Z ŻYCIA SFER POLSKICH
Henryk Martenka
Powszechnie wiadomo, że choroby wieku dziecięcego najlepiej przechorować w dzieciństwie. Zgodnie z naturą. Świnka, odra, różyczka, ospa wietrzna to coś, co nie najgorzej zalicza się w wieku niepoważnym, a potem szczęśliwie zapomina. Gdy takie paskudztwo przyplącze się w latach dojrzałych, zawsze bardziej boli i częściej zdarzają się powikłania.
O mężczyznach mówi się, że rosną, ale nie dojrzewają. Uogólnienie dla wielu krzywdzące, ale zdarzają się podstarzali, często siwi, ale zawsze chłopcy. Najczęściej trafiają do polityki, bo tam może się im cokolwiek udać. Charakteryzują ich, między innymi, zwichrowane relacje z kobietami oraz objawy zatrucia ołowiem, w tym – żarzący się jak flara – afekt do broni, munduru i parad. Oczywiście z powodu niedojrzałości psychicznej w wojsku być nie mogli, stąd wybujała miłość do armii jest pośród nich obsesyjna.
Gdy byłem chłopcem chciałem być żołnierzem/i miałem szablę i z gazety hełm i kilka ołowianych żołnierzyków,/co przelewali w moich bitwach krew.
Dziennikarz emigracyjny Mad Max Kolonko, chłopiec duży, acz zupełnie niedojrzały, zaniepokoił swym stanem sfery medyczne listem wysłanym do Andrzeja Dudy. „Zwracamy się do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy o przeprowadzenie ogólnonarodowego referendum konstytucyjnego o wprowadzenie prawa do powszechnego posiadania broni”. Mad Max twierdzi, że wynika ono z niezbywalnego prawa do życia i bezpieczeństwa. Ponieważ Mad Max nie poradził sobie w polskiej rzeczywistości, osiadł w Stanach Zjednoczonych, gdzie z godną siebie błyskotliwością uznał, że 300 milionów sztuk broni trzymane w domach przez Amerykanów jest godną naśladowania gwarancją niezbywalnego prawa do bezpiecznego życia. Życie, jakby na zamówienie, wzmocniło dogmat Mad Maxa o gwarancjach bezpieczeństwa i takich tam, bo akurat wydarzyła się, jak co tydzień, krwawa strzelanina w San Bernardino. Poruszony tragedią prezydent Obama, nie zważając na wszechmocny Narodowy Związek Strzelecki Ameryki i jego potężnych sojuszników, czyli producentów broni, zapowiedział, że Amerykanie nie pozwolą się dłużej terroryzować, co w naturalny sposób wiąże się z faktem, że każdy tamtejszy dureń, redaktor czy ciężko poszkodowany na umyśle obywatel może kupić sobie taką fuzję, na jaką go stać. Według doktora Freuda tym większą, im mniejsze ma przyrodzenie.
Niestety, Obama nie skonsultował swej wypowiedzi z Maxem Kolonko, gdyż ten nadal trwa przy swoim i petycja skierowa- na do Dudy jak zbłąkany dron krąży po internecie, nie gasząc nadziei, że każda Polka i Polak będą mogli uzbroić się w byle sklepie. Ponoć już wydziela się stoiska dla sprzedaży broni półautomatycznej w „Biedronce”, a broni krótkiej w „Żabce”. Karabiny automatyczne sprzedawać będzie „Kaufland”, także na raty, za to w promocyjnych cenach.
Że Mad Max może mieć w głowie nie po kolei, wiemy. Wiemy też, że prezydent petycję Kolonki poprze, gdyż Duda zawsze poprze to, co każe Jarosław Kaczyński. A miłość onego do broni jest dobrze znana. Prezes, jak wiemy, nawet po żarcie dla kota nie rusza się bez swego legendarnego pistoleciku, którym ponoć straszył kiedyś w windzie Tuska, że mu odstrzeli to, w co waliła się w Sejmie posłanka Pawłowicz. Zatem petycja Mad Maxa przejdzie, Duda papiery podpisze i nareszcie uzbroimy się po zęby! Swoje albo ich. I będziemy bezpieczni jak Amerykanie w San Bernardino.
Identyczne zbrojne myślenie co Mad Max w Nowym Jorku objawił równocześnie nieznany dotąd partyjny orzeł posadzony na stanowisku wiceministra, bodaj obrony. Tknięty tym samym ołowianym szaleństwem co Mad Max zapowiedział, że Polska nabędzie wkrótce broń jądrową! I stanie się mocarstwem, bezpiecznym, nareszcie wolnym! Fanfaronada wiceministra zdała się jednak tak bezbrzeżna jak słona woda, która dzieli Mad Maxa od ojczyzny, co w resorcie zdiagnozowano szybko i MON po ci- chutku uznał, że wiceminister coś poplątał, bo zaniemógł (zatrucie ołowiem?). Być może sprawdzono dopiero wtedy, czy naprawdę ktoś wypożyczyłby nam taką broń w ramach pomocowego programu „Nuclear Sharing”. Owszem, okazało się, że Amerykanie te śmiercionośne głowice udostępniliby nam chętnie, jednak bez kodów, rakiet i wyrzutni.
Od rana trwała ołowiana wojna. Rozbrzmiewał komendami cały dom/na każdy rozkaz grała z armat salwa, zmieniałem jednym gestem cały front.
Nauczony źle przyjętym wyskokiem swego nuklearnego zastępcy zreflektował się, nieco po czasie, bo mleko się rozlało do mediów, minister wojny Macierewicz, którego totalna miłość do armii także nie gaśnie od dzieciństwa. Tenże Macierewicz, wybierając się na zebranie za granicę, zażądał, żeby zawiozła go tam wojskowa Casa i żeby mógł w pełnym uzbrojeniu wyskoczyć ze spadochronem na trawnik, gdzie ministrowie zwykle robią sobie fotki. Jednak wojskowi, którym uczucie lęku, w przeciwieństwie do ministra, obce nie jest, podwózki mu odmówili, bojąc się kolejnej improwizacji. A nuż Casa zamiast do Brukseli zapędzi się do Brazylii albo po drodze spadnie z braku paliwa czy o coś zahaczy? Szczęśliwie zabrakło czasu na inne pomysły, a nuż dobry pan Antoni zacząłby myśleć o F16, którym z hukiem odrzutowym przeleciałby nad zblazowanymi brukselskimi cywilami i pokazał światu, że polski minister wojny to nie jest byle ołowiany żołnierzyk.
henryk.martenka@angora.com.pl linie wśród podejrzeń o popełnianie przestępstw, z czego ojciec Jana – mimo skomplikowanych sytuacji – zawsze wychodził, mając spokojne sumienie i czyste ręce.
Dużo można by mówić o rozlicznych związkach Jana Kulczyka z Poznaniem (rozdział X). Temu powinny być poświęcone osobne prace naukowe i literackie, co jest obowiązkiem i wyrażeniem wdzięczności, zwłaszcza wobec autorów znad Warty, jako że Uniwersytet Adama Mickiewicza wielokrotnie hojnie wspierał jego absolwent Jan Kulczyk. Cichą bohaterką kariery Jana była trwająca z nim w związku przez 33 lata żona Grażyna, matka Dominiki i Sebastiana, którzy będą teraz zaszczytnie prolongować świetność rodu Kulczyków. To też pasjonujące tematy dla przyszłych biografów.
Dla każdego, kto zechce uchylić rąbka tajemnicy polskiej rzeczywistości drugiej połowy XX i początków XXI wieku, poznać bliżej procesy biznesowe towarzyszące naszej transformacji i przyjrzeć się bliżej jakże prominentnej postaci tych zjawisk, praca Jan Kulczyk – biografia niezwykła wydana świetnie edytorsko i napisana z talentem literackim, powinna znaleźć się na domowych półkach, koniecznie obok książek o najwybitniejszych artystach.