SALONOWE BURZE
BOHDANA GADOMSKIEGO
Jest wokalistą, pianistą i kompozytorem. Sam pisze teksty piosenek. Wszechstronnie przygotowany do muzycznej profesji (ukończył szkoły muzyczne I i II stopnia w klasie fortepianu), obecnie studiuje w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy na Wydziale Jazzu i Muzyki Estradowej w klasie wokalistyki. Jego największym marzeniem jest bycie wszechstronnym muzykiem, profesjonalistą, który wie, jak wydobyć piękno dźwięków, wzruszać, intrygować i dawać satysfakcję, co w pełni udało mu się osiągnąć w 6. edycji programu TVP2 „The Voice of Poland”, który wygrał 28 listopada w pięknym stylu. W nagrodę dostał samochód marki Skoda i 50 tysięcy złotych oraz kontrakt płytowy. Ma skompletowany materiał na pierwszą płytę, którą poprzedza singiel z piosenką „To nie sen”.
– Wszystko wskazuje na to, że mieszkając w niedużym Przemyślu, można w krótkim czasie stać się znanym w całej Polsce. Komu to zawdzięczasz?
– Urodziłem i wychowałem się w Przemyślu, ale od półtora roku mieszkam w Bydgoszczy. Wszystko zaczęło się od mojej mamy, która jest muzykiem, a konkretnie skrzypaczką. Zawsze mnie wspierała i broniła, gdy w szkole spotykałem się z brakiem akceptacji, bo wiadomo, jaki jest program szkół muzycznych. Klasyka, klasyka i klasyka, a mnie ciągnęło w kierunku jazzu i improwizacji, muzyki rozrywkowej. Chociaż byli też pedagodzy, którzy to akceptowali. To nauczyciele gry na fortepianie: Paweł Walciszewski, Jadwiga Pawłucka i Wiesław Semków, którzy towarzyszyli mi przy zaczątkach przygody muzycznej. a dzięki nauce mamy miałem w rezultacie ocenę celującą z tego przedmiotu. A jeśli chodzi o dziadków, to jeden z nich grał amatorsko na perkusji.
– Nikt z rodziny nie śpiewał. Po kim więc odziedziczyłeś głos?
– Wydaje mi się, że można odziedziczyć pewien talent, muzykalność, a kwestia emisji głosu to wynik ciężkiej pracy, a nie dziedziczności. Nigdy nie uczyłem się śpiewać – aż do momentu, gdy rozpocząłem studia w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, gdzie starałem się przejść przez okres naśladowania, poznałem pewne techniki, inspiracje i style muzyczne.
– Nauka w szkole muzycznej w klasie fortepianu dała solidne podstawy?
– Jak najbardziej. Dla mnie priorytetem jest bycie wszechstronnym muzy- kiem, wokalistą, ale nie tylko takim, który wychodzi i śpiewa piosenki. Interesuje mnie ich tworzenie lub współtworzenie. Pamiętam, jak pedagodzy z Akademii Muzycznej w Katowicach powiedzieli do mnie na egzaminach wstępnych: „My tutaj nie szukamy wokalistów, my szukamy erudytów”, co stało się moim motywem przewodnim do dzisiaj. Megasatysfakcją jest, gdy śpiewam i akompaniuję sobie własny utwór. W ten sposób będę mógł wyrzucić z siebie, ze swojego serca emocje, które naprawdę mi towarzyszą.
– Ucząc się w szkołach muzycznych I i II stopnia, śpiewałeś?
– Próbowałem, aż pewnego dnia zdecydowałem się pokazać swoje pierwsze śmieszne utworki prof. Walciszewskiemu, który był moim nauczycielem fortepianu. I tak się zaczęło. To on pokazał mi, że można to zagrać, że istnieje coś takiego jak muzyka rozrywkowa i nie trzeba się tego bać. Wtedy też zacząłem próbować śpiewać i bardzo mi się to spodobało. W szkole I stopnia to jeszcze jest zabawa, w szkole II stopnia zaczęły się schodki i małe problemy. Zmieniłem nauczyciela. Zacząłem z pedagogiem od początku budować pewne techniki i udało mi się pomyślnie dojść do dyplomu. Droga była trudna, ale dzięki konsekwencji skuteczna.
– Czyli nie byłeś zainteresowany klasyką?
– Nie, nigdy, dopiero na studiach, gdy zmieniłem profil nauki na muzykę jazzową, doceniłem pewne okresy muzyki zaliczanej do klasycznej. Ja potrzebuję czuć, że niczego nie muszę, ja chcę się tym delektować. Mnie zawsze pochłaniała muzyka rozrywkowa. Uwielbiałem sekcje rytmiczne i do dzisiaj żałuję, że nie jestem basistą lub perkusistą. Choć bardzo cenię swój instrument.
– A przecież bardzo wcześnie powstały twoje próby autorskich projektów muzycznych?
– Byłem w gimnazjum, gdy próbowałem tworzyć autorski materialik i do współpracy zaprosiłem kolegów. Wygrywaliśmy szkolne przeglądy piosenki, zaproszono nas na koncerty na Węgrzech. Fajny czas, w którym śmieszne rzeczy robiłem. Wszystko nagrywałem i dzięki temu mogę tego dzisiaj posłuchać.
– Po drodze współtworzyłeś formacje muzyczne...
– Taką wiodącą formacją, z którą staram się utożsamiać, była Pod Przykrywką. Dzisiaj zdaję sobie sprawę, że w moim warsztacie muzycznym było dużo do naprawienia i m.in. z tego powodu zdecydowałem się pójść drogą solową i dobrać do siebie bardziej doświadczonych ludzi, którzy będą w stanie obiektywnie powiedzieć, co sądzą o moich kompozycjach.
– Były wtedy pierwsze występy publiczne i nagrania radiowe?
– Tak, właśnie ze wspomnianą formacją mieliśmy okazję gościć w studiach koncertowych Polskiego Radia i na przeróżnych koncertach w dużych miastach Polski. Byłem zaszczycony, że mogłem zagrać wspólny koncert z zespołem Poluzjanci i Kubą Badachem. Był to mój projekt, w którym zajmowałem się wszystkim: tekstami, muzyką, aranżacjami i bookingiem koncertów, co jest doświadczeniem trudnym dla takiego młodego człowieka, jakim byłem.