Wystawa „Van Gogh Alive”
Ta warszawska wystawa to van Gogh w pigułce. Aż dziw bierze, że znajduje się w namiocie koło stadionu, który kojarzy się z wrzeszczącymi kibicami. W środku skórzane pufy, wśród zwiedzających młodzież w butach New Balance. Ale ta atmosfera festynu szybko mija, bo wystawa nas pochłania. Oprócz wyjścia z głową wypełnioną informacjami, z namiotu wychodzi się bardzo zrelaksowanym.
Atrakcja
„Van Gogh Alive” cieszy się popularnością nie tylko wśród tych, którzy interesują się sztuką. O każdej porze dnia zainteresowanie jest spore, a na ustawionych w środku kanapach i pufach nie zawsze jest miejsce. Ale i tak warto chodzić po całym pomieszczeniu, obracać się, rozglądać. Multimedialna ekspozycja dostarcza wielu bodźców, wszystkie są przyjemne.
Na początku trzeba trochę poczytać, bez tego doświadczenie jest niepełne. Ci, którzy nie znają dobrze historii Vincenta, mogą nie zrozumieć, o co chodzi w wystawie i dlaczego twórcy zdecydowali się na taką kolejność przedstawianych dzieł i dobór muzyki. Przy wejściu znajdują się tablice. Prawa strona objaśnia cel wystawy, lewa to reprodukcje obrazów wraz z komentarzem historycznym.
Dowiadujemy się, że Vincent van Gogh, zanim zajął się malarstwem, pracował w galerii sztuki, gdzie dowiedział się, na czym polega sprzedaż dzieł i ile można na nich zarobić. Być może to doświadczenie skłoniło go do podjęcia pierwszych prób malarskich. Ale to dopiero w wieku 27 lat, dlatego wszyscy przed trzydziestką, którzy myślą, że nic w życiu nie osiągnęli, powinni przykład Holendra wziąć sobie do serca.
Nowoczesność
Potem dowiadujemy się o technologii, dzięki której powstała wystawa. Mowa o platformie multimedialnej SENSORY4. To wielkoformatowa ruchoma grafika z wielokanałowym dźwiękiem jakości kinowej. Ma nasycić przestrzeń cyfrowym dźwiękiem i żywymi obrazami. Wykorzystuje najnowszą technologię, dzięki której możliwe jest wyświetlanie i projektowanie obrazów.
W czasie wystawy „Van Gogh Alive” wyświetlane są ponad trzy tysiące obiektów – mimo że artysta stworzył „tylko” 900 dzieł. Reszta to zdjęcia, listy i detale obrazów van Go- gha, które uzupełniają narrację o jego twórczości i poszerzają kontekst o źródła inspiracji malarza. Powierzchnią do wyświetlania są ustawione pod ścianami i na środku pomieszczenia ekrany – trzy z nich leżą na podłodze.
Bardzo ciekawym elementem wystawy jest stworzona przez piątkę młodych kobiet, studentek kierunków artystycznych, aranżacja i reprodukcja pokoju artysty. To po prostu pokój w skali 1:1. Przedsmak tego, co dopiero mamy zobaczyć. Reprodukcja robi bardzo duże wrażenie, ponieważ pokój jest niemal identyczny z obrazem „Pokój van Gogha w Arles”, który jest nierzeczywisty, krzywy i jaskrawy. Szkoda tylko, że do tego pomieszczenia nie można wejść i położyć się na chwilę do łóżka. To dla fanów malarza mogłoby być nie lada atrakcją.
Doświadczenie
Po zdobyciu niezbędnej wiedzy na temat najważniejszych dzieł van Gogha i poznaniu kontekstu i celu wystawy, wkraczamy w ciemną otchłań. Najpierw słyszymy muzykę klasyczną, która odpowiada nastrojom artysty, jakie towarzyszyły poszczególnym etapom jego życia. Im bliżej jego śmierci, tym bardziej dramatyczne utwory. Dziełom z okresu szpitala psychiatrycznego w Saint-Rémy towarzyszy muzyka niepokojąca, a szczęśliwy okres życia – paryski i Arles – sielankowa. Do tego dochodzą efekty dźwiękowe – pociąg, odlatujące ptaki, strzał z broni palnej.
Zmieniające się obrazy, częstotliwość tych zmian, uświadamiają, jak bardzo płodnym malarzem był van Gogh i jak chwiejne było jego zdrowie psychiczne. Historia rozpoczyna się od lat 50. XIX wieku, czyli od narodzin artysty w północnej Holandii. To zbiór zdjęć, obrazy kojarzące się z czasami, w których artysta przyszedł na świat. Potem następuje płynne przejście w stronę jego rozwoju artystycznego, na ekranach oprócz wspaniałych dzieł wyświetlane są fragmenty korespondencji do przyjaciół i rodziny.
Empatia
Wystawa „Van Gogh Alive” to poruszające doświadczenie. Przede wszystkim ci, którzy nie potrafili się wcześniej dopatrzeć geniuszu artysty, dzięki niej mogą go w końcu zrozumieć. To historia człowieka, który czuł się niedoceniany, a jednocześnie opowieść o wielkim egocentryku. Chorym psychicznie, z ciężką depresją. Malarz bał się odrzucenia. Kiedy wielbiony przez niego, doceniony za życia Paul Gauguin odmówił mu współpracy w Arles, nadciął sobie ucho (nie obciął, jak głosi plotka). Van Gogh wiedział, że jego sztuka zostanie w przyszłości doceniona, bo za życia sprzedał tylko jeden obraz.
Zwiedzanie wystawy trwa około godzinę, ale z pewnością nie da się na niej nudzić. To piękny spektakl stworzony tylko z muzyki i wyświetlanych obrazów, jednak pozwala na zatopienie się w sztuce, dostrzeżenie człowieka w artyście. Przez kilka minut po opuszczeniu sali wciąż ma się przed oczami głębię kolorów, piękne kształty.
Obrazy van Gogha widziałam w Paryżu, trafiłam na wystawę poświęconą tylko jemu. Cyfrowy obraz nie oddaje co prawda „tłustej” i ciężkiej faktury dzieł tego artysty, nie oddaje również intensywności jaskrawych barw, ale daje coś innego. Ogromne obrazy i ich fragmenty osaczają w ciemnej sali, wnikają w duszę. O taki efekt chodziło twórcom ekspozycji. Zamiast iść do kina na „Listy do M 2”, warto przeżyć coś prawdziwego i wielkiego.
Ekspozycja ma miejsce w warszawskim Centrum Wystawowym przy PGE Narodowym, Błonia Stadionu, al. ks. Józefa Poniatowskiego 1.
Rozpoczęła się 14 listopada 2015 r. i potrwa do 14 lutego 2016 r.