Salonowe burze Bohdana Gadomskiego (Angora)
Rozmowa z Pauliną Chapko, aktorką.
Pochodzi z Nowego Sącza, gdzie stawiała pierwsze kroki w teatrze amatorskim. Absolwentka PWST we Wrocławiu, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, znana z licznych ról serialowych, m.in. z „Teraz albo nigdy”, „Czas honoru”, „Galeria”, „Ojciec Mateusz”, „Na Wspólnej”, „Dziewczyny ze Lwowa”. I z filmów kinowych „Oszukane” (Magda) i „11 minut” Jerzego Skolimowskiego (Anna Helman), który umocnił jej pozycję w zawodzie i jest nominowany do Oscara. Paulina była w ekipie prezentującej go na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
–W nowym filmie Jerzego Skolimowskiego „11 minut” jego bohaterowie stąpają po kruchym lodzie, są na skraju przepaści, na każdym rogu czyha na nich nieprzewidywalne „niewyobrażone” – tak mówi o swoim filmie reżyser. W jakim stopniu pani bohaterka tego doświadcza?
– Moja postać nie ma przeczucia, że stanie się coś złego. Rodzaj gry, w którą wchodzi, można nazwać stąpaniem po kruchym lodzie. Nie wiadomo tylko, na ile to jest gra, na ile jest w stanie przekroczyć pewne granice, a na ile robi to pod wpływem środków nasennych, pomieszanych z szampanem. Znajduje się w hotelowym apartamencie w dość dwuznacznej sytuacji z reżyserem, który zaprosił ją na casting.
– Anna Helman jest tylko seksowną żoną, czy kimś więcej?
– Myślę, że Anna jest przede wszystkim bardzo ambitną aktorką, która ma coś do powiedzenia i już zaistniała na rynku krajowym, ale jej ambicje są większe. Idzie na ten casting nie dlatego, że nie ma innego wyjścia, ale dlatego, że ma nadzieję na ciekawą propozycję zawodową. Prywatnie kocha męża, chociaż męczy ją jego chorobliwa zazdrość.
– Tę rolę otrzymała pani w wyniku castingu?
– Otrzymałam propozycję wzięcia udziału w zdjęciach próbnych, ale do innej roli w tym filmie, do roli alpinistki, którą ostatecznie gra Agata Buzek. Czytając scenariusz, poczułam jednak, że rola żony byłaby dla mnie bardziej interesującym zadaniem. Moje zdjęcia próbne zobaczył reżyser i stwierdził, że chciałby mnie przymierzyć do głównej roli, czyli właśnie do żony. Jerzy Skolimowski poprosił też, abym zadzwoniła do niego i porozmawiała z nim po angielsku.
Sprawdził w ten sposób moją znajomość tego języka i akcent. Na kolejnych zdjęciach próbnych sam wcielił się w rolę reżysera. Następnie sprawdzano, czy między mną a Wojciechem Mecwaldowskim będzie odpowiedni rodzaj chemii, niezbędnej, aby zagrać zakochane w sobie młode małżeństwo.
– A gdyby owej chemii nie było?
– Pewnie nie zagrałabym w tym filmie. Wojtek od razu był przewidziany do swojej roli, więc raczej myślano by o nowej partnerce dla niego.
– Jakim partnerem okazał się Wojciech Mecwaldowski?
– Wojtek jest aktorem z niesamowitą wyobraźnią, aktorem totalnym, czyli gdy pracuje, oddaje swojej roli całe serce. Wielką przyjemnością jest praca z kimś tak ambitnym. Przed zdjęciami próbowaliśmy wcielić się w role małżonków, spędzaliśmy ze sobą czas, chodziliśmy na spacery, a jak kogoś spotkaliśmy na ulicy,
Wojtek przedstawiał mnie jako swoją żonę. Dzięki temu byliśmy świetnie przygotowani do wejścia na plan zdjęciowy.
– Jak bardzo zaskoczył panią scenariusz, gdy go pani po raz pierwszy przeczytała?
– Wydał mi się szalenie awangardowy, a poszarpany, tajemniczy i niedopowiedziany sposób opowiadania tej historii bardzo mnie zaintrygował. Pomyślałam, że warto by było zmierzyć się z czymś takim. Ponieważ film opowiada o 11 minutach z życia naszych bohaterów, wiedzieliśmy, że wszystko, co robimy, jest bardzo istotne. Każdy gest, spojrzenie, a jest tego tak mało, że musimy grać w punkt. Dwie pierwsze sceny, które są kręcone telefonem komórkowym, zostały zrealizowane w całości przeze mnie i Wojtka. Nagrywaliśmy różne wersje, potem oglądaliśmy je z reżyserem, a on udzielał nam swoich rad i pokazywał, w jakim kierunku to powinno zmierzać.
– Jaki styl pracy ma Jerzy Skolimowski?
– Ponieważ Jerzy Skolimowski sam jest także aktorem, rozumie aktorów i potrafi ich słuchać, daje im dużą swobodę. Z drugiej strony doskonale wie, czego chce i do czego zmierza, a to daje poczucie bezpieczeństwa, pewność, że nie błądzimy po omacku.
– A ja myślałem, że z uwagi na światową renomę reżysera postanowiła pani podporządkować się mu całkowicie...
– Nie miałam wrażenia, że muszę podporządkować się reżyserowi. Moja wizja granej postaci bardzo zbiegła się z tym, jak on to widział.
– Jak film został przyjęty na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji?
– Owacyjnie. Po projekcji była 15-minutowa owacja na stojąco, dało się odczuć, że film zdobył uznanie publiczności. Otrzymaliśmy nagrodę młodego włoskiego jury. „11 minut” to dzieło bardzo energetyczne i rockandrollowe, mimo że nakręcił je 77-latek. Na włoskich ulicach ludzie nas rozpoznawali i gratulowali.
– Ale głównej nagrody film nie dostał?
– Jury chyba rzeczywiście nie do końca pokochało „11 minut”, ale mnie to osobiście nie boli. Bardzo wierzę w ten film i dla mnie największą nagrodą jest sam fakt, że mogłam w nim brać udział i że jestem częścią tego wszystkiego, co się teraz wokół niego dzieje.
– Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni film też nie dostał nagrody...
– Tak, bo to nie jest kino dla każdego. Ten film jest bardzo wymagający, a jego forma trudna i nieoczywista. Mogą się znaleźć ludzie, na których nie zadziała. To kwestia gustu.
– Zachodni krytycy pisali, że „11 minut” rzuciło wyzwanie Hollywood. Co mieli na uwadze?
– Myślę, że chodziło o efektowne sceny, które są zrealizowane na bardzo wysokim poziomie, zaczerpnięte z najlepszego kina akcji, a cały film trzyma w ogromnym napięciu. Scena finałowa zahaczająca o groteskę jest jakby małą drwiną ze scen w amerykańskich filmach katastroficznych.
– Film kandyduje do Oscara. Zapewne jest pani ciekawa, jak będzie wyglądała konfrontacja „11 minut” z widzami amerykańskimi?
– Rzeczywiście, to może być ciekawe. Obecnie w Ameryce rozpoczynają się pokazy „11 minut”, film zobaczy wielu selekcjonerów, wiele osób, które mają sporo do powiedzenia w świecie kina. Jestem ciekawa, czy docenią nasz film.
– Podobno do tej pory unikała pani imprez branżowych i bankietów oraz pozowania do zdjęć na ściance. Dlaczego?
– To prawda, nigdy nie było to dla mnie interesujące ani ważne, raczej nudne. Nie czułam się dobrze w takich sytuacjach. Teraz jest trochę inaczej, bo pozując do zdjęć, promuję film, w który bardzo wierzę.
– I zapewne dlatego bardzo długo przygotowywała się pani do festiwalu w Wenecji. Na czym to przygotowanie polegało?
– Stanęłam przed odwiecznym dylematem, w co się ubrać? Ostatecznie wybrałam długą suknię w granatowym kolorze. Zgłosiłam się do projektantek z Moons Varsovie, które na co dzień projektują suknie ślubne, a wcześniej ubierały Magdę Hueckel na galę oscarową. To one zadbały o całą stylizację. Przed odlotem do Wenecji wiedziałam, że kwestię stroju mam dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach, a w tym, co dla mnie przygotowano, czułam się sobą i czułam się pewnie. Moją kreację zauważono i pochwalono.
– Te same projektantki przygotowują dla pani kreację na Oscary w Hollywood?
– Jeżeli film zostanie zakwalifikowany (na razie jest nominowany), na pewno poproszę je o pomoc.
– Podobno nie widziała pani „11 minut” od zakończenia zdjęć, co miało miejsce rok temu. Czy to prawda?
– Prawda. Producenci nie pokazali aktorom filmu przed festiwalem w Wenecji. Wymyślono, że zobaczymy go na wielkiej gali filmowej w Wenecji. Bardzo zaskoczyła mnie forma filmu, nie spodziewałam się, że będzie aż tak awangardowa. Na taki efekt pracuje przede wszystkim genialny montaż, niepokojąca muzyka i udźwiękowienie. Oglądałam ten film i wydawało mi się, że trwa 11 minut, podczas gdy jego czas wynosi 81 minut.
– Jakie było pani pierwsze wrażenie?
– Byłam bardzo wzruszona. Popłakałam się. Trudno mi było od razu o nim rozmawiać. Był to swego rodzaju szok.
– Do jakiego stopnia bazuje pani na osobistych doświadczeniach i emocjach?
– Wpracy aktorskiej nie da się uciec od życia prywatnego i zawsze bazujemy na swoich emocjach i przeżyciach. Do tego dochodzi jednak przestrzeń kreacji, czy- li wyobraźnia, obserwacja i wiedza, które zdobywamy na dany temat podczas przygotowań do roli. – Anna jest podobna do pani? – Chociaż grana przeze mnie postać także jest aktorką i wydawałoby się, że jest przez to mi bliska, to postanowiłam zrobić wszystko, żeby maksymalnie odróżnić ją od siebie.
– Film „11 minut” jest uznawany za przełomowy w historii polskiego kina. Jaki kierunek wyznacza polskiej kinematografii?
– Nie widziałam tak zrealizowanego filmu w polskiej kinematografii. Tak odważnego, tak niepokojącego, w takiej formie, i tak poprowadzonej fabuły. Niesamowita scena finałowa nie ma sobie równej w historii rodzimego kina.
– Co najbardziej poruszyło panią, gdy go pani obejrzała?
– Ciekawe jest to, w jak sposób odnosi się do kondycji współczesnego świata i tego, jak dziś żyjemy, jakie są relacje między ludźmi. Najbardziej poruszające jest jednak to, w jaki sposób film obrazuje kruchość naszego życia, które w każdej minucie może się skończyć. Ten film prowokuje do myślenia, w jakim stopniu doceniamy nasze życie i to, co mamy. – A kiedy to sobie uświadomimy? – Kiedy uświadomimy sobie, jak ulotne jest nasze życie, może zaczniemy bardziej je cenić i żyć trochę piękniej, trochę mądrzej.
– Jakie wrażenie zrobił na pani muzyczny motyw przewodni?
– Gdy po raz pierwszy zobaczyłam film, nie mogłam się go pozbyć z głowy i przez kilka kolejnych dni był jak bicie serca, które nie ustaje. Podobnie było z niektórymi obrazami, np. bańką mydlaną, która rozpryskuje się na wietrze. Widziałam to pod powiekami za każdym razem, gdy zamknęłam oczy.
– Film jest bardzo poetycki. Odpowiada pani taka konwencja w kinie?
– Bardzo. Jest to obraz pełen metafor, symboli, nieoczywistości... Zajmuję się trochę poezją, uczę w szkole teatralnej we Wrocławiu, dlatego taka forma filmu bardzo do mnie przemawia.
– Ma pani trzy siostry, z których dwie są aktorkami. Czy macie poczucie, że pracujecie na jedno nazwisko?
– Tak, gdy jedna z nas zaczyna więcej robić, to rośnie zainteresowanie drugą. Trzy z nas są aktorkami, czwarta studiuje organizację produkcji filmowej w łódzkiej Filmówce. – Nie ma między wami rywalizacji i zazdrości? – Staramy się unikać takich sytuacji, o ile to możliwe nie chodzimy na te same castingi. Każda z nas ma swoją agentkę. Dobrą relację stawiam ponad wszystko, a wsparcie siostry jest dla mnie bezcenne. – Ale raz zagrałyście razem w filmie „Oszukane”... – Do ról sióstr bliźniaczek nie mamy konkurencji w Polsce. Już wcześniej zagrałyśmy razem w krótkometrażowym filmie Doroty Lamparskiej „Polska nowela filmowa”. Praca z Karoliną była dla mnie niezwykłym doświadczeniem, znamy się tak dobrze, że możemy się porozumiewać niemal bez słów. To bardzo ciekawe, w jaki sposób przekłada się to na pracę na planie filmowym. Mamy takie marzenie, żeby zagrać kiedyś razem również na teatralnych deskach. – Kto w rodzinie jest aktorem? – Nasza rodzina nie ma żadnych artystycznych tradycji, jednak gdy patrzę na mamę, to myślę, że minęła się z powołaniem.
– W jednym z wywiadów podkreśliła pani, że najbardziej lubi pracę w teatrze. Co takiego panią zafascynowało?
– Kiedy postanowiłam zostać aktorką, ten zawód kojarzył mi się prawie wyłącznie z teatrem. Marzyłam, że- by stać na deskach profesjonalnej sceny. W teatrze czuję się zupełnie wyjątkowo, bezpośrednie spotkanie z publicznością jest dla mnie za każdym razem magicznym przeżyciem.
– Znaną twarz dały pani seriale. Czy udział w nich ma dla pani znaczenie?
– Każde bycie przed kamerą jest nauką. Udział w serialach jest kolejnym sposobem na uprawianie zawodu aktorki.
– Jaką rolę przywiązuje pani do pracy dydaktycznej?
– Poczułam w sobie rodzaj powołania, żeby zająć się pracą w szkole teatralnej. To taka pasja, której oddaję całe serce. Oczywiście to też wielka odpowiedzialność za tych wrażliwych młodych ludzi, którzy stawiają dopiero pierwsze aktorskie kroki. Zaskakujące jest to, jak dużo uczę się od moich studentów i jaką ogromną dawkę pozytywnej energii wynoszę z każdych zajęć.
– Do jakich projektów przygotowuje się pani teraz?
– Obecnie kontynuuję pracę w serialach „Dziewczyny ze Lwowa” i „Na Wspólnej”. Czytam także nowe scenariusze filmowe, biorę udział w zdjęciach próbnych w Polsce i za granicą. Gram też w Teatrze Polskim we Wrocławiu, w spektaklach Jana Klaty –w „Utworze o Matce i ojczyźnie” oraz w „Ziemi obiecanej”. – Jak często odwiedza pani rodzinny Nowy Sącz? – Niestety, coraz rzadziej. Brakuje mi czasu, by odwiedzać tamte strony tak często, jak bym chciała. Zdarza mi się tęsknić za rodzinnym domem, za tymi malowniczymi okolicami, z których pochodzę. – Do jakiego stopnia czuje się pani góralką? – Mieszkańcy Nowego Sącza to nie górale, a Lachy Sądeckie. Zawsze więc mówię, że jestem Laszką.