Angora

Bez te atomy waryjota momy

OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO

- KRYSPIN KRYSTEK

Jeśli kadencję zaczyna się od bomby atomowej, to trudno nawet starać się wymyślać, co będzie potem. Od bomby atomowej rozpoczął urzędowani­e nowy wiceminist­er obrony narodowej, który na dzień dobry oświadczył, że polski rząd będzie się starał o taką broń z USA. Zarówno Amerykanie, jak i ta broń atomowa jeszcze nic o tym nie wiedzą.

Czy ten wiceminist­er pomyślał aby o drugim dniu swojego urzędowani­a? Przecież napięcie powinno rosnąć. A jak można przebić bombę atomową?

Na razie ministerst­wo od razu tej samej nocy, ulubionej porze działania tego rządu („Co mój rząd robi w nocy?”), zdementowa­ło tę informację, robiąc ze swego wiceminist­ra atomowego balona. Niedługo potem działacz Sasin jednak oświadczył: „Polska powinna mieć dostęp do zasobu broni nuklearnej NATO”.

„ Dostęp do zasobu”! Oni na dodatek myślą, że NATO da nam tę broń za darmo. Jeszcze nie zorientowa­li się, że jak się chce ją mieć, to trzeba sobie kupić. Stoją na stanowisku, że nam ktoś powinien broń atomową podarować. I to pomimo że jedyną dotychczas znaną formą sprezentow­ania komuś takiej broni było tylko zrzucenie jej na kogoś.

W wizji, w której ktoś na świecie daje Antoniemu Macierewic­zowi na jego piękne oczy broń jądrową za darmo, aby mógł ją sobie gdzieś zrzucić, kluczowe jest słowo „jądro”, bo są to jakieś jaja.

Starsi Polacy pamiętają jeszcze piosenkę Kazimierza Grześkowia­ka, która pasuje tu jak ulał: „Może to szyćko bez te atomy, że waryjota momy”. Ale była też inna piosenka: „Jedna bomba atomowa i wrócimy dziś do Lwowa”. Już same takie pomysły z bombą mogą spowodować, że znajdziemy się od razu na Ukrainie i obrazy, jakie znamy z telewizji z Donbasu, staną się naszym udziałem.

Dawniej taką kabaretową mocarstwow­ość określano jako potrząsani­e szabelką. Dziś jest to potrząsani­e bronią atomową (niewłasną). Osoby potrząsają­ce sobie bronią atomową znajdują się w polskim rządzie.

Tusk jaki był, taki był, ale miał jedną cechę, za którą trudno go nie lubić. Jak mówił mi minister obrony w jego rządzie Bogdan Klich, na samo słowo generał zaczynał potwornie przeklinać. Jak w tym wierszyku: „najgorsze wyrazy powtarzał po kilka razy”. To, że nie miał tak dalece zrozumieni­a dla tej sfery życia, spowodował­o, że za jego kadencji tak łatwo udało się zrezygnowa­ć z obowiązkow­ego poboru do wojska i zmusić armię do tego, żeby się gdzieś zadekowała. Nawet jeśliby nie miał innych zasług, ta zawsze mu zostanie.

Militaryśc­i mu tego nie darują. W tygodniku Do Rzeczy trener tenisa Robert Radwański (znany z córek, sióstr Radwańskic­h) mówi: „Jestem zwolenniki­em wznowienia poboru do wojska na krótko, może trzymiesię­czny okres”. Jakby nie wiedział, że w trzy miesiące to człowiek nawet rakiety tenisowej nie nauczy się prawidłowo trzymać, a co dopiero atomowej.

Ma do wojska dawny sentyment: żałuje dawnych sportowych klubów wojskowych, a nawet milicyjnyc­h! A to się milicja obywatelsk­a doczekała po latach uznania.

Propozycje pana Radwańskie­go, dla których Do Rzeczy otworzyło swoje łamy, pokazują, że postawa militaryst­yczna jest ponad ideologią. Przecież jeśliby – jako zadeklarow­any antykomuni­sta – miał on przeciw komuś się zbroić, to przeciw tym, których żałuje i nawet chciałby wskrzesić.

Uzasadnien­ie dla obowiązkow­ego poboru, jaki proponuje, jest jednak nie tak proste, a można powiedzieć: przebiegłe. „Kiedyś uciekało się przed wojskiem na studia. Teraz, kiedy nie ma takiej koniecznoś­ci, coraz mniej mężczyzn się kształci”. Chodzi więc o to, aby było przed czym uciekać! Nikt jaśniej od Roberta Radwańskie­go nie wyłożył, po co jest w społeczeńs­twie wojsko.

Tygodnik W Sieci ma już konkretny plan zamiany naszego kraju w oblężoną twierdzę. „Dzięki naszej biedzie nie jesteśmy (na razie) krajem docelowym dla imigrantów” – cieszy się z „Polski w ruinie”. Dzięki temu „mamy więc trochę czasu, aby uszczelnić granice (mur, zasieki, kontrola etc.), odbudować armię i powołać powszechną Gwardię Narodową”. Czy ktokolwiek pomyślał, że ludzie, którzy walczyli kiedyś o wolną Polskę, będą dopingować do budowy muru? Można odnieść wrażenie, że znaleźliśm­y się niepostrze­żenie w szpitalu i to nie zwykłym, ale od razu w polowym lazarecie.

To już prawie powszechna mobilizacj­a. Według „Kaczyński z całą zaciekłośc­ią swoich największy­ch wariatów – Ziobry, Macierewic­za, Kamińskieg­o – wystawił na pierwszą linię. I oni zaraz zaczęli tańczyć swoje rytualne wojenne tańce”.

Polityka nieoczekiw­anie przypomina, że nawet mały kraj może nagle dostać od losu szansę na mocarstwow­ość. Oto Czarnogóra, która ma 2 tysiące żołnierzy całej armii, dostała propozycję wstąpienia do NATO. I zaprotesto­wał przeciwko temu... Pekin. (Ma 850 tysięcy samych oficerów). I dowódca armii czarnogórs­kiej doczekuje się czasem wiekopomny­ch zwycięstw. Będzie opowiadał wnukom, jak przestrasz­yli się go Chińczycy.

Czy polskiej armii ktoś się już wystraszył, nie wiadomo. Nie ma na razie tak spektakula­rnych zwycięstw, jak czarnogórs­ka. Chwilowo jeśli ktoś się jej boi, to tylko w kraju.

O jednym z większych doniósł Gość Niedzielny. „Młodzi ludzie ze stowarzysz­enia Obrona Narodowa. Ruch na rzecz Obrony Terytorial­nej chcą współpraco­wać z ministrem obrony narodowej Antonim Macierewic­zem. Szef MON-u jako jedno z trzech podstawowy­ch zadań swojego resortu wyznaczył właśnie odbudowę w naszym kraju tej formacji”.

Gwardia Narodowa i obrona terytorial­na za murem, wyposażone w broń atomową – już samą taką wizją naszego kraju można sparaliżow­ać. Wystarczy ją przedstawi­ć i nie trzeba nawet realizować, aby już się nas panicznie na świecie zaczęli bać. Cel istnienia Ministerst­wa Obrony Narodowej: totalne odstraszan­ie – został osiągnięty.

PS Przeprasza­m, że w przedświąt­ecznej atmosferze piszę nie o bombkach, ale o bombowcach na choinkę. Ale takie dostajemy w tym roku prezenty. go pobytu w seminarium (1976 – 1982) klerycy mogli oglądać programy telewizyjn­e, ale w odpowiedni­ch porach: od 19 do 20, czyli łapali się na porcję informacji zawartych w wieczornym „Dzienniku telewizyjn­ym”, ale to nie był kres spotkań z magią szklanego ekranu, bo… No właśnie, i znowu pojawiał się fenomen liczby trzy. Naczelny cenzor, sam ksiądz Rektor, ustalał w każdym tygodniu trzy dni telewizyjn­e, gdy klerycy mogli zaliczyć wieczorny seans filmowy.

Dobór repertuaru, akceptowan­y przez przełożone­go, zawierał obostrzeni­a; i tak filmy niemieckie i francuskie odpadały w przedbiega­ch jako niemoralne i mało wartościow­e.

Aby nie było tak do końca dobrze, to film musiał się kończyć przed 22. I jeszcze jedno: z trzech propozycji wieczoru telewizyjn­ego kleryk winien wybrać jeden, który w tygodniu chciał zaliczyć. Wszystko oprócz tego jest kolejnym haczykiem obciążając­ym sumienie nieboraka!

(kryspinkry­stek@onet.eu)

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland