Ogień wojny pełznie przez Bliski Wschód
W rocznicę krwawego ataku policjant zastrzelił amerykańskich instruktorów
W Jordanii, królestwie uważanym za względnie stabilne, doszło do zamachu. 9 listopada kapitan policji otworzył ogień do grupy międzynarodowych instruktorów. Śmierć poniosło co najmniej pięć osób, w tym dwóch Amerykanów, obywatel Republiki Południowej Afryki oraz dwóch Jordańczyków.
Anonimowy urzędnik administracji USA powiedział, że straciło życie ośmiu ludzi, ale rzecznik rządu jordańskiego Mohammad Momani nie potwierdził tego. Siedem osób, w tym dwóch Amerykanów, trzech jordańskich policjantów oraz porucznik z Libanu, zostało ciężko rannych. Według pierwszych doniesień sprawca popełnił samobój- stwo, potem jednak władze w Ammanie poinformowały, że zginął z rąk kolegów. Wiadomo, że polegli Amerykanie to pracownicy kontraktowi przedsiębiorstwa DynCorp International, świadczącego usługi na polu bezpieczeństwa.
Krew polała się w finansowanym przez Stany Międzynarodowym Centrum Szkolenia Policji al Husajn w Muwakkar na wschodnim przedmieściu Ammanu. Centrum to rozległy kompleks otoczony wysokim murem. Działa od 2003 roku i szkoli funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa z Iraku, Autonomii Palestyńskiej i Libii. Ośmiotygodniowe kursy ukończyło tu 75 tysięcy osób. W centrum pracują instruktorzy z USA, Wielkiej Brytanii oraz z innych krajów.
9 listopada kapitan, jak każdego ranka, przyszedł do pracy. Ubrany w mundur wojskowy zbliżył się do grupy ludzi stojących na placu. Nagle uniósł kałasznikowa i nacisnął spust. Według relacji świadków, strzelał na oślep, jak szalony. Przeszyci kulami ludzie padali na ziemię. Inni ratowali się ucieczką. Jordańscy policjanci w końcu odpowiedzieli ogniem i unieszkodliwili zamachowca. Wkrótce do centrum przysłano dodatkowe oddziały policji, w tym liczne pojazdy pancerne.
Sprawca został zidentyfikowany jako 28-letni Anwar Abu Zaid ze wsi Rimon w północnej części kraju, żonaty, ojciec dwojga dzieci. Anwar ukończył uniwersytet, a mundur nosił od 18. roku życia. Brat Fadi opisuje go jako człowieka stabilnego, który nie miał żadnych związków z ekstremizmem. Sąsiedzi opowiadają, że kapitan był osobą „bardzo łagodną, religijną, lecz o umiarkowanych poglądach”. Jordańska policja przesłuchała krewnych zamachowca. Ci odmówili przyjęcia jego ciała, dopóki okoliczności tragedii nie zostaną wyjaśnione.
Motywy działania zabójcy nie są jasne. Według jednej wersji kapitan za- bijał, aby się zemścić, bo został zwolniony z pracy. Ale być może nie przypadkiem atak nastąpił w 10. rocznicę tragicznego zamachu. 9 listopada 2005 roku dżihadyści z organizacji Al-Kaida Iraku przeprowadzili samobójcze ataki na trzy luksusowe hotele w Ammanie, zabijając 57 osób, a ponad 100 raniąc. Nie można wykluczyć, że Anwar Abu Zaid miał kontakty z fanatycznymi islamistami.
Dramat wstrząsnął Jordanią. Królestwo Haszymidów uchodzi za wyspę relatywnego spokoju na pogrążającym się w chaosie Bliskim Wschodzie. Jordania jest wiernym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i Zachodu w walce z muzułmańskimi fanatykami. Strzały w centrum szkoleniowym komentatorzy uznali za świadectwo, że muzułmański ekstremizm staje się dla królestwa Haszymidów poważnym zagrożeniem, zaś przed gotowymi do zabijania „samotnymi wilkami” nie ma skutecznej ochrony. (KK)