Zabójczy lunch
Atak terrorystów islamskich w San Bernardino
Przedświąteczny lunch dla pracowników lokalnego departamentu zdrowia publicznego, impreza organizowana przez większość pracodawców w USA, rozpoczął się w kalifornijskim mieście San Bernardino 2 grudnia o 10 rano w zrelaksowanym nastroju i oparach zapachów kulinarnych. O godz. 11 bieg zdarzeń przybrał niespodziewany, dramatyczny obrót.
Do sali bankietowej, wynajętej w siedzibie Inland Regional Center, prywatnej agencji pomocy niepełnosprawnym, wtargnęła para w czarnych panterkach i maskach. Otworzyli do biesiadników ogień z bojowych karabinów maszynowych AR 15. Po sekundzie osłupienia uczestnicy lunchu padli na ziemię, kryjąc się przed gradem kul. To samo uczynili pracujący w sąsiednich salach agencji, nurkując pod biurka. Osaczeni ludzie zaczęli dzwonić do najbliższych. – Ktoś wtargnął do nas do pracy i strzela, kocham cię, módl się za mnie – taką wieść, przekazywaną łamiącym się głosem, dostawali członkowie rodzin.
W bankiecie uczestniczyło prawie 100 osób, w biurowcu było około 500. W ciągu kilku minut zamaskowana para oddała 75 strzałów. Inspektor sanepidu Patrick Baccari mył ręce w toalecie, gdy usłyszał jazgot karabinu. Odłamki kul przebiły ścianę, ręcznik i ugodziły go w twarz. Za moment toaleta była peł- na spanikowanych uczestników bankietu; leżeli na podłodze, blokując nogami drzwi. – Gdzie Syed? – wystękał Baccari, ocierając twarz z krwi. Nie wiedział, że jego kolega – inspektor Syed Farook, z którym dzielił biurowy boks – jest sprawcą jatki za ścianą. Pomagała mu jego żona, Tashfeen Malik.
Na pięć minut zapanowała cisza przerywana jękami rannych i okrzykami zgrozy. Później dał się słyszeć tupot wojskowych butów i krzyki policjantów: – Ręce do góry, pod ścianę! Po stwierdzeniu, że napastników w pomieszczeniu już nie ma, funkcjonariusze SWAT kazali ludziom iść gęsiego z uniesionymi rękami. Prowadził uzbrojony po zęby policjant w czarnym mundurze, wołając: „Spokojnie! Spróbujcie się zrelaksować! Jak zaczną strzelać, to możecie być, kurde, pewni, że ja pierwszy wezmę na siebie kule!” Ponad setkę wyprowadzonych z budynku ustawiono na pobliskim polu golfowym, gdzie spędzili kilka godzin. Tymczasem w industrialnej dzielnicy San Bernardino rozpętało się piekło. Wycie syren, chmary aut policyjnych i karetek mieszało się z krzykami komend i warkotem helikopterów nad głową. Cztery godziny później policjanci wszczęli pościg za czarną terenówką ford expedition na rejestracji Utah. Z jej okna zaterkotały strzały z broni maszynowej, policjanci odpowiedzieli gradem 380 kul. Pościg dobiegł końca. Na jezdni, w kałuży krwi, leżały posiekane pociskami zwłoki mężczyzny, trup kobiety tkwił wciąż za kierownicą. Do wieczora mieszkańcy mieli zakaz wychylania się z domów, ludzie w pobliskich urzędach i instytucjach byli zaryglowani od środka.
– Tak, wiedziałem, że był muzułmaninem, ale nigdy nie objawiał fanatyzmu – kręci z niedowierzaniem głową Baccari. Koledzy z departamentu zdrowia mu wtórują. 28-letni Farook, pracujący z nimi od pięciu lat (kontrolował restauracje i baseny), był cichy i uprzejmy, nie zwracał niczyjej uwagi. Jednak uczestnicy bankietu, w którym uczestniczył, mówią, że w pewnym momencie wzburzony czymś wybiegł z sali. Wkrótce pojawiła się zamaskowana dwójka i bez słowa rzygnęła ogniem. Życie straciło 14 osób, 21 odniosło rany.
Przez kilkanaście godzin po zamachu Ameryka żyła pytaniem: Co to było? Rodzimi psychopaci? Mściciele doznanych od pracodawcy krzywd? Ale od razu w podtekście była teza nieeksponowana przez poprawność polityczną: muzułmański terroryzm. Ujawniono nazwiska i wszystko stało się jasne. Republikańscy radykałowie zawyli oburzeniem na islam. Demokraci mitygowali: Zbadajmy to dokładnie. Sayed Farook urodził się w Chicago, w Kalifornii skończył studia. Na portalu randkowym muzułmanów zachwalał się jako nowoczesny islamista, który lubi samochody, książki religijne, restauracje od czasu do czasu, podróże i strzelanie do celu.
Wieczorem w dniu zamachu Hassam Ayloush, dyrektor Rady Stosunków Amerykańsko-Islamskich, zwołał konferencję. – Sprawca jest pochodzenia pakistańskiego – ujawnił. Niedawno ściągnął z Arabii Saudyjskiej 27-letnią Tashfeen Malik, farmaceutkę legitymującą się paszportem pakistańskim. Mają 6-miesięczne dziecko. Rano zostawili je u babci. „Mamy wizytę lekarską” – powiedzieli. Wieczorem córka była sierotą. Nie oskarżajcie islamu – apelował Ayloush. – To szaleństwo, to nie dżihad. Tymczasem media przynosiły informacje o radykalizacji Farooka, o wyjazdach do Arabii Saudyjskiej. Był indoktrynowany religijnie przez znanych wywiadowi amerykańskiemu ekstremistów z Somalii i Syrii. FBI ujawniło, że w terenówce znaleziono dwa karabiny bojowe, dwa pistolety i 1600 sztuk amunicji. W domu zamachowców w pobliskim Redlands odkryto arsenał: 5 tysięcy kul, 12 bomb i narzędzia do ich produkcji. Broń – jak w przypadku kilkunastu poprzednich masowych strzelanin – nabyto legalnie.
Republikanie, jak zawsze, wzywają do modłów za ofiary. Demokraci, jak zawsze, domagają się, jak zawsze bezskutecznie, ograniczenia dostępności do broni palnej. Zawtó- rował im prezydent, zanim jeszcze akcja w San Bernardino dobiegła końca. W trakcie wywiadu z TV CBS oświadczył: „Częstotliwość strzelaniny w USA nie ma porównania z jakimkolwiek innym krajem. Realistycznie wiadomo, że tego nie wyeliminujemy, lecz musimy to ograniczyć”. Niesympatyzujący z lewicą „New York Daily News” w dzień po San Bernardino ukazał się ze stroną tytułową, na której cytaty z republikańskich tuzów (Módlmy się za...) okalały czarny środek strony bijący w oczy literami: „Bóg tego nie załatwi. Kolejna grupa niewinnych Amerykanów leży w kałużach krwi, a tchórze, którzy mogliby ukrócić pistoletowe szaleństwo, kryją się za nic niewartymi komunałami”. To była 355 masowa strzelanina w USA w tym roku, druga tego dnia. Niespełna tydzień wcześniej chrześcijański fanatyk wrogi prawu przerywania ciąży zabił trzy osoby i ranił dziwięć w przychodni ginekologicznej w Colorado Springs.
Konsekwencje dramatu w San Bernardino są nietrudne do przewidzenia. Prawicowi radykałowie, szczuci przez polityków republikańskich, zwłaszcza pretendentów do prezydentury, usiłujących się wykazać zdecydowaniem w obronie Amerykanów, spowodują eskalację wrogości i intensyfikację zdarzających się coraz częściej ataków na muzułmanów i meczety. W odwecie dojdzie do szybkiej radykalizacji amerykańskich islamistów. Agitacja na rzecz zabijania niewiernych i okazania solidarności z atakowanymi przez USA współwyznawcami na Bliskim Wschodzie tym łatwiej trafi na podatny grunt. Stąd krok do samonapędzającej się spirali wzajemnej nienawiści i żądzy odwetu.
Tuż przed masakrą w San Bernardino naukowcy z Uniwersytetu George’a Washingtona opublikowali wyniki badań. – Rejestrujemy bezprecedensowy wzrost sympatii wobec akcji bojowników Państwa Islamskiego – alarmują. FBI prowadzi obecnie 900 śledztw w 50 stanach w sprawach proislamskich ekstremistów. W roku 2015 aresztowano więcej sympatyków Państwa Islamskiego niż w jakimkolwiek roku od czasu zamachów 2001 roku. W porównaniu z rokiem 2014 potroiła się liczba aresztowań. Zatrzymani wywodzą się ze wszystkich grup społecznych, nie ma znaczenia poziom edukacji, przeciętny potencjalny terrorysta ma 26 lat. Setki Amerykanów usiłowały dołączyć do bojowników islamskich w Syrii i Iraku. 250 się to udało.