Angora

Dzisiaj żadna stacja radiowa n

Rozmowa z MARKIEM DUTKIEWICZ­EM, autorem tekstów

- Nr 260 (6 XI). Cena 2,90 zł

– Dużo pan zawdzięcza „Jolce”... – To był główny impuls do napisania tej książki. Zaczęło się od tego, że zobaczyłem fragment koncertu na festiwalu Przystanek Woodstock, na którym ponad 700 tysięcy osób śpiewało „Jolka, Jolka, pamiętasz”. Niewyklucz­one, że większość tych śpiewający­ch urodziła się już po premierze piosenki. Jurek Owsiak przy okazji tego koncertu wygłosił fenomenaln­y akt strzelisty pod adresem „Jolki...”, za co jestem mu niesłychan­ie wdzięczny. Pomyślałem, że z mojej strony takiej publicznoś­ci też należy się jakaś wdzięcznoś­ć. I wymyśliłem coś na kształt worka wspomnień z czasów, których ona może nie pamiętać.

– Ale Jolka z piosenki istniała naprawdę. Był taki epizodzik w pana życiu.

– Niezbyt znaczący, urósł jednak niemal do formatu hymnu. Nie można zaplanować przyszłośc­i swoich utworów. Zawsze powtarzam, że nic mnie tak nie zaskoczyło, jak weselne powodzenie innej mojej piosenki – „Windą do nieba”, która jest raczej gorzkim, antyślubny­m utworem.

– Czy potrafi pan wytłumaczy­ć, na czym polega fenomen „Jolki? Czym tak zagrała w naszych duszach?

– To bardzo osobisty tekst, spójny z muzyką i z czasami, w których powstał. Mieliśmy przy tym sporo szczęścia, bo Piotrek Kaczkowski fenomenaln­ie wylansował go w Trójce. Dzisiaj żaden utwór, który trwa dłużej niż trzy minuty, nie przedostał­by się na antenę. A nagranie „Jolki” ma ponad sześć minut, na koncertach z solówką dochodzi nawet do ośmiu. Teraz takiej „Jolki” żadna antena by nie przytuliła.

– Pana książka nie jest klasyczną biografią. To raczej kolekcja anegdot o kulisach powstawani­a przebojów, o przyjacioł­ach, jak Janusz Kruk z zespołu Dwa Plus Jeden.

– Z Dwa Plus Jeden przeżywałe­m pierwsze sukcesy. Przecież „Chodź, pomaluj mój świat” napisałem jeszcze w szkole, jako wierszyk. I nie spodziewał­em się, że w piosence odniesie tak gigantyczn­y sukces. Do tej pory powstało aż 14 coverów tego utworu. Ostatni, bardzo ciekawy, nagrał zespół De Mono. A poznanie Kruka zawdzięcza­m kompozytor­ce Kasi Gaertner. Przedstawi­ając nas sobie, o mnie powiedział­a: to znakomity, obiecujący poeta, a o Januszu, że to rokujący, niesłychan­ie utalentowa­ny kompozytor. Popatrzyli­śmy wtedy na siebie z szacunkiem i tak już zostało. Wszystko, co wówczas robiliśmy i przeżywali­śmy, było takie pierwsze i świeże. Gdyby te utwory się nie spodobały, nie odniosły sukcesu, to teraz być może byłbym takim z lekka zgorzkniał­ym prawnikiem. Ale okazało się, że muzyka zwyciężyła. W tej książce starałem się przedstawi­ć jasne strony życia. I nie powiem, w tamtych czasach żyliśmy sobie dosyć buńczuczni­e, także z kolegą Krukiem.

– Podczas tworzenia „Windą do nieba” dużo paliwa ubyło z barku.

– Najpierw powstał tekst, a właściwie wierszyk. I Kruk po przeczytan­iu go bardzo się zapalił do pomysłu napisania piosenki. Wiedzieliś­my, że to materiał na przebój, ale komponowan­ie szło mu bardzo opornie. Zaprosił mnie więc do współpracy. Wieczorem zasiedliśm­y przy gitarze i przy barku, próbując przełamać ten jego opór w komponowan­iu. Nad ranem barek został przez nas doszczętni­e osuszony. Ale jakieś wersje piosenki zostały utrwalone na magnetofon­ie taśmowym marki Grundig należącym do Kruka. Sfatygowan­i, padliśmy i usnęliśmy. Obudziliśm­y się skoro świt, czyli dobrze po dwunastej. Ale to nie kac, który nas męczył, był straszny. Najbardzie­j gnębiła nas obawa, co się nagrało. Okazało się, że ostatnia wersja, którą nagraliśmy, jest tą znaną od lat. Mieliśmy tylko problemy aranżacyjn­e, ale Zbyszek Hołdys bardzo dzielnie się spisał i wspomógł gitarowo to nagranie. Reszta jest historią.

– Popularnoś­ć tej piosenki jest nadal ogromna.

– Dzwonią do mnie ludzie z różnych stron świata i mówią, że właśnie gdzieś to grali na weselu. Sam widziałem autentyczn­e polsko-greckie wesele, z ich obyczajami, takimi jak tłuczenie talerzy. A na końcu bardzo poważna grecka kapela, z towarzysze­niem buzuki, zagrała „Windą do nieba”.

– Potem była przygoda z Lombardem i między innymi „Szklana pogoda”.

– Nie od razu. Wcześniej była jeszcze Krysia Prońko i „Niech moje serce kołysze ciebie do snu”, Halina Frąckowiak i „Bądź gotowy dziś do drogi” oraz Majka Jeżowska i „Najpięknie­jsza w klasie”. Potem przyszły lata 80., stan wojenny, który spędziłem, chcąc nie chcąc, w Polsce. Ale otworzyła się furtka dla polskich zespołów rockowych. Istniała już Budka Suflera, pojawiły się Lombard i Kombi. One dostały zielone światło, że mogą nagrywać i grać.

– „Szklana pogoda” to kolejny utwór śpiewany przez lata. Ale kompozytor Grzegorz Stróżniak z zespołu skrócił panu refren.

– Zrobił to zaocznie. Nigdy wcześniej nie spotkało mnie coś takiego, żeby kompozytor bez mojej zgody ingerował w tekst. Kiedy nagranie dotarło do moich rąk, było już zmiksowane i zgłoszone do Opola na festiwal. Pamiętam awanturę z tego powodu. Ale po pewnym czasie zrozumiałe­m, że on to cięcie wykonał z korzyścią dla utworu. Że dzięki temu „Szklana pogoda” stała się bardzo przejrzyst­a i bardziej przebojowa.

– Przy piosence „Śmierć dyskotece!” też pojawiły się różne wersje na temat tego, jaką dyskotekę autor miał na myśli. Małgorzata Ostrowska tłumaczyła, że chodziło o milicyjne auta w PRL, które nazywano dyskotekam­i, bo jeździły na sygnale i światłach.

– Nie chcę występować w fałszywej aureoli bojownika o wolność. Na pewno nie chodziło o milicyjne auta. To był protest rockmana, który nie gustował w instytucji zwanej dyskoteką. Ale wtedy tak to można było interpreto­wać. Małgosia do tej pory twierdzi, że jestem krypto walczącym bojownikie­m. To nie do końca prawda. – Urszula i „Dmuchawce, latawce, wiatr”... – Początki z Urszulą były nieco dziwne. Czas stanu wojennego, nie znałem jej, nie miałem pojęcia, jak wygląda. Nic o niej nie wiedziałem. Romek Lipko, mój przyjaciel i kompozytor, opisał mi

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland