Adele i Springsteen triumfują
Nastał okres rocznych podsumowań. Powstają takie w różnych dziedzinach. Statystyka nie omija muzyki. Dotyczy głównie sprzedaży nagrań, a wyniki skomplikowanych obliczeń charakteryzują zjawiska występujące na estradowym rynku oraz informują, którzy artyści są najpopularniejsi. Wprawdzie dopiero po Nowym Roku pełne dane handlowe będą dostępne, ale już teraz można pokusić się o pewne przymiarki i wytypować estradowych liderów.
Zacznijmy jednak od zestawienia, które nie dotyczy tylko 2015 roku i nie opiera się na danych liczbowych, ale niedawno powstało. Przygotował je magazyn „Billboard”. Dziennikarze tego prestiżowego amerykańskiego pisma wybrali najlepszych rockowych frontmanów, czyli wykonawców – zarówno mężczyzn, jak i kobiety – stojących na czele popularnych grup lub też tworzących i występujących samodzielnie. Trudno w tym miejscu analizować całą listę, bo to temat na obszerniejsze opracowanie. Wymienię jednak pierwszą trójkę, zaczynając od końca. Trzecie miejsce zajął Jimi Hendrix – artysta zwykle występujący na szczycie rozmaitych zestawień gitarzystów. Tu nie był najwyżej notowany. Chyba słusznie, bo w roli błyszczących frontmanów są od niego lepsi. Jeden z nich – zdaniem „Billboardu” – to Freddie Mercury – lider Queen. Rzeczywiście miał on wszystkie cechy showmana, a do tego w roli wokalisty trudno mu było dorównać. Na liście „Billboardu” jest drugi. A kogo umieszczono na szczycie? Znamy go wszyscy, choć akurat w Polsce nie jest aż tak popularny, jak w rodzimej Ameryce, o której z pasją śpiewa. Tytuł jego płyty „Born in the U.S.A.” („Urodzony w USA”) z 1984 roku mówi sam za siebie. Chociaż akurat ten krążek powinien być u nas znany. Gitarzysta zespołu E Street Band, towarzyszącego „szefowi” – jak bohatera krążka nazywają fani – sfotografowany jest na okładce w koszulce z orzełkiem i napisem „Solidarność”. Pora wyjaśnić, o kogo chodzi. Tym frontmanem wszech czasów, autorem 18 płyt studyjnych, jest Bruce Springsteen. Właśnie odkurzono 52 jego stare nagrania, zarejestrowane podczas sesji do albumu „The River” (1980) i wydano pod wspólną nazwą „The Ties That Bind: The River Collection”. O tym, że ten 66-letni utalentowany twórca, perfekcyjny showman – zdobywca licznych muzycznych nagród i laureat Oscara za temat przewodni do filmu „Streets of Philadelphia” – bije na głowę innych muzycznych showmanów, decydują nie tylko jego kompozycje, ale przede wszystkim wystrzałowe koncerty, trwające zwykle ponad 3 godziny. Springsteen to fantastyczny showman. Miejsce na czele listy rockowych frontmanów jak najbardziej zasłużone.
Zacząłem od Springsteena, bo estradowa charyzma to podstawowa cecha wyróżniająca gwiazdę. Innym elementem nobilitującym wykonawcę jest liczba sprzedanych płyt. O ile Springsteena doceniono w tym roku jako frontmana, o tyle pod względem sprzedaży płyt pierwsze miejsce należy do Adele. Jej pełne nazwisko to Adele Laurie Blue Adkins. Jak zdobyła rozgłos? Poprzez internet. Kolega umieścił demo z piosenkami w jej wykonaniu na portalu Myspace i tam zauważył je ktoś z firmy fonograficznej XL Recordings. Tak powstała płyta „19”. Później bondowski temat „Skyfall” przyniósł Adele Oscara, z kolei drugi album, zatytułowany „21”, uczynił z niej liderkę sprzedaży płyt, zaś najnowszy krążek – wydany 20 listopada album „25” – bije kolejne rekordy i zaprzecza tendencjom panującym na fonograficznym rynku.
Żeby lepiej zrozumieć ogrom sukcesu 27-letniej piosenkarki, parę danych statystycznych. Sytuację na światowym rynku muzycznym zwykle dobrze odzwierciedlają wyniki sprzedaży płyt w USA. Jeśli chodzi o strukturę asortymentową, to od kilku lat jesteśmy świadkami spadku sprzedaży kompaktów na rzecz analogów i plików cyfrowych. Rok 2015 nie przyniósł zmiany. Nawet zaostrzył różnice pomiędzy poszczególnymi nośnikami. W dalszym ciągu zainteresowanie kompaktami spada (w pierwszej połowie 2015 roku zakupiono ich o blisko 1/3 mniej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego). Regały z płytami CD się kurczą i zawierają skromniejszy asortyment. Za to coraz więcej miejsca handel przeznacza na analogi, które wróciły i trzymają się mocno. W pierwszej połowie roku ich sprzedaż w USA wzrosła aż o 52,1 proc. Nieźle, jak na produkt, który jeszcze nie tak dawno był w odwrocie i miał zniknąć z oferty handlowej. Wprawdzie analogi stanowią tylko 22,4 proc. liczby sprzedawanych w USA kompaktów, ale ich udział tak szybko rośnie, przy równoczesnym spadku CD, że kto wie, czy za jakiś czas liczba obydwu nośników się nie wyrówna. Razem ze wzrostem sprzedaży czarnych płyt – choć nie wszystkie są już tak naprawdę czarne, bo zdarzają się coraz częściej winyle w innych kolorach – wzrasta ściąganie nagrań z sieci. W 2014 roku po raz pierwszy wartość sprzedaży nagrań w formie plików MP3 przewyższyła ich zbyt na kompaktach.
A jak się ma sprzedaż nowej płyty Adele do tych statystyk? Nijak. Płyta „25” w ogóle nie ukazała się w ofercie „streamingowej”, czyli takiej do ściągnięcia z internetu, tymczasem bije rekordy sprzedaży. Owszem, w formie pliku MP3 można kupić nagranie „Hello”, otwierające album, ale jeśli ktoś chce mieć wszystkie utwory – a do tego jeszcze książeczkę z informacjami – to musi kupić krążek CD lub winyl. Wydawałoby się, że w czasach spadku zainteresowania kompaktami mało kto się na fizyczny krążek zdecyduje. Tymczasem jest inaczej. Adele pobiła już światowy rekord sprzedaży w pierwszym tygodniu od premiery. Rozeszło się w tym czasie ponad 3,38 miliona egzemplarzy krążka „25”. Padł poprzedni rekord, należący do grupy NSYNC, której płyta „No Strings Attached” z 2000 roku miała w ciągu 7 dni od premiery „tylko” 2,42 miliona nabywców.
To zresztą nie pierwszy rekord płytowy należący do Adele. Krążek „21” jest liderem na liście sprzedanych albumów w XXI wieku, z wynikiem 30 milionów egzemplarzy.
Tymczasem fani piosenkarki odliczają dni do jej najbliższego tournée. Rozpoczyna się ono 29 lutego w Belfaście. Czy podczas trasy Adele dorówna Springsteenowi? Trudno powiedzieć. Wiadomo jedno. Ona i amerykański rockman ostatnio wyjątkowo jasno błyszczą na muzycznym firmamencie.