SALONOWE BURZE
BOHDANA GADOMSKIEGO
Na koncie ma dwadzieścia dwie role w serialach – najnowsza to Urszula Kwapisz w „Klanie”. Pamiętamy ją z kina: Patrycja z „Jasminum” i Monika Kłosek ze „Stacji Warszawa”. Intensywnie pracuje w dubbingu (m.in. Widia w „Dzwoneczkach, Lidka w „Samolotach 2”, Tip w „Domu”). Na co dzień aktorka Teatru Narodowego w Warszawie, współpracuje z wrocławskim Teatrem Pieśń Kozła. Zasłynęła jako śpiewająca aktorka w programach „Jak oni śpiewają” i „Twoja twarz brzmi znajomo”, w którego ostatniej edycji zajęła trzecie miejsce. Laureatka wielu festiwali, m.in. Przeglądu Piosenki Aktorskiej (wyróżnienie, III miejsce). Wszechstronnie wykształcona (Akademia Teatralna w Warszawie, Państwowa Szkoła Muzyczna II stopnia im. F. Chopina w Warszawie, Prywatna Szkoła Aktorska Lee Strasberga w Nowym Jorku, Studio Piosenki w Białymstoku). Właśnie przygotowuje swoją pierwszą płytę.
– Powiedziała pani kiedyś, że „sukces nie przychodzi od razu, trzeba na niego zapracować, pokonać wiele trudności”. Jak długo czekała pani na sukces w zawodzie i co było najtrudniejsze?
– Uważa pan, że sukcesu?
– Myślę, że tak, szczególnie po serii wspaniałych imitacji w programie Polsatu „Twoja twarz brzmi znajomo”.
– Wydaje mi się, że mój sukces jest constans, ponieważ przez całe życie robię tylko to, co kocham. W szkole teatralnej mówiono, że aktor odnosi sukces wtedy, kiedy jest w stanie utrzymać się z pracy w zawodzie. Gdy żyje się ze swojej wielkiej pasji, to można powiedzieć, że odniosło się wielki sukces.
– Czy sukcesem można nazwać pani trzecie miejsce w show „Twoja twarz brzmi znajomo”?
– Myślę, że jest to olbrzymi sukces. Poziom wszystkich uczestników tej edycji był bardzo wysoki. Wiedziałam, że muszę robić swoje, jak najlepiej potrafię, uczyć się od innych i na nic się nie nastawiać.
jestem
kobietą
dystansu, na casting, po którym stwierdzono, że się nadaję.
– Oglądała pani poprzednie edycje?
– Tak, choć początkowo wybiórczo, bo należę do ludzi, którzy mają telewizor, ale rzadko z niego korzystają. Intensywnie zaczęłam oglądać, kiedy wziął w nim udział Marcin Przybylski, mój kolega z teatru. Kibicowałam mu. Marcin w tym samym czasie reżyserował w Teatrze Narodowym sztukę „Fortepian pijany”, w której brałam udział, więc byłam na bieżąco.
– Czyli od początku widziała pani siebie w roli imitatorki gwiazd?
– Już wcześniej próbowałam tej sztuki, więc ośmieliłam się złożyć swoją ofertę.
– Przekonała się pani, że jest to sztuka trudniejsza od parodii?
– Zdecydowanie trudniejsza. Uwielbiam wszelkie formy improwizacji na scenie, tutaj jednak trzeba było odwzorować postać jeden do jednego, poddać się jej całkowicie. Ja się poddałam i czułam, że dana postać wchodzi we mnie, że nią jestem. Dawałam jej swój głos, swoje ciało, musiałam się jej całko- wicie podporządkować. W improwizacjach i parodiowaniu to ja rządzę postaciami, które gram. W przypadku imitacji trzeba było wykazać się dużą pokorą.
– Która z wylosowanych gwiazd była najtrudniejsza?
– Każda z nich miała coś, co było dla mnie wyzwaniem. Im postać jest bardziej charakterystyczna, tym łatwiej ją zrobić. Najtrudniejsze do zagrania są subtelności. Dlatego nie do końca poczułam Prince’a, którego piosenkę miałam okazję śpiewać już wcześniej, ale swoim głosem i we własnej interpretacji. Wtedy ten utwór dodał mi skrzydeł.
– Przypomnijmy wszystkie imitowane przez panią gwiazdy...
– Louis Armstrong, Freddie Mercury, Edyta Geppert, Behemoth, Shakira, Susan Boyle, Céline Dion, Placido Domingo, Prince i Amy Winehouse.
– Mnie najbardziej podobała się pani jako Susan Boyle, Céline Dion i Amy Winehouse. W jaki sposób dobierała pani właściwe klucze do odczytania ich osobowości?
– Kiedy zaczynam pracować nad postaciami, zanurzam się w ich histo- rie, życiorys, wyczuwam ich energię. W przypadku Susan, to, co wydarzyło się w jej życiu, było absolutną magią. Oglądając ją, słuchając jej, czytając z nią wywiady, poczułam, że zdarzyło się coś naprawdę niezwykłego. Płynęła z niej uczciwość i czystość, energia, która bardzo mi odpowiadała. Jeżeli chodzi o Céline Dion, to przyznam się, że trochę z nią walczyłam, bo jest to wokalny gigant. Był to dla mnie spory wysiłek fizyczny. Z Amy to już zupełnie inna historia. Podeszłam do niej od strony psychologicznej. To postać ulepiona ze strachu, pasji, potrzeby miłości, olbrzymiej samotności.
– W jakim stopniu w opanowaniu warsztatu piosenkarskiego pomogło pani Studio Piosenki Jerzego Tomzika w Białymstoku?
– Gdyby nie pan Jerzy Tomzik, to nie wiem, czy byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Pokazał mi wszystkich największych mistrzów muzyki swingowej, jazzowej, muzyki poważnej. Tomzik odkrył przede mną muzykę, która do dzisiaj mnie inspiruje.
– Ale wybrała pani Akademię Teatralną w Warszawie, a nie wydział