Mario Fołtyn, módl się za nimi!
wioska, do której kolasą z Papszyc przybyła Cześnikowa. Okazała się stanowczo za młoda, mając dorosłych bratanków i prezencją przypominała raczej Juliasiewiczową z Moralności Pani Dulskiej niż matronę „z tej strony Powiśla”. Reżyser David Pountney twierdzi, że prolog jest obrazem cudu nad Wisłą. Niech mu będzie, przecież to Brytyjczyk.
WII akcie panny odziane w międzywojenne kiecki (zresztą gustowne, zarówno panny, jak i suknie), zamiast haftować „spod igiełek kwiaty rosną”, oglądają nie najlepsze zresztą XIX-wieczne obrazy, potem leją wosk z rondelka do miski nabytej chyba w Tesco, a kominka, o którym śpiewają, wcale nie ma. Cześnikowa przybywa w tym samym srebrnym lisie z mordką i szklanymi oczkami, nie zdejmując go od jesieni do sylwestra. Miecznik marzy o idealnym zięciu, aby „kontusza i żupana nie zamieniał w obcy strój”. Zaraz potem Stefan i Zbigniew zjawiają się w smokingach i muszkach, jakby prosto z dansingu w niedalekim Bristolu.
Do jeszcze większej gmatwaniny doszło w akcie III, gdzie nieustannie przesuwane szafy i chaotyczne poczynania postaci gubią sens komediowej intrygi. Nic tu nie pomógł piękny śpiew Stefana (Tadeusz Szlenkier), Zbigniewa (Rafał Siwek), Hanny (urocza i brawurowa w arii Edyta Piasecka), Jadwigi (ujmująca urodą i głosem Elżbieta Wróblewska) oraz kreacja aktorska Ryszarda Minkiewicza w roli Damazego.
Nachalna biało-czerwona tonacja kostiumów aktu IV, mazur w choreografii Emila Wesołowskiego (niech mu ją Bóg wybaczy!) i ten samolot zakłócający fokstrotowe popisy tancerzy oraz mimiczne wyczyny Cześnikowej (która na końcu chyba zwariowała), dopełnia bezsensu całości. Brakowało jeszcze tylko zajęcia Zaolzia, bitwy pod Lenino, wodowania rudowęglowca Sołdek i wstawki baletowej o stanie wojennym.
Pozbawiono nas scenicznego sensu narodowej epopei operowej porównywanej z geniuszem Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza, muzyką Fryderyka Chopina czy płótnami Jana Matejki. Tamtych arcydzieł dotąd na szczęście nikt nie odważył się tykać, jako skarbów naszego dziedzictwa narodowego. Nie przenoszono nigdy Soplicowa jako PGR-u do Polski Ludowej, z mazurków i polonezów Chopina nie wykręcono musicalu