Smart – rower z Podkarpacia podbija świat
Rozmowa z MARCINEM PIĄTKOWSKIM, pomysłodawcą JIVR
– Ruszyliście?
– Tak, we wrześniu wystartowaliśmy z produkcją. Pierwsze egzemplarze JIVR, jakieś trzysta sztuk, na początku przyszłego roku trafią do odbiorców. Na kolejne trzy tysiące mamy już zamówienia. – Skąd? – Właściwie z całego świata. Ze Stanów Zjednoczonych, rynków azjatyckich, z zachodniej Europy. W przyszłym roku chcemy zalać globalny rynek naszym produktem.
– Czyli rowerem elektrycznym z Mielca.
– Nie do końca możemy tak powiedzieć. Pochodzę z Mielca, w mieście postanowiliśmy produkować nasz pojazd, nasi inżynierowie wymyślili, jak ukryć napęd w konstrukcji roweru, żeby nie miał on łańcucha, na czym nam bardzo zależało, a czego nie potrafiła wykonać chyba setka specjalistów z Londynu. Ale to właśnie tam bije serce naszego projektu. W Londynie powstał koncept, stamtąd pochodzi design. JIVR to nie jest polski projekt, ale wymyślił go Polak.
– Jak to się zaczęło? Jak gość, który pracował wcześniej w bankowości inwestycyjnej, wymyślił elektryczny rower, na który teraz spływają zamówienia z całego świata?
– Przez korki. Wyjechałem do Londynu na studia z przedsiębiorczości technologicznej. Założeniem studiów i warunkiem ich zaliczenia było znalezienie problemu, który można rozwiązać za pomocą technologii. Korki paraliżujące Londyn są takim problemem do rozwiązania. JIVR – rower dla tych, którzy na rowerach nie jeżdżą, to pomysł na rozwiązanie tego problemu.
– Rower dla tych, którzy na rowerze nie jeżdżą. To po co im JIVR? Czym on w ogóle jest?
– Najpierw uznaliśmy, że rower musi być składany i elektryczny, żeby można było go zabrać ze sobą do biura i żeby specjalnie nie zmęczyć się podróżą do pracy. Do tego musi być smart, czyli musi wykorzystywać technologie i łączyć się z miejską infrastrukturą. Zapytaliśmy przechodniów, co o tym myślą. Okazało się, że ci, którzy mają już rowery, nie są zainteresowani naszym produktem. Dla tych, którzy na rowerach nie jeżdżą, największym problemem był komfort jazdy i obawa, że np. nogawka spodni od garnituru wkręci im się w łańcuch. Z tego powodu nie interesowała ich jazda tradycyjnym rowerem. Wymyśliliśmy więc rower dla nich.
– Czyli z ukrytym łańcuchem?
– Bez łańcucha, napęd całkowicie ukryty jest w konstrukcji roweru. Do tego rower jest lekki, składany i naszpikowany elektroniką, która skanuje miasto i pozwoli ominąć korki, znaleźć optymalną trasę przejazdu, podpowie, w której z zaprzyjaźnionych z nami kawiarni można napić się darmowego espresso. A w razie potrzeby wezwie też pomoc techniczną, gdyby z rowerem działo się coś nie tak. Jak będziesz chciał, nasz serwisant umyje ci nawet rower, kiedy ty będziesz w pracy. Ukryty napęd jest rzeczywiście najważniejszy. Długo pracowaliśmy nad tym rozwiązaniem. W Londynie setka inżynierów uznała, że się nie da tego zrobić, że to zbyt skomplikowane.
– Aw Mielcu nie wiedzieli, że się czegoś nie da i to zrobili?
– Zdaję sobie sprawę, że to stereotypowa klisza, ale właśnie tak było. Mój ojciec jest inżynierem. Dobrał sobie kilku kumpli i wymyślili, jak ukryć napęd w konstrukcji roweru. To był przełomowy moment. Mieliśmy już design, wiedzieliśmy, jak JIVR ma wyglądać. Mogliśmy teraz zrobić jego prototyp.
– Wystarczyło na zaliczenie studiów?
– Tak, poza tym uczelnia postanowiła zainwestować w projekt, w sumie 50 tys. funtów. W kwietniu 2012 roku zarejestrowałem firmę. Miałem wspólników, jeden był projektantem w Bentleyu, drugi pracował przy napędach dla Fiata. Ale początki były trudne, a oni dostali świetne oferty pracy, których w żaden sposób nie byłem w stanie przebić. Zaciągnąłem pożyczkę, wykupiłem wspólników i dalej już sam ciągnąłem projekt. Miałem 23 lata i żadnego doświadczenia. – Było ciężko? – Wyobraź sobie spotkania z kumplami, którzy zaczęli robić kariery w korporacjach, zarabiali niezłe pieniądze, mieli czym się przechwalać podczas wypadów na piwo, a mnie brakowało kasy, żeby z nimi na to piwo wyskoczyć. Skupiałem się na projekcie, zarabiałem, sprzedając kanapki, mieszkałem w akademiku. – Kiedy to ruszyło? – Poznałem wiceprezesa Tesli ds. marketingu i sprzedaży. Opowiedziałem mu o projekcie. Spotykaliśmy się, kiedy przyjeżdżał do Londynu z Singapuru, gdzie pracował. Podpowiadał mi kolejne kroki, aw końcu zainwestował swoje pieniądze. Za nim poszli kolejni – ludzie z Pepsi, BMW. Uzbierało się jakieś 250 tys. funtów.
– Potem był sukces zbiórki na Kickstarterze. Pamiętam artykuły z tego okresu, kiedy dziennikarze pisali, jaki to świetny pomysł Polaka, jaka udana zbiórka.
– Zebraliśmy 200 tys. dolarów, czyli w sumie niedużo jak na możliwości Kickstartera. Ale tak naprawdę nie chodziło nam o pieniądze czy nawet klientów, bo już wtedy zamówienia na JIVR regularnie spływały. Chcieliśmy udowodnić, że na nasz rower jest popyt na całym świecie. Chcieliśmy zebrać tzw. ambasadorów marki. Zbudować społeczność pod szybki rozwój na całym świecie. – Udało się? – Tak, zbudowaliśmy społeczność – 200 takich osób. Na zamówienia nie narzekamy. Mamy wysprzedane trzy rundy produkcyjne. Na początku roku pierwsze trzysta sztuk trafi do odbiorców, na 2016 rok mamy zamówienia na 3 tys. sztuk z całego świata. – Z Polski też?
– (śmiech) Na razie jeszcze nie. Części robimy sami w Polsce, a nie sprowadzamy ich z Chin. W Krakowie chcę uruchomić biuro konstrukcyjne i generalnie z Polski uczynić centrum rozwoju naszego produktu, ale to nie jest dla nas kluczowy rynek. JIVR będzie kosztował ok. 10 tys. złotych. Na Zachodzie więcej potencjalnych klientów może sobie pozwolić na taki wydatek, w Polsce ludzie jeszcze przeliczają, że za taką kasę to mogą kupić stare auto, a nie rower. W ogóle nastawiamy się na metropolie, a nie na konkretne kraje. W Europie taką bazą jest Londyn, w Stanach – San Francisco i Nowy Jork, w Azji – Singapur. Zalejemy globalny rynek naszym produktem.
– Odważnie. Nie lepiej budować pozycję krok po kroku?
– To takie polskie myślenie, zrób sto, sprzedaj, zrób dwieście, sprzedaj i tak w kółko. Tymczasem jakiś Chińczyk podpatrzy twój pomysł, zrobi tańszą podróbkę i nią zapcha cały rynek, a ty zostaniesz z niczym. My zrobimy inaczej. Zdobędziemy 10 mln dolarów finansowania i zalejemy rynek naszym produktem. Jak nie teraz, to kiedy?