Żeby przyszłość była taka jak kiedyś
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Jesteśmy jak kibice na stadionie, którzy osłupiali przecierają oczy: Z kim przegrywamy? Kto jest górą? Czy to możliwe, żeby nasi zostali tak zepchnięci do defensywy przez najgorszych patałachów? Tamci mają wprawdzie wolę zwycięstwa i niewyobrażalne parcie, czego nam brakuje, ale jednocześnie żadnych umiejętności i możliwości technicznych. A wygrywają.
Porównanie z oniemiałym stadionem nie jest nawet żadną przenośnią, ale obrazem ostatnich dni. Wielotysięczna publiczność Stade de France w Paryżu, a potem na meczu w Hanowerze sparaliżowana strachem i upokorzona przez właściwie kogo? Najbardziej napakowani testosteronem mężczyźni, rozgrzani i agresywni – w panicznej ucieczce! Przed kim właściwie? Nie wiadomo!
Według słów najbardziej dotychczas pacyfistycznego prezydenta francuskiego Hollande’a, Europa prowadzi wojnę. Ale kto to zaatakował najpotężniejszy i najbogatszy blok państw na świecie? Centrum nowoczesnych technologii, producenta w zasadzie wszystkich dóbr materialnych i niematerialnych, dysponenta pieniędzy, prestiżu, dyktatora mód i wyznacznika kierunków rozwoju świata? Jakim taki agresor musiałby dysponować potencjałem, jak się przygotować na taką wyprawę wojenną?
Tymczasem nie dysponuje niczym. Atakuje Europę środkami, które są jej tworem i własnością. Nie tylko nie wymyślił ani nie wyprodukował – ale nawet nie kupił – żadnej kuli, której używa. Żadnego samochodu, którym się porusza. Na stworzenie własnej infrastruktury nie ma nawet żadnych widoków w przyszłości. A tu uderza i odnosi sukces: paraliżuje kontynent.
Mało tego: agresorzy są silni wyłącznie naszą słabością. Opis działania jednej z grup terrorystów z Paryża (za Polityką) brzmiałby jak scenariusz slapstikowego filmu, gdyby te ofiary nie były prawdziwe. „Trzyosobowe komando poruszające się czarnym seatem o 21.25 zabiło 15 osób przed barem Le Carillon, o 21.35 pięć w ogródku Cafe Bonne Biere, a o 21.36 ci sami zabójcy strzelają do gości siedzących na tarasie restauracji La Belle Equipe”.
Ich działania składają się z samych przypadków; walą na oślep; a jak coś zaplanują, to im nie wychodzi. („Pod stadionem wyraźnie załamał się plan i dwaj napastnicy odpalili pasy z ładunkami”, zabijając tylko samych siebie). Pomimo to rozkładają całe systemy bezpieczeństwa, grają na nosie szwadronom policji i służb bezpieczeństwa. Tych, z którymi jesteśmy na wojnie, znamy tylko szacunkowo. „Siatki wsparcia” – pisze Polityka – „oceniane są na 5 tysięcy osób”.
Nie wiemy, jak ich wywabić z kryjówek czy choćby sprowokować. Jak dotychczas jedyną metodą wydaje się im wystawić na przynętę jakiegoś przywódcę: Hollande’a czy Merkel na stadion; wtedy uderzają.
Bezradność zachodnich służb wydaje się bezdenna. A warto przypomnieć, że terroryzm jest wynalazkiem już XIX-wiecznym i wówczas najlepiej radziła sobie z nim carska policja polityczna w Rosji tzw. ochrana: tworzyła po prostu własne siatki, zwabiając wszystkich potencjalnych buntowników w swoje sidła. Ocenia się, że w pewnym momencie już wszystkie tajne organizacje w Rosji były założone przez policję.
No i najgorsze jest to, że nie ma w Europie żadnej woli walki. Nie tylko z islamistami, ale w ogóle. „Wzorem kulturowym dawno przestał być buntownik, anarchista, hipis. To już przeszłość. Dziś wzorem jest ktoś, kto „ogarnia”, radzi sobie w zastanej rzeczywistości” – diagnozuje Polityka naszą wewnętrzną sytuację w kraju, w której nowym hunwejbinom z PiS w zasadzie nikt nie próbuje się przeciwstawić. Wszyscy od razu się tylko poddają i podają do dymisji.
Przejmowanie państwa odbywa się w sposób tak jawnie bezczelny, a nikt nie reaguje. Mianowanie na szefa służb specjalnych skazanego przez sąd Mariusza Kamińskiego i ułaskawienie go przez prezydenta na drugi dzień po nominacji pokazuje, że przeprowadzić można wszystko, łącznie z wzajemnym anulowaniem sobie win przez kolegów.
Wprost cytuje zdanie Mariusza Kamińskiego, które dopiero wywołuje dreszcze: „PO nie umiała korzystać ze służb specjalnych”. No pewnie, nie tak jak nowa władza.
Wszyscy zapomnieli już, że rząd, który jest w zasadzie tym samym, który był w latach 2005 – 2007 (brakuje tylko – jak ktoś zauważył – Marcinkiewicza z Isabel) był przecież w tamtym czasie symbolem nieudacznictwa. Żadna „operacja specjalna” czy to przeciwko Barbarze Blidzie, czy Andrzejowi Lepperowi (wicepremierowi!) się nie udała i każda była jedną kawałek białego sera lub łyżeczka dżemu).
7.45 – 7.55 – chwila spaceru po seminaryjnych alejkach i powrót do budynku na wykłady
8.00 – 10.20 – dwa wykłady z filozofii (I i II rok studiów) lub teologii (III – VI rok)
10.20 – 10.50 – przerwa na kawę w pokojach (wielki przywilej od niedawna – dozwolony od 1973 roku) 10.50 – 12.30 – kolejne wykłady 13.00 – obiad w refektarzu (podobnie skromny jak śniadanie), oczywiście poprzedzony modlitwą i fragmentem z Biblii
13.15 – 14.00 – czas wolny na grę w piłkę, spacery po ogrodzie, zapalenie pierwszego legalnego papieroska (tylko zdeklarowani w chwili przyjęcia do seminarium niewolnicy nałogu)
14.00 – 16.00 – nauka własna w pokojach, obowiązkowo przy biureczkach (bez prawa nauki na tapczanie)
16.00 – 16.30 – przerwa kawowa (dla większości przerwa na główny posiłek dnia, z wałówek przywiezionych przez rodziny alumnów)
16.30 – 18.00 – nauki własnej ciąg dalszy (oczywiście przy biureczkach) wielką porażką. Rządowi temu nie udały się nawet (akurat na szczęście) sztandarowe dla niego pomysły zaorania WSI czy powszechnej lustracji.
Teraz ten sam rząd wraca jako profesjonaliści! A Polska na to osłupiała patrzy. Czyż można się dziwić, że najbardziej bojowa grupa Polaków – tj. kukizowcy – jest równocześnie grupą najbardziej pesymistyczną? Jak podaje Wprost, z badań wynika, że „kukizowców wyróżnia (na tle innych elektoratów – przyp. MO) olbrzymi poziom pesymizmu”. To jak to: bunt, który nie wierzy w swoje powodzenie?
Jeśli dołożyć do tego wyniki innych badań nad naszą codziennością przytaczane przez Wprost: że 53 proc. z nas odczuwa ciągły duży stres w pracy i skarży się na trudne relacje z zespołem i przełożonymi (zajmujemy pod tym względem trzecie miejsce od końca w Europie; bardziej niezadowoleni od nas są tylko Grecy i Turcy), to żyjemy niemal w poczuciu jakiejś okupacji.
To jest chyba powód, że zaczynamy nawet absurdalnie idealizować przeszłość. „Kiedyś większość ludzi po pięćdziesiątce pracowała jednak w przyjaznych warunkach” – formułuje jakieś dyrdymały Wprost. Niby kiedy to w pracy miało być tak przyjaźnie? Kiedy pracowało się w fabrykach na trzy zmiany i z nakazem pracy?
Takie nieoczekiwane, dość nonsensowne wnioski wynikają jednak z ogólnego dominującego poczucia, że lepiej nam już było. Była niedoskonała Europa, do której nawet nie należeliśmy, ale jak jej pożądaliśmy. Była niebywale pokraczna nieraz Polska, w której jednak czuliśmy się u siebie. A teraz chcemy już tylko tego, żeby przyszłość była chociaż taka, jak kiedyś. Nic więcej.
18.00 – 18.30 – lektura duchowa – pobożne książki różnego rodzaju mistyków lub w październiku wspólny różaniec w kaplicy, lub w piątki Wielkiego Postu droga krzyżowa – także w kaplicy!
18.30 – refektarz, modlitwa i kolacja (w trakcie tego posiłku dla odmiany plasterek mortadeli i kawałek pomidora)
Po kolacji znowu czas wolny: spacer, papierosek (dla niewolników nałogu), gra w kosza w sali gimnastycznej (dla chętnych) i czas powrotu do pokoi.
20.00 – 21.00 – nauka własna w pokojach (przy biureczkach)
21.00 – Apel Jasnogórski w kaplicy i początek świętego milczenia do następnego śniadania.
Wieczorna toaleta i cisza nocna od 22.00 (obowiązkowo wygaszone wszelkie światła).
I tak każdego dnia powszedniego, przez sześć lat pobytu za murami seminarium!
Ale oprócz zwyczajnych dni były także i te inne, świąteczne, ale o nich przy następnym spotkaniu!
(kryspinkrystek@onet.eu)