Więzieniu niż na
69
de Nöel – Jarmark Bożonarodzeniowy. Przyjeżdża mnóstwo Anglików, Irlandczyków. Na piwo i frytki z omułkami.
Dzisiaj nad życiem Brukseli unosi się strach. Tak samo jest w Molenbeek. Nieliczni przechodnie unikają wzroku. Wiadomo – Molenbeek urosło do rangi europejskiej stolicy dżihadu. – Nie rozumiem tego! Żeby coś takiego u nas! – wykrzykuje sklepikarz przy ulicy, w pobliżu której mieszkał Francuz Salah Abdeslam, najbardziej poszukiwany człowiek w Europie. Jego brat wysadził się w powietrze w restauracji „Comptoir Voltaire” w Paryżu, zabijając niewinnych ludzi. Jego matka jest w żałobie po stracie syna. Sąsiadki bronią jej przed natarczywością dziennikarzy. – Zostawcie ją w spokoju. Zostawcie rodzinę i Abdeslama! – krzyczą. Jakiś stary siwy człowiek ze spokojem patrzący na awanturę mówi niegłośno: – Nas, muzułmanów, wrzucają do jednego worka. Jesteśmy w potrzasku – z jednej strony gnębi nas dżihad, z drugiej – islamofobia.
Salah Abdeslam wymknął się belgijskim służbom specjalnym. Mnożą się aresztowania. W całym kraju policja dokonuje rewizji. Szuka broni. Materiałów wybuchowych. I tego najbardziej ściganego. W Charleroi natrafia na ślady jego bytności w jednym z domów. Ale ptaszek znów się wyślizgnął.
Poniedziałek, 23 listopada. Wybucha wiadomość. Salah Abdeslam, 26-latek o tak zwichrowanej osobowości, że jego czynów nikt nie jest w stanie przewidzieć, był widziany o 19.30 w bmw. Gnał na łeb na szyję. Uciekł autostradą do Niemiec. – Salah
– mówi o nim jego brat Mohamed, który sam oddał się w ręce policji belgijskiej. – Wolę być w cmentarzu – stwierdził. Po kilku dniach przesłuchania został zwolniony. Nie brał udziału w zamachach. Tymczasem we Francji znaleziono pas z ładunkami wybuchowymi. Należał do jego brata Salaha.
Atomy rozrywają ciało
na cząsteczki
Wieczór. Montrouge. Bliskie przedmieścia Paryża. Żaden high life. To tutaj w styczniu Coulibaly, zanim dokonał masakry w koszernym sklepie, zamordował nieuzbrojoną policjantkę stażystkę. Ulica Chopina. Stary dom z lekko przybrudzonej cegły. Sąsiedzi twierdzą, że niezamieszkany. Na teren wchodzi policja. Kompletna cisza. Pogodna noc. W śmietniku przed posesją policjanci znajdują pas z ładunkami wybuchowymi. Na brzuch i na plecy. Ustalają, że należał do Salaha Abdeslama. Co się wydarzyło? Co zmusiło terrorystę, by go porzucił? Spłoszył go widok patrolu, który nagle się pojawił, a może stchórzył? Nie chciał tracić życia. Poczuł jego smak, tak bardzo zakazany przez dżihad. Ładunek wybuchowy był taki sam jak ten, którego użyli kamikadze przy Stade de France, w Bataclan i w kafejkach. To we Francji nowość. TATP. Niezwy- kłej siły rażenia i bardzo „niestabilny”, byle podmuch może go zdetonować. Mossad przesyła informację: „To jest to, co mogło najgorszego spotkać Paryż – wiadomość, że macie u siebie TATP. Musicie się liczyć z tym, co my mamy u siebie – autobus wylatuje w powietrze, giną dziesiątki ofiar”. Triperoksyd triketonu umieszczany jest w kamizelkach, do których wkładane są także bateria i zapalnik. W Izraelu terroryści stosują to od 1986 roku. To koszmar tamtejszych służb. TATP wymyślił niemiecki chemik Richard Wolffenstein w… 1895 roku. Środek przez wiele lat przeleżał na półkach szkół i pracowni chemicznych. W połowie lat 80. rosyjski wywiad poinformował o jego istnieniu Palestyńczyków, a ci teorię wcielili w praktykę. Biały proszek jest czuły na wstrząsy, wysoką temperaturę i na tarcie. Tak zginęła pierwsza ofiara TATP – izraelski saper, który roztarł go w palcach. Rozerwało go na kawałki. To spodobało się terrorystom. To ulubione ładunki wybuchowe Hamasu. Wystarczy umywalka, w której wymiesza się wodę utlenioną, rozpuszczalnik do lakieru do paznokci i odrobinę… soku cytrynowego. Po dodaniu do tego acetonu robi się niesłychanie niebezpieczny, bardzo czuły na różne reakcje otoczenia środek wybuchowy. Irańczycy próbowali jakoś to okiełznać, ale im się nie udało. Ładunek może eksplodować po dotknięciu ręką, pod wpływem jej ciepła. To najprawdopodobniej wyjaśnia, dlaczego trzech kamikadze pod Stade de France wysadziło się z dala od tłumu, nie czyniąc większych szkód. Największy znawca TATP, profesor Ehud Keinnan z wydziału chemii w Hajfie, tłumaczy, że jeden atom tego środka w ciągu mikrosekundy przetwarza się w cztery atomy gazu pędzące z prędkością pięciu kilometrów na godzinę. – To straszliwa masa, która rozrywa ofiary na maleńkie strzępki – mówi profesor. I tę nową broń do walki z „niewiernymi”, czyli z naszym światem demokracji i radości życia, dżihadyści przywieźli do Europy.
Narkotyk terroryzmu
Ponoć nie znają Koranu, chociaż świętą księgę chętnie trzymają w dłoniach, pozując do zdjęć. – Najlepiej, jakby im islam pokazać w komiksie, bo rysunki rozumieją – powiada ktoś, kto zna dobrze zacofanie intelektualne dżihadystów. – Większość to drobni przestępcy. Tu ukradną, tam pohandlują narkotykami, gdzieś kogoś pobiją, ale nigdy w pojedynkę, zawsze bandą – mówi inna osoba z przedmieść Paryża. Ale nie tylko na indoktrynacji słownej kończy się działanie Państwa Islamskiego wobec rekrutów chętnych do rozerwania siebie na strzępy w imię ideologii, której do końca nie pojmują. Wcześniej bywali we francuskich i belgijskich barach. Mimo zakazów islamu popijali – i to ostro – alkohol. Hasna, kuzynka Abaaouda, jednego z szefów europejskiej filii dżihadu, uwielbiała wódkę. Palili. Potem wpadli w sidła Państwa Islamskiego, które potencjalnych kamikadze traktuje znakomicie. Indoktrynacja, modlitwy, ćwiczenia w obchodzeniu się z bronią nie wystarczą. Osoby, które przetrwały zamachy w Bataclan w Paryżu, opowiadają o „oczach wariatów”, „o szalonym wzroku napastników”. „ Działali jak automaty”. „W bezduszny sposób naciskali na spust, siekąc po wszystkich”. „To po prostu było nieludzkie. Oni działali jak cyborgi” – mówią ci, którym udało się ujść cało z tej tragedii.
Po masakrze 38 turystów w tunezyjskim kurorcie morderca śmiał się i robił sobie pamiątkowe zdjęcia. I on, i jego