Państwo – do nogi!
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Wszyscy już zwrócili uwagę, jaką rolę w państwie PiS pełni noc. To pod osłoną ciemności przeprowadza się wszystkie zmiany: tylko po ciemku uchwala ustawy, wyrzuca wszelkich dotychczasowych notabli; wydaje się, że szefostwo PiS-u cierpi na światłowstręt i niczego nie potrafi zrobić w świetle dziennym. Gdyby PiS – po Polsce – miał opanować dalsze kraje, to nie powinien tego robić na Dalekiej Północy, za kręgiem polarnym. Bo tam wprawdzie rządzić by mógł przez pół roku bez przerwy i przerządzić całą noc polarną, ale przez następne pół roku, w trakcie białych nocy, kiedy wszystko widać, okręg podbiegunowy pod rządami PiS-u skazany byłby na paraliż państwa. Być może dlatego PiS, tak popularny u nas, szczególnie trwożliwie przyjmowany jest w państwach skandynawskich i tam na żadną konstytucyjną większość nie ma szans.
Mało kto jednak zauważył, jak szczególną rolę w rządach PiS-u pełni noga. Lektura cotygodniowej porcji gazet nie pozostawia wątpliwości, że wokół nogi koncentruje się jej cała myśl polityczna. Oto nowy minister skarbu (wybaczą Państwo, ale nazwiska nowych ministrów zaczynamy zapamiętywać nie prędzej niż po pół roku od sprawowania przez nich funkcji, bo dopiero po takim czasie okazuje się, czy warto) oświadczył w Do Rzeczy: „Uważaliśmy, że PiS potrzebna jest ta „druga noga”: ludzi, którzy znają się na gospodarce, rozumieją zasady rynku, potrzeby przedsiębiorców”. Jednej nogi nie starcza, aby się na tym znać, a co dwie nogi, to nie jedna.
Jakie zadania stoją przed tą nogą? „Z przedsiębiorcami trzeba umiejętnie rozmawiać. Z jednej strony tłumaczyć im, że jest wiele problemów (...), a z drugiej strony bezwzględnie trzeba podawać im rękę”. Noga bezwzględnie podająca rękę robi wrażenie, choć wydaje się anatomicznie bliska „członkowi z ramienia” z czasów PRL-owskich.
Pomijając jako mniej ważną (chociaż, jak dla kogo) kwestię, że pisowska „druga noga” widzi w przedsiębiorcach jakieś niedorozwinięte dzieci, które istnieją po to, aby im wszystko tłumaczyć, przekopujemy dalej gazety w poszukiwaniu dalszych nóg.
Bingo! Jest! W wywiadzie dla Rzeczpospolitej nowy wicepremier Morawiecki (w drodze wyjątku zapamiętujemy jego nazwisko, bo jest najbogatszym członkiem rządu) mówi o swych planach, a konkretnie oczywiście o pieniądzach: „Nie każdy wzrost PKB jest dobry. Jeżeli opiera się na zwiększeniu nierównowagi, w tym długu zagranicznym, to ma krótkie nogi”.
Ha! Czy miałoby to oznaczać, że PiS ma obie krótkie nogi, czy też, że jedną ma krótszą od drugiej – nie wiadomo; obie ewentualności marszu PiS-u nie zapowiadają najlepiej.
Kontrowersje wewnątrz Rady Ministrów są głównie ortopedyczne, no ale czy z takimi niestabilnymi nogami daleko się zajdzie? Pieszo na pewno nie.
Tymczasem już widać, że przynajmniej jeden z nowych wiceministrów, akurat ten od budowy szos i autostrad, będzie drałował na tych krzywych nogach. Wiceministrowi, który chyba sam wolałby pew- nie, aby nikt nie zapamiętał jego nazwiska, „ dwukrotnie odebrano prawo za wykroczenia drogowe”.
To, że nie będzie mógł jeździć po drogach, jakie ewentualnie wybuduje, może mieć skutki dalekosiężne: o ile jest człowiekiem wrednym, już podłoży innym kierowcom coś takiego, żeby nie mieli się znowu z czego cieszyć. W zasadzie dlaczego miałby zajmować się umilaniem życia każdemu, poza sobą?
Wybór pieszego wiceministra na kontrolera dróg pochwaliła jednak PiS-owska góra w osobie Joachima Brudzińskiego: „Niedobre doświadczenia Szmidta (to jest nazwisko, którego jednak radzę nie pamiętać – przyp. MO), mogą się przełożyć na sprawne zarządzanie tym obszarem”. Stanisław Tym w Polityce proponuje więc, aby wiceministrem spraw wewnętrznych zrobić kogoś, kto zabił teściową. „Jego niedobre doświadczenia mogą się przydać”.
Polityka przytacza też słowa Beaty Kempy (ta ma tylko nazwisko, a z kolei nie można zapamiętać jej funkcji): „ Pracujemy 24 godziny na dobę, nad tym czuwa też moja skromna osoba”. Czyli są – trzymając się ich ulubionego pojęcia – na ostatnich nogach.
Takim osobom grozi „syndrom wypalenia zawodowego”. Jak podaje Polityka, „ co czwarty badany w Polsce pracuje 6–7 dni w tygodniu, często dłużej niż 8 godzin”. Wszyscy oni w rządzie się nie zmieszczą.
Nie wiadomo, jak zdobywa się teraz te posadki, skoro z danych na temat zapracowania Polaków, przytaczanych przez Politykę wynika, że nawet na nepotyzm nie ma czasu. „ W 2003 roku regularnie spotykało się ze znajomymi 62 proc. Polaków, a w 2013 już tylko 52 proc.”. To właściwie w jaki sposób można teraz daleko zajść? Jak zostać choćby takim pieszym wiceministrem od drogownictwa, jeśli jego świat ze światem limuzyn nie powinien się w zasadzie nigdy przeciąć? A mimo to idą dalej, ręka w rękę i noga w nogę.
Jeśli coś zwala z nóg, to analiza tygodnika W Sieci, który prognozuje, że „ najpierw będzie realizowane to, co pozytywne, konkretne i mające znaczenie dla przeciętnych ludzi”. Już nawet nie chciałoby się domyślać, co będzie realizowane potem, „na drugą nóżkę”, kiedy pozytywne się skończy, ale publicysta W Sieci pisze jasno: „To ma dać tej ekipie jeszcze szerszy mandat społeczny do silnego uderzenia politycznego w obszarze konstrukcji państwa, służb specjalnych, sprawiedliwości i obronności (…). To da siłę na późniejsze generalne starcie polityczne”. W kogo będą uderzać i z kim się zetrą, kiedy już wszyscy będą zadowoleni, W Sieci nie precyzują, bo też, tak jak PiS, złe wiadomości zachowują na potem.
W sympatyzującym z PiS-em tygodniku Do Rzeczy znalazłem jednak ciekawą sugestię, nie wiadomo, czy skierowaną bardziej do maszerującego po władzę rządu czy raczej do tych, którzy nie chcą na to patrzeć (ale ci raczej tego tygodnika nie czytają). Są to porady: „jak można polecieć na Marsa?”.
Okazuje się, że możliwości otwierają się niemal dla wszystkich. Wystarczy mieć „wzrost 1,57 – 1,90 m”, co jest bardzo dużym rozrzutem i daje szansę wszystkim zarówno na krótkich, jak na długich nogach. Można nosić szkła kontaktowe.
Pewnym zgrzytem i nieporozumieniem wydaje się tylko to, że aby tam polecieć, trzeba mieć do tego obywatelstwo amerykańskie. Czy Mars leży na terenie Stanów Zjednoczonych? Poza tym jeśli ktoś ma obywatelstwo amerykańskie, to po co ma jeszcze lecieć na Marsa.
O 18.30 kolacja, której prawie nikt nie jadł i nie była to żadna forma protestu, bo za oknami kleryckich pokoi piętrzyły się smakowite kąski pozostawione przez troskliwych krewnych.
Później już tylko wieczorny spacer po alejkach, papieros przy zielonych tujach okalających budynek i zdawkowe rozmowy o minionych godzinach spotkań ze światem spoza murów.
Wśród gospodarzy niedzielnych spotkań z gośćmi ze świata byli także i ci, których odwiedzały „kuzynki”, jak o nich mówili, odpowiadając ciekawskim. I w tym wszystkim bardzo ciekawe było to, że do takich odwiedzin dochodziło tylko w te niedziele, gdy nie przyjeżdżali do nich najbliżsi?
*** Niedziele z odwiedzinami to obraz seminaryjnego życia, który można by nazwać czasem świątecznej laby, ale w życiu kleryckiej braci zdarzały się także niedziele bardzo aktywne, które nazywały się: „niedzielami powołaniowymi”.
Ale o nich przy następnym naszym spotkaniu.
(kryspinkrystek@onet.eu)