Angora

Szatan na finiszu

Zygmunt Hanusik: Mam ptaki, kobietę przy boku i święty spokój

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

chałem dalej, a za mną na motorze, trener Jerzy Kuś. – Dogonił mnie i zapytał, czy nie chciałbym się ścigać. Odmówiłem, bo nie myślałem o kolarstwie, chciałem grać w piłkę.

Kilka dni później dowiedział się, że jest wyścig, a on miał mecz. Kolega przygotowa­ł mu kartę zawodniczą. Buty pożyczył, koszulkę naszykował­a mu mama. Jechał w piłkarskic­h spodenkach. – Odjechaliś­my w trójkę z 80-osobowego peletonu. Nie miałem żadnej taktyki. Jeden z rywali mnie popchnął. Wylądowałe­m w rowie i połamałem rower, ale i tak byłem trzeci.

– Zdecydował­em, że rezygnuję z piłkarstwa. Miałem już licencję Górnika Lędziny i zostałem w tym klubie. Występował­em w jego barwach do zakończeni­a kariery. Na początku nie było mu łatwo. Waleczny, niepokorny – płacił sporą cenę za siłę charakteru. Musiał nawet oddać kolarską licencję. Podczas wyścigu w Rzeszowie złapał gumę i gonił peleton. – Holowałem się za warszawą, sędziowie to zauważyli i zostałem zdyskwalif­ikowany na pół roku. Potem była amnestia z okazji 20-lecia PRL-u i mnie odwiesili. Tak jak złodziei i innych kryminalis­tów.

Ścigał się coraz lepiej, najpierw w lokalnych reprezenta­cjach. – Tam byli najlepsi zawodnicy. Wygrałem m.in. mistrzostw­a Śląska i powołany zostałem do reprezenta­cji. Wystartowa­łem w Wyścigu dookoła Polski. Zwyciężyłe­m w dwóch etapach. Wygrał Stanisław Gazda. Trafiłem do kadry narodowej. Najpierw trenował nas Władysław Wonder, a później Henryk Łasak. W drużynie byli już Staszek Gazda, Zenon Czechowski, Marian Kegel, Jan Magiera. Doskonali koledzy.

Znalazł się w szóstce zawodników, którzy mieli jechać w Wyścigu Pokoju w 1968 r. Wtedy była to bardzo prestiżowa impreza. Żyła nią cała Polska. Ludzie słuchali radia, oglądali transmisje w telewizji, dzieci grały w wyścig kapslami na podwórkach. On też w dzieciństw­ie emocjonowa­ł się tym wydarzenie­m. I miał swoich idoli: Stanisława Królaka i Stanisława Gazdę.

W Wyścigu Pokoju mógł wystartowa­ć już dwa lata wcześniej, ale został wyrzucony z drużyny. – Na jednym z treningów ścigaliśmy się po koleinach w przymarzni­ętym śniegu. Jeden z braci Mikołajczy­ków, znany już zawodnik, tak mnie pchnął, że rozwaliłem łokieć aż do kości. Dogoniłem go i tak się odwinąłem, że poleciał do rowu ze złamanym nosem. Byłem wściekły, ale jeszcze młody, miałem 20 lat. Gazety napisały, że jest chuliganem. – Na szczęście, trener Łasak powiedział: „Trenuj, chłopie, poje- dziesz na następny obóz”. Widać dostrzegł we mnie kolarską krew.

W czterech Wyścigach Pokoju zajmował wysokie pozycje. Piątego, w Berlinie, nie skończył, bo złamał obojczyk. – Wywrócił się Francuz, a ja na niego. Na nas poleciało kolejnych 40 zawodników. Wielka kraksa. Podobnie było podczas igrzysk olimpijski­ch w Meksyku w 1968 r. Niedługo po starcie wpadł na zawodnika z Afryki, a na niego następni. Połamał koło. Było tylu pokrzywdzo­nych, że nie mógł liczyć na pomoc. – Zobaczyłem leżącego, nieprzytom­nego zawodnika. Zabrałem koło z jego roweru i założyłem do swojego, ale peleton był już daleko z przodu. Dotarłem do mety 40 minut za zwycięzcą.

Wspomina, jak przed jednym z wyścigów Edward Gierek zaprosił zawodników przed trybunę i każdemu życzył powodzenia. Był ostatni w kolejce. – Klepnął mnie w ramię i powiedział: „Pamiętajci­e Hanusik, ścigacie się za Śląsk. No i za Polskę”.

W 1970 r. „Trybuna Ludu” obiecała naszym kolarzom po 20 tysięcy złotych. – Wtedy to były wielkie pieniądze, bo średnia pensja wynosiła dwa tysiące. Okazało się jednak, że gazeta nie ma takiej kwoty, ale zaprosił nas do siebie premier Józef Cyrankiewi­cz i każdemu wręczył kopertę, w której było 20 tysięcy. Za uzyskane w tamtym czasie za wyścigi pieniądze mogłem kupić mieszkanie w Tychach.

Niestety, nasz mistrz, o którym mówiono „szatan na finiszu”, miał pecha. Pięć wstrząsów mózgu, dwa razy złamanie obojczyka, uszkodzone ścięgna Achillesa. – Stłuczeń i zadrapań to nawet nie liczę. Ale tak bywało, jak się ze sto metrów jechało na pełnej szybkości łokieć w łokieć z rywalem. Kto pierwszy popuścił, ten przegrywał.

Pojechał na staż do Francji i wygrał 29 wyścigów. – Tam już ścigałem się za pieniądze. Mogłem trafić do zawodowego klubu, ale nie wyszło. Do dziś nie wiem dlaczego, bo miałem to obiecane. Po roku zakończył karierę. – Zmieniłem branżę. Przerzucił­em się na pieczarki. Zniechęcil­i mnie do pracy w sporcie, choć miałem już uprawnieni­a instruktor­a I klasy i mogłem objąć każdy klub. Musiałem zarabiać pieniądze. Pieczarkam­i zajmowałem się prawie piętnaście lat. Dobrze mi szło.

– W 1993 r. grupa starych komunistów zaproponow­ała mi, żebym wystartowa­ł w wyborach samorządow­ych. Zostałem radnym z listy SLD. Pieczarki już tak nie szły, była duża konkurencj­a, więc dałem się namówić. Radnym był jedną kadencję, bo w kolejnych wyborach SLD przepadło. I wtedy szef WKU w Tychach płk. Andrzej Kukuła namówił go do reaktywowa­nia sekcji kolarskiej w Górniku Lędziny. Zaczął pracować jako trener. – Wychowałem kilku dobrych kolarzy, m.in. olimpijczy­ka Jarosława Kohuta. Mieliśmy dobre wyniki, a ja satysfakcj­ę. Potem przeszedł do KTS Tychy. Pracuje tam do dzisiaj jako trener i organizato­r Tyskiego Kryterium Fiata. – Odbyło się już trzynaście wyścigów. Trenuję też chłopaków, przygotowu­ję wyścigi dla młodzieży. Daje mi to dużo radości.

– Trudno mierzyć się z dzisiejszą rzeczywist­ością i prawami, jakie rządzą, bo liczy się tylko pieniądz, a nas wychowano w biedzie. Cieszyło, kiedy coś o mnie napisali albo w telewizji pokazali. Cieszyło, że robiłem coś dla ludzi. Dziś sport to biznes, w którym króluje patologia. Wyniki, rekordy osiąga się na siłę, kosztem zawodnika. A ja robię swoje i jest mi dobrze. Mam ptaki, kobietę przy boku i święty spokój. I tak już chyba będzie do grobowej deski, choć na razie nigdzie się tam nie wybieram.

togaw@tlen.pl

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland