Językowe i kulturowe, to nie był łatwy temat.
– To prawda, ale też nie było rzeczy niemożliwych. Kiedyś ze zdumieniem stwierdziłem, że w domowej bibliotece udało mi się zgromadzić kilka półek książek o filmie amerykańskim, u nas teoretycznie nieosiągalnych. Wystarczyło ponaprzykrzać się księgarzom.
– Zainteresowanie kinem, wchodzenie w celuloidową rzeczywistość prędzej czy później musiało doprowadzić do majstrowania przy filmie. Do zrealizowania własnych tytułów.
– To marzenie istniało we mnie od najdawniejszych czasów, w końcu udało mi się je urzeczywistnić, choć dyplomu ukończenia szkoły filmowej nie miałem. Przed tygodniem w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu pokazałem jeden z nich, o Janie III Sobieskim. Niby historyczny, zrealizowany z okazji 300-lecia odsieczy wiedeńskiej, a jak aktualny, jak oddający nasze cechy narodowe, które przed wiekami doprowadziły do upadku Rzeczypospolitej.
– Często chodzi pan do kina? Zupełnie bezinteresownie, z ciekawości, dla własnej przyjemności?
– Często, na wybrane filmy. Ostatnio byłem na „Body/Ciało” i „Demonie”. Ten drugi oglądałem z przejęciem, bo Marcin Wrona był przez dwa lata moim studentem w katowickiej szkole filmowej.
– To mnie pan zaskoczył. Spodziewałam się usłyszeć, że tylko stare kino, w którym pianino imitowało dźwięk z taśmy, jest w stanie pana tak naprawdę zainteresować.
– Stare kino mnie wzrusza, ale staram się żyć, mimo wszystko, czasem aktualnym, bieżącym. Interesuje mnie to, co dzieje się współcześnie w teatrze, muzyce, ostatnio przez tydzień chodziłem na wszystkie koncerty Warszawskiej Jesieni. Przy okazji odwiedziłem Zachętę i Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Jak pani widzi, nie jestem zasuszonym staruszkiem, który boleje z powodu tego, co minęło.