Masakra w Mali
Bezlitośnie zabijali gości luksusowego hotelu
Tydzień po krwawych zamachach w Paryżu dżihadyści uderzyli w Mali, rozległe państwo w Afryce Zachodniej, które jest dawną francuską kolonią. Kilku bojowników uzbrojonych w kałasznikowy i granaty wdarło się 20 listopada do luksusowego hotelu Radisson Blu w centrum stolicy Bamako. Terroryści wzięli około 170 zakładników.
Do akcji wkroczyli malijscy komandosi, a także żołnierze i policjanci z francuskich oddziałów specjalnych. Operacja sił bezpieczeństwa, w której wzięli udział także żołnierze Stanów Zjednoczonych, trwała 9 godzin. W przemówieniu telewizyjnym prezydent Mali Ibrahim Boubacar Keita powiedział, że śmierć poniosło co najmniej 19 osób, a siedem zostało rannych. Dwóch dżihadystów zostało zabitych. Policja pokazała zdjęcia ich przeszytych kulami zwłok. Władze Mali ogłosiły żałobę narodową i stan wyjątkowy.
Sześciopiętrowy hotel Radisson Blu reklamowany był jako najbardziej bezpieczny w zachodniej Afryce. Chętnie korzystali z jego usług zagraniczni dyplomaci, biznesmeni, pracownicy linii lotniczych. Terroryści przyjechali około godziny siódmej rano samochodem ze sfałszowaną dyplomatyczną rejestracją. Od razu otworzyli ogień z okrzykami „Allah akbar!”. Malijski prawnik Modi Coulibaly, który był świadkiem pierwszych chwil dramatu, opowiadał: „Najpierw pomyślałem, że to kradzież samochodu. Kiedy jednak naprzeciwko mnie położyli trupem dwóch strażników i postrzelili innego mężczyznę w brzuch, zrozumiałem, że chodzi o coś więcej”.
Dżihadyści wtargnęli do hotelu. Zatrwożeni goście i pracownicy zamykali się w pokojach, inni usiłowali ratować się ucieczką. Fanatycy uwolnili kilka osób, które potrafiły wyrecytować wersety Koranu. Malijskie oddziały specjalne przybyły na miejsce dopiero około godziny dziesiątej. Żołnierze i policjanci pomagali ludziom wydostać się z hotelu. Słychać było gęstą kanonadę i wybuchy granatów. Terroryści bronili się zaciekle, poddawali egzekucji zakładników. W końcu wycofali się na najwyższe piętro i tam stoczyli ostatni bój. W hotelu rozgrywały się dramatyczne sceny. Kiedy ucichły strzały, ujrzano zakrwawione korytarze i podziurawione pociskami ściany. W pobliżu jednej z wind leżał stos ciał. Zwłoki jednego z zastrzelonych blokowały drzwi. Być może nieszczęśnicy próbowali uciec windą, ale dosięgły ich kule. Wiadomo, że wśród zabitych jest sześciu Rosjan, trzech wysokiej rangi pracowników chińskiego przedsiębiorstwa kolejowego i belgijski dyplomata Geoffrey Dieudonne, urzędnik parlamentu Regionu Walońskiego, który przybył do Bamako na konferencję. Zginęła także 41-letnia Amerykanka Anita Datar, pracująca dla międzynarodowej agencji rozwoju Palladium. Rodzina kobiety wydała oświadczenie: „Jesteśmy wstrząśnięci, że Anita odeszła. Nie możemy uwierzyć, że została zabita w tym bezsensownym akcie terroryzmu i przemocy”. Kobieta osierociła siedmioletniego syna.
Do ataku przyznała się organizacja islamistów Al-Murabitun (Strażnicy), mająca powiązania z Al-Kaidą. Strażnicy współdziałają też ze znacznie potężniejszym ugrupowaniem malijskich islamistów Ansar ad-Din (Obrońcy Wiary). Wiele wskazuje na to, że napad na hotel zorganizował osławiony algierski fanatyk, jednooki Mochtar Belmochtar, jeden z najbardziej poszukiwanych terrorystów świata. Władze często podawały informacje o śmierci Belmochtara, ale on wciąż pozostaje wśród żywych, tak że zyskał sobie przydomek „Łazarza”. Ten były pustynny rozbójnik odmówił podporządkowania się Państwu Islamskiemu.
Krwawa łaźnia w Bamako jest jeszcze jednym dowodem, że dżihadyści w Mali wciąż są groźni mimo francuskiej interwencji wojskowej w tym kraju. Chaos ogarnął północną część Mali po tym, jak w Libii obalony został reżim pułkownika Kaddafiego. Koczowniczy Tuaregowie uzbroili się w broń z arsenałów armii libijskiej i wzniecili bunt. Libijską broń zdobyli także dżihadyści, którzy opanowali rozległe regiony na północy Mali i rozpoczęli ofensywę na południe. W czerwcu 2012 roku zdobyli starożytne miasta Timbuktu i Goa. W styczniu następnego roku na prośbę władz malijskich prezydent François Hollande przysłał swych żołnierzy i siły lotnicze. Francuskie oddziały wraz z afrykańskimi sojusznikami przepędziły islamskich fanatyków, ale nie zdołały ich pokonać. Dżihadyści wciąż atakują w Mali, a także w Libii i Nigrze. Masakra w Bamako jest dla Francji kolejnym dotkliwym ciosem. (KK)