Kto im dał skrzydła?
Tak latają szefowie państw
Prezydent Obama ma do dyspozycji dwa boeingi 747-200B po 295 milionów euro każdy, a rosyjski prezydent lata iljuszynem Ił-96-300PU, kupionym za 45 milionów euro, lecz po przeróbkach wartym cztery razy tyle. Kanclerz Angela Merkel i François Hollande korzystają z airbusów. Z kolei premier David Cameron lata wyłącznie liniowymi maszynami British Airways.
Stany Zjednoczone manifestują swą potęgę także na niebie. Chociaż Barack Obama ma dwa najdroższe samoloty, to i tak zdecydował o modernizacji amerykańskiej floty powietrznej, na co chce przeznaczyć 2,7 miliarda euro. Obecnie wykorzystywane przez niego boeingi to przybytki luksusu. Są tam sypialnie, gabinety, kuchnie, centrale telefoniczne, centra komunikacji, miniszpitale z salami operacyjnymi i aptekami. Spód kadłubów jest pomalowany specjalną farbą wzmacniającą walory obronne. Samoloty latają na dystansie do 12 600 kilometrów bez międzytankowania oraz mają zabezpieczenia przed potencjalnym atakiem nuklearnym, chemicznym i bakteriologicznym. Ich systemy antyrakietowe emitują wiązkę laserową, która powoduje nagrzanie i detonację wrogiej głowicy. Mogą też wysyłać impulsy elektroniczne dezorientujące radary pocisku. Z pokładu prezydent może uruchomić własny arsenał nuklearny. Po słynnym filmie sensacyjnym z Harrisonem Fordem w roli prezydenta USA wiele osób zastanawiało się, czy faktycznie istnieje kapsuła, w której prezydent mógłby się uratować w przypadku zniszczenia samolotu? Oficjalnie mówi się, że nie, ale to przecież sekret państwowy.
Podobnym – pod względem bezpieczeństwa – sprzętem dysponuje Władimir Putin, lecz on na pewno jako ostateczną drogę ewakuacyjną ma do dyspozycji specjalną kapsułę ratunkową, do której może zabrać trzy osoby. Tak twierdzi jeden z projektantów Oleg Głuszkow. Ił-96300PU po przebudowie w niczym nie przypomina modelu wyjściowego. Nie ma już w nim miejsca dla 262 pasażerów, a jedynie dla setki. Wnętrza są imponujące, detale dobrane z cesarskim rozmachem. Wszędzie złoto, marmur i cenne dywany. Do tego prezydenckie godło wytłoczone na skórzanych obiciach foteli, a na ścianach... ręcznie pisane (malowane) ikony. W przeznaczonej dla 10 osób sali konferencyjnej zapięcia pasów bezpieczeństwa i nogi stolików są wykonane z czystego złota. W toalecie wytopione z cennego kruszcu zarówno umywalki, jak i prysznic wraz z armaturą lśnią oślepiająco. Drzwi i meble są zrobione z supertwardego i odpornego na wysoką temperaturę drewna wrzośca – zazwyczaj używanego do wyrobu stylowych akcesoriów, fajek i rękojeści sztućców – wyszukanego materiału cieszącego się szczególnym uznaniem w domu mody Fendi. Apaszkę tej marki podarował kiedyś Silvio Berlusconi niemieckiej polityk.
Angela Merkel musi pamiętać sytuację sprzed lat, kiedy samolot rządowy, którym leciała do Brukseli, awaryjnie lądował z powodu problemów technicznych. Teraz podobny scenariusz nie powinien się zdarzyć. Kanclerz ma do dyspozycji m.in. dwa czterosilnikowe airbusy A340-313X o wartości 170 milionów euro każdy, mogące pomieścić 143 osoby. Jeden samolot otrzymał imię Konrada Adenauera. Lufthansa w ciągu prawie dwóch lat remontu całkowicie go odnowiła. W nowoczesnym i przestronnym wnętrzu urządzono kabinę dla VIP-ów, salonik konferencyjny, salę wideo oraz oddział szpitalny dla (maksymalnie) czterech pacjentów. „Adenauerem” bez międzytankowania można dolecieć z Berlina do Waszyngtonu, Pekinu i Rio de Janeiro. Przedtem niemiecki rząd latał airbusami A310, przejętymi jeszcze po Interflugu, państwowej kompanii działającej w okresie istnienia NRD.
Trzy pionowe pasy na ogonie – niebieski, biały i czerwony – oraz napis République Française to charakterystyczne cechy airbusa A330-200, wycenianego na 218 milionów euro. Lata nim François Hollande. Początkowo były tam 253 miejsca, po modyfikacjach została połowa. Bez żalu zlikwidowano miejsca pasażerskie, żeby wygospodarować salę dla 60 gości. Ten airbus jest bezpieczny, nawet gdy uderzy w niego piorun, co zdarzyło się francuskiemu prezydentowi podczas lotu niedużym wojskowym samolotem do Berlina. Naraził Angelę Merkel na czekanie i dodatkowo nabawił się fobii lotniczej, bardzo niezręcznej dla kogoś, kogo kalendarz jest wypełniony spotkaniami w odległych od siebie miejscach na kuli ziemskiej.
Włoski premier Matteo Renzi był niezadowolony, że wraz ze świtą musi gnieździć się w „małej” maszynie typu Airbus A319, która była w użyciu rządu od 15 lat, czyli od czasu, gdy ekipa Prodiego pozbyła się wysłużonych DC-9. Uznał, że nie ma powo- du, dla którego Italia miałaby odstawać od porównywalnych państw w podniebnym prężeniu mięśni. Wystarał się o samolot, który jego zdaniem lepiej pasuje do statusu Włoch: airbusa A340-500, którego prasa nazwała „trójkolorowym Air Force One”. Należał wcześniej do floty Etihad Airways, przewoźnika Zjednoczonych Emiratów Arabskich, i przyleciał z Abu Zabi. Ten model kosztuje 175 milionów euro iw normalnej wersji może pomieścić 300 osób. Strony umówiły się na formułę wet lease, czyli Włochy przejęły samolot z pakietem uzupełniającym: ubezpieczeniem, załogą i serwisowaniem technicznym – wszystko za pięć milionów euro rocznie. Wnętrza zostały przystosowane zgodnie z życzeniem Renziego do wizji włoskiego komfortu: udało się utworzyć wygodną sypialnię dla niego i jego żony Agnese Landini, z łazienką na wyłączność pary. Obok alkowy przewidziano przestrzeń konferencyjną umeblowaną kanapami i stolikami. Na razie airbus jest obsługiwany przez ekipę arabską, bo włoska załoga dopiero przechodzi szkolenie (loty na szczeblu rządowym to domena aeronautyki wojskowej). Poza tym nie zostały jeszcze zatwierdzone wymagane protokoły bezpieczeństwa. Z tych względów pierwszy lot zagraniczny w barwach włoskich, zaplanowany na 22 października, nie doszedł do skutku. Rejsy nowym statkiem powietrznym mogą być bardzo długie, ponieważ bez międzytankowania może przelecieć on do 14 tysięcy kilometrów.
Brytyjski premier chwali sobie usługi British Airways. W dalekie podróże wybiera się należącym do tych linii boeingiem 777-300. Rodzina królewska z reguły płaci za loty czarterowe, jeśli nie może polecieć poza Europę żadnym z samolotów Royal Air Force. Od lat Elżbieta II marzy o własnym reprezentacyjnym samolocie; z identycznym pragnieniem nie krył się były premier Tony Blair, jednak ich zapędy rozbiły się o koszty. Pomysł pogrzebał James Gordon Brown, blokując kwotę 100 milionów funtów na zakup maszyn dla royal family. Królowa od 2009 roku może za to korzystać z helikoptera „Sikorski”, którego leasing kosztuje 500 tysięcy euro rocznie. Nie kupiła prywatnego odrzutowca, którym się interesowała, lecz którego cena (8 mln euro) okazała się dla Jej Wysokości zaporowa. (ANS)