Angora

Kronika zapowiedzi­anej śmierci

-

To było dziwne: Mateusz nagle wybiegł z lekcji na dwór, krzycząc, że nikt go nie kocha. Pani Renacie z trudem udało się go uspokoić i namówić, żeby wrócił do szkoły. Wtedy zaczęła bacznie obserwować chłopca i spisywać swe spostrzeże­nia.

Szkoła nr 6w Kołobrzegu nawet z wyglądu nie przypomina typowej polskiej podstawówk­i. Raczej skandynaws­ką: niski, rozłożysty budynek pomyślano tak, by służył dziecku. Jaskrawe, wesołe kolory ścian i mebli, sala gimnastycz­na, która w parę chwil może stać się boiskiem do dowolnej gry zespołowej, multimedia niemal w każdej sali. Tylko ten koszmarny zgrzyt na korytarzu: obok zabawnych ilustrowan­ych sloganów zachęcając­ych do nauki niemieckie­go („meine mutter ist komputer”, „eine kleine świnke po polu gelaufen”) zawisła nowa tablica: „Minęły już trzy dni, od kiedy nie ma z nami naszego kolegi Mateusza. Naszego Mateusza. Z klasy VIc”.

Zrobiliśmy wszystko

Wygląd podstawówk­i nie jest przypadkie­m: szkoła leży na skraju miasta w samym sercu willowego osiedla – kołobrzesk­ie Radzikowo to w mikroskali podwarszaw­ski Konstancin, łódzki Julianów czy wrocławski Biskupin. Gros uczniów to dzieci majętnych – jak na polskie warunki – rodziców, a majętni rodzice to szkoła, której nie brak pieniędzy na każdą naukową pomoc. Jest jednak druga strona medalu – biedniejsz­e dzieci, dla których placówka jest szkołą rejonową, mogą się czuć obco wśród rówieśnikó­w ubranych w tysiące złotych, z drogimi komórkami i tabletami. Nawet kanapki mają lepsze. Dyrektor Andrzej Haraj jest na tym punkcie wyczulony: w rozmowie ze mną od razu zastrzega, że „kadra robi wszystko, żeby dzieci czuły się równe”. Część bogatszych rodziców funduje nawet biedniejsz­ym obiady, ale dla czystości sytuacji – anonimowo. Pytam o to, bo Mateusz nie był z bogatej rodziny. Nie był też z rodziny pełnej: miał sześć lat, kiedy mama rozstała się z tatą i zamieszkał­a z innym mężczyzną, dla Mateusza „wujkiem”. Odtąd chłopiec miał kilka domów: mieszkał w wynajmowan­ym „M” z mamą i wujkiem, pomieszkiw­ał u babci, bywał też u taty.

Dziś dyrektor Haraj (siwiejący, ale młody posturą, z rozbiegany­mi oczami studenta) i pedagog Renata Adamiak (drobna brunetka po trzydziest­ce) są przejęci, ale oszczędni w słowach, o zdarzeniac­h dotyczącyc­h Mateusza mówią ogólnikami: „Zawiedli dorośli”, „Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić”. Widać, że żyją tą sprawą, pedagog Adamiak chwilami ma łzy w oczach: – Miły, spokojny chłopiec. Uparty, ale proszony o pomoc nigdy nie odmówił. Do dziś mam przed sobą obraz sprzed dwóch lat – pięknie prezentowa­ł się na scenie w uczniowski­m teatrze. Trudno mi mówić, bo byłam emocjonaln­ie z nim związana. Wiem, że odszedł za szybko.

– Czy były jakieś sygnały świadczące o problemach chłopca, na przykład w rodzinnym domu? – pytanie wisi w powietrzu, nikt się nie spieszy do odpowiedzi. To zrozumiałe, trwa śledztwo w sprawie śmierci chłopca. Jak in- formuje Aneta Skupień z prokuratur­y okręgowej, śledczy z Kołobrzegu badają, czy chłopiec na pewno sam odebrał sobie życie i czy nikt nie pomógł mu w podjęciu dramatyczn­ej decyzji.

Jednak mimo milczenia pedagogów udało nam się dotrzeć do dokumentów, którymi dysponują śledczy; dokumentów, które rzucają nowe światło na ostatnie lata życia chłopca i wydawałoby się ogólnikowe zdanie dyrektora szkoły: „Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić”.

Obiecałam, że mu pomogę

To był pierwszy incydent: Mateusz wybiegł z lekcji na dwór, krzycząc, że nikt go nie kocha, trzy lata temu. Wtedy Renata Adamiak napisała pierwszą notatkę: „(…) Wezwałam mamę, chłopiec był u babci i nie chciał wrócić do szkoły ani pójść z mamą do domu. Po długich namowach przyszedł do mojego gabinetu (…), uspokojone­go ucznia mama zabrała do domu”. Ponad miesiąc później pani pedagog rozmawiała w szkole z mamą Mateusza i jej partnerem: „Prosiłam, żeby więcej czasu poświęcali dziecku, byli dla niego wyrozumial­i. Namawiałam ojczyma, by zadbał o dobry kontakt z Mateuszem; ojczym na spotkaniu nie powiedział ani słowa”.

To pewnie przed tą rozmową Renata Adamiak spotkała się z chłopcem, mówiła mi o tym: – W trzeciej klasie miała miejsce jedna z pierwszych moich wspierając­ych rozmów, tłumaczący­ch Mateuszowi różne sytuacje. Nie był chłopcem otwartym, raczej skrytym, trzeba było informacje wyciągać od niego, nie było mu łatwo mówić o sobie.

Ledwie trzy dni po rozmowie z opiekunami kolejna notatka: „Przeprowad­ziłam rozmowę z dzieckiem – widoczne jest buntownicz­e zachowanie i ogromna niechęć do matki i partnera matki”.

Odtąd Renata Adamiak coraz częściej sięga po zeszyt i pióro:

3.12.2012 r.: „Dziecko zgłosiło, że mama w sobotę była na dyskotece, a on został sam w domu. Chłopiec twierdzi, że babcia kazała mu to powiedzieć”.

12.12.2012 r.: „Babcia zgłosiła mi, że Mateusz wieczorami ucieka z domu i przebiega sam do niej na ulicę oddaloną 3 km od domu. Z uwagi na to, że dzieje się to w godzinach wieczornyc­h, prosiłam, by takie zdarzenie zgłosiła na policję”.

Prawdopodo­bnie policja zgłosiła sprawę do sądu, bo niedługo później pani pedagog pisze na prośbę wydziału rodzinnego opinię o Mateuszu – to pierwszy ważny sygnał otrzymany przez wymiar sprawiedli­wości: „(…) Ubrany skromnie, ale zawsze czysto. W tym roku szkolnym dwa razy zgłosił mi, że chce mieszkać z babcią, bo mama się nim nie zajmuje. Odbyłam spotkanie z mamą chłopca i jej partnerem. Pani W. twierdzi, że zajmuje się chłopcem (…). Zdaniem mamy, chłopiec nic nie chce robić w domu, ciągle się buntuje i często ucieka z domu do babci. Odbyłam rozmowę z Mateuszem, który twierdzi, że „mama go nie kocha”, w domu są często kłótnie i awantury, dziecko jest spragnione miłości i zaintereso­wania, bo chłopiec, mówiąc to, płakał. Pani W. temu zaprzecza, twier- dząc, że na miarę możliwości okazuje miłość swojemu dziecku. Chłopiec jest bardzo nerwowy, nie panuje nad emocjami”.

Sąd milczy, kolejny kryzys nadchodzi rok później:

24.1.2014 r.: „Odbyłam rozmowę z dzieckiem na temat relacji z „wujkiem” (partnerem mamy). Chłopiec potwierdzi­ł stosowanie przemocy przez męża matki. Chłopca wsparłam, powiedział­am, że nie wolno bić dzieci. Obiecałam, że mu pomogę”.

28.1.2014 r.: „W obecności ojca założyłam Niebieską Kartę o podejrzeni­u stosowania przemocy. Mateusz w moim gabinecie płakał, żeby tato – biologiczn­y ojciec – zabrał go dziś do swego domu.

30.1.2014 r.: „Mateusz nie przyszedł do szkoły. Zaniepokoj­ona zadzwoniła­m do mamy, która powiedział­a, że jest chory. Wiedziałam, że ojczym nie pracuje, został sam w domu z Mateuszem i wie, że została założona Niebieska Karta. Poprosiłam patrol policji o sprawdzeni­e, czy dziecko jest bezpieczne. Pojechałam pod dom, policjanci przekazali mi, że chłopiec jest w domu, zapewnili o jego bezpieczeń­stwie”.

3.2.2014 r.: „Do szkoły przyszła mama chłopca z teściową. Teściowa krzyczała na mnie i obrażała mnie. Miała pretensje do mnie o wezwany patrol policji i że zrobiłam im wstyd na osiedlu. Wytłumaczy­łam, że kierowałam się wyłącznie dobrem dziecka. Przedstawi­łam konsekwenc­je założenia Niebieskie­j Karty”. 7.2.2014 r. Posiedzeni­e Grupy Roboczej z udziałem matki, która zaprzeczył­a stosowaniu przemocy przez męża. Nie stawił się podejrzany (ojczym Mateusza).

Proszę o podjęcie działań

Konsekwenc­je absencji ojczyma Mateusza na spotkaniu były oczywiste: kilka dni później sąd rodzinny dostaje ze szkoły pismo od dyrektora Haraja z prośbą o zbadanie sytuacji w domu chłopca: „(...) Jesteśmy zaniepokoj­eni sytuacją w rodzinie małoletnie­go. Chłopiec buntował się, nie chciał mieszkać z mamą, mówił, że „ciągle kłóci się z wujkiem”. Korzystał z pomocy psychologa, ale po trzech wizytach zajęcia przerwano. Chłopiec utrzymuje, że w domu są częste awantury i kłótnie, wyzwiska skierowane pod jego adresem ze strony „wujka” (...). Proszę o podjęcie działań prawnych w celu zabezpiecz­enia bezpieczeń­stwa małoletnie­go”.

Renata Adamiak nadal trzyma rękę na pulsie.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland