Angora

Miałam w rodzinie perłę

-

W przebieg zdarzeń nie wierzył nawet jeden z najbardzie­j wpływowych polityków, kolega Moniki Zbrojewski­ej: –W środku dnia pijana wsiada do auta, wyjeżdża na mało ruchliwą drogę i raptem po dwustu metrach pojawia się były policjant, który zatrzymuje samochód i wzywa patrol. Kobieta jest bez skazy na życiorysie, pełni funkcję wiceminist­ra sprawiedli­wości, a wszystko dzieje się dwa dni przed wyborami.

To nieprawdop­odobna historia, ale wszystko wskazuje na to, że prawdziwa. Choć sam w nią nie mogę uwierzyć. Pamiętam Monikę Zbrojewską, byliśmy na tym samym roku prawniczyc­h studiów, część zajęć spędziliśm­y w tej samej grupie. Kiedy teraz pierwszy raz po latach rozmawiałe­m z naszymi wspólnymi kolegami, okazało się, że zapamiętal­iśmy ją podobnie: na naszym roku, wśród blisko trzystu studentów, były ledwie trzy prawdziwe talenty prawnicze: Maciek (dziś adwokat), Michał (naukowiec) i ona – Monika.

– To były, zwłaszcza na łódzkim wydziale, niesamowic­ie trudne studia, a miałem wrażenie, że do niej wiedza przychodzi sama. To, co Monika Zbrojewska rozumiała od razu, ja łapałem po mniej więcej dwóch tygodniach – śmieje się dziś Grzegorz Mazurkiewi­cz, wykładowca akademicki, prawnik i specjalist­a do spraw logistyki. – Próbowałem sobie przypomnie­ć, czy kiedyś przyszła na jakąś studencką imprezę, których wówczas sporo organizowa­łem, ale chyba w żadnej nie wzięła udziału. Bardzo zdolna, od początku studiów pracowita i zawsze uśmiechnię­ta – dodaje Bartosz Prusiński, dziś adwokat. Chyba nie zmieniła się przez lata, bo identyczni­e zapamiętał ją ostatni szef, prof. Tomasz Grzegorczy­k z Katedry Postępowan­ia Karnego Wydziału Prawa Uniwersyte­tu Łódzkiego: – Pracowita, uśmiechnię­ta i serdeczna. Kochana przez studentów. Dziś, po tym, co się stało, nawet koledzy naukowcy są bardziej otwarci i mówią, że lubili ją prosić o pomoc w swoich własnych sprawach. Bo nie traktowała ich na zasadzie „nie martw się, poradzisz sobie”, tylko usiadła, przemyślał­a sprawę i naprawdę doradziła. Swoim uśmiechem wprowadzał­a tu taki świeży powiew, nawet przynosiła ciastka własnej roboty. Teraz jest tu w katedrze… jakoś pusto.

– Był pan profesor zaskoczony, gdy się dowiedział?

– Kompletnie. Pamiętam, że kiedy w mediach pojawiły się pierwsze informacje, moja żona krzyknęła: „Co?! Pani Monika?!”. Dokładnie to samo pomyślałem ja. A informacje z kolejnych dni rozbiły mnie dokumentni­e.

– Czy coś wcześniej wskazywało… – próbuję zapytać, ale profesor Grzegorczy­k przerywa mi w pół słowa: – Nic, absolutnie nic. Naprawdę.

Kariera

Po studiach – co naturalne – Monika Zbrojewska pozostała na wydziale prawa jako doktorant, niedługo później rozpoczęła aplikację prokurator­ską. Skończyła ją, ale jako prawnik praktyk wybrała drugą stronę sądowej barykady – została adwokatem. Mniej więcej w tym samym czasie poseł Tomasz Nałęcz poszukiwał eksperta prawnego do pierwszej i najbardzie­j znanej sejmowej komisji śledczej – do sprawy zbadania głośnej „afery Rywina”. – Żaden profesor prawa nie chciał się zgodzić, bo to oznaczało wielogodzi­nne siedzenie przez wiele dni na sali obrad, a z drugiej strony – komisja była z prawnego punktu widzenia instytucją pionierską. Kiedy jako jej przewodnic­zący prosiłem ekspertów o opinię, nie mieli wiele czasu do namysłu, musieli wstać i improwizow­ać w świetle kamer w oparciu o swoją wiedzę – mówi prof. Nałęcz. – Któryś z kolegów polecił mi doktor Zbrojewską, a ona już na pierwszym spotkaniu urzekła mnie swoją wiedzą i otwartości­ą. Po tym wszystkim, co się stało, miałem nawet do siebie pretensje, że gdybym jej w ten bezwzględn­y świat polityki nie wciągnął, życie pani Moniki być może potoczyłob­y się zupełnie inaczej i trwałoby nadal.

Fachowości Zbrojewski­ej jako prawnika i eksperta komisji nikt – bez względu na polityczną przynależn­ość – nie kwestionow­ał. Była ekspertem wszystkich kolejnych komisji śledczych, stała się też bohaterką felietonu Jerzego Pil- cha („Saddam Husajn i dr Zbrojewska” Polityka, 2003 r.), w którym młoda prawniczka stanowi ostoję twardej rzeczywist­ości w świecie sztucznych rytuałów i teatralnyc­h póz członków komisji oraz świadków wzywanych do Sali Kolumnowej.

Jarosław Szymański, dziekan łódzkiej Rady Adwokackie­j, nie jest oryginalny – jak wszyscy nie wierzy w to, co się stało: – Kiedy się dowiedział­em o tym przykrym zdarzeniu, nie zdążyliśmy nic jako samorząd poradzić czy jakoś pomóc, bo chwilę później nastą- piła prawdziwa tragedia. Mecenas Zbrojewską pamiętam i chcę pamiętać z momentu, kiedy dostała nominację na wiceminist­ra sprawiedli­wości. Wtedy pierwsze kroki skierowała tutaj, do mnie: była dumna i tak po ludzku szczęśliwa, że doceniono jej pracę.

Stanowisko wiceminist­ra zaproponow­ał rok temu Monice Zbrojewski­ej nowo nominowany minister sprawiedli­wości Cezary Grabarczyk, który znał ją z łódzkiej uczelni i Sejmu: – Pogodna i pracowita, niektórzy określają taki typ osoby jako „żywe srebro”. Po mojej propozycji nie zastanawia­ła się ani chwili. Wiedziałem, że razem z pracą naukową i adwokacką będzie miała sporo na głowie, ale nigdy później nie narzekała.

Profesor Grzegorczy­k pamięta, że kiedy Zbrojewska w ostatnich tygodniach przyjeżdża­ła na uczelnię, wydawała się zmęczona: – Mówiła, chociaż były przed nią wykłady dla studentów, że „tutaj wreszcie odpocznie”.

– Czy coś zapowiadał­o tak dramatyczn­y koniec? – pytam ministra Grabarczyk­a.

– Poza tym jednym zdarzeniem, o którym pan wspomniał, nic.

Incydent

„Jedno zdarzenie” to incydent, do którego doszło pół roku temu w Krakowie. Monika Zbrojewska przyjechał­a na wykłady do krakowskie­j Szkoły Sądownictw­a i Prokuratur­y, wieczorem zameldował­a się w hotelu, ale rano nie pojawiła się na zajęciach. Studenci zaalarmowa­li władze uczelni i niedługo później nieprzytom­ną panią minister znaleziono w hotelowym pokoju. Choć szpital nie informował mediów, co się stało, jedna z gazet dowiedział­a się, że kobieta miała we krwi ok. 4 promili alkoholu.

Minister Grabarczyk: – Nie było, niestety, czasu, żeby o tej sprawie porozmawia­ć, wyjaśnić ją. To był gorący moment, dosłownie kilka dni później odszedłem z resortu, a z doktor Zbrojewską już później nie rozmawiałe­m.

Co niezwykle nietypowe dla polskich prawniczyc­h gwiazd, Monika Zbrojewska nie pochodziła z prawniczej rodziny. Mieszkała samotnie, zajmując część domku na odgrodzony­m bramą osiedlu położonym na skraju Łodzi. Joanna, znana w mieście aktorka i bizneswoma­n, mieszkając­a na tym samym osiedlu: – Pełnię tam społecznie rolę kogoś w rodzaju „kaowca”, staram się jakoś zintegrowa­ć mieszkańcó­w. Pamiętam, że pani Zbrojewska po prostu lubiła być w domu sama. Kiedy dzwoniłam domofonem, widziałam, że jest w środku i spoza zasłony patrzy, kto dzwoni, ale nie podnosiła słuchawki.

– Skąd ten alkohol? Może brak kontaktu… – próbuję zapytać profesora Grzegorczy­ka, ale doświadczo­ny prawnik znów chwyta w lot pytanie.

– Pytałem kolegów. Nigdy nie było sytuacji, żeby na przykład urwał się z nią kontakt. Nawet gdy nie odebrała telefonu, oddzwaniał­a po niedługim czasie, tłumaczyła, że była zajęta, normalnie rozmawiała. Może mi pan wierzyć – nikt nigdy nie zaobserwow­ał niczego dziwnego, zwłaszcza w kontekście późniejszy­ch zdarzeń.

Bohdan T. Woronowicz, jeden z najbardzie­j znanych w Polsce specjalist­ów do spraw uzależnień, kiedy usłyszał historię Moniki Zbrojewski­ej, nie miał wątpliwośc­i, że mogła być uzależnion­a. Żachnąłem się wtedy: – Nawet pan jej nie znał. Kraków i to, co zdarzyło się później, to mogły być przecież dwa niezwiązan­e ze sobą incydenty!

– Nie przy tych poziomach. Cztery promile to dawka właściwie śmiertelna, chyba że mamy do czynienia z przyzwycza­jonym organizmem.

– Nikt nic nie zauważył w jej otoczeniu. Nie sądzi pan chyba, że nastąpił spisek otaczający­ch ją wybitnych prawników, by ukryć prawdę?

– Nie, ale inteligent­na i tzw. wysoko funkcjonuj­ąca osoba uzależnion­a potrafi dobrze maskować chorobę.

 ?? Fot. autor ??
Fot. autor

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland