Co zostawimy naszym dzieciom?
Nie będę pisał o służbie zdrowia, naszej polityce czy o problemie uchodźców ani o innych „bardzo ważnych” sprawach. Chcę napisać o tym, co jest znacznie dla nas ważniejsze. O tym, co jest ważne dla nas wszystkich, zwłaszcza dla naszych dzieci. Mniej więcej w sierpniu przez różne media przewinęła się krótka informacja o tym, że nasza Ziemia już na 4 miesiące przed zakończeniem roku kalendarzowego żyje na kredyt... Chodziło o zasoby naturalne planety, a głównie o wodę. Dowiedziałem się, że lasy i pola uprawne nie zdążyły się odbudować z powodu coraz większego zużycia wody przez człowieka – głównego beneficjenta Ziemi. Istnieje przelicznik, który pozwala zobrazować taką sytuację. W minionych dekadach ten „kredyt” wykorzystania wody kończył się koło listopada, grudnia. Czyli – jako tako rok się spinał. Obecnie wody brakuje już wszędzie nawet w naszym umiarkowanym klimacie. Ta informacja była niby krótka i lakoniczna, ale jakże wymowna. I co? No i nic, żadnego odzewu. W ANGORZE pojawił się na ten temat średniej wielkości artykuł... Dobre i to, bo w innych tytułach – niemal wcale.
Nie słyszałem żadnej poważnej dyskusji, nie trafiłem na żadną po- ważną audycję. Jakby wszyscy byli głusi. W tym czasie dla publicystów ważne było, co zrobi Schetyna, jak wzmocni swoją pozycję w PO, co zrobił dr Chazan i tym podobne niezwykle ważne tematy. Nikt nie zapraszał do studia naukowców, by debatować na temat kryzysu planety (...).
Gdy piszę ten list, jest początek grudnia. Na dworze 7 stopni na plusie, zero śniegu. Przypomniałem sobie, że gdy ja chodziłem do szkoły podstawowej, o tej porze bywał śnieg po pachy. Mam 44 lata, czyli można powiedzieć, że trzy dekady temu było całkiem inaczej. Przez ten czas działalność człowieka wywołała określone skutki w klimacie. Przytoczę przykład mojego znajomego spod Wrocławia. Na jego działce w studni o głębokości 80 metrów wody nie ma już od maja. Nie zdążyła napłynąć... Takie są skutki rabunkowej gospodarki, wyjaławiania gleby, nadużywania nawozów, których trzeba sypać coraz więcej, by cokolwiek urosło. Nasuwają mi się pytania: Dokąd zmierzamy? Co zostawimy naszym dzieciom? Moje najmłodsze dziecko ma 6 lat, co je czeka? Jeśli po jednym upalnym lecie temperatura zrobiła takie spustoszenia, że do tej pory to ludzie odczuwają, to co będzie, jeśli tych upalnych okresów trafi się więcej. Jak będą żyć przyszłe pokolenia?
A w mediach wciąż cisza, jakby ten temat nikogo nie obchodził. Widać jedynie ignorancję i krótkowzroczność tych, którzy mają siłę przebicia, tych, których interesuje jedynie news. Gdy patrzę na moje dorastające dzieci, obawiam się o to, w jakim świecie przyjdzie im żyć (...). Jesteśmy zapatrzeni w siebie i na dodatek myślimy, że jest to nasza planeta. Nic bardziej mylnego. Nie my ją stworzyliśmy i nie do nas ten cud należy. Tu jest potrzeba działania mojego pokolenia, aby dzieci mogły żyć w pokoju i mieć kolejne potomstwo. Zamiast wojen o władzę, przydałaby się nam walka o zwykłą zdawałoby się wodę (...). Jeśli w porę się nie obudzimy, zostawimy następnym pokoleniom zgliszcza i cierpienia. Czy tego chcemy? Ja nie chcę, a wy? Pozdrawiam serdecznie.
MICHAŁ (nazwisko i adres internetowy do wiadomości redakcji) emeryci, którym nie najlepiej się powodzi, są w Polsce łupieni w majestacie przepisów.
Dostałam od lekarza receptę na trzy leki – dla przykładu lek „A” i „B” z 50-procentową zniżką i lek „C” – 100 procent odpłatności. Zalecone dawkowanie na 5 dni to: lek „A” – 10 tabletek, „B” – 10 tabletek i lek „C” – 5 tabletek. I po tyle medykamentów poszłam do apteki. Tam poinformowano mnie, że te trzy leki będą kosztowały 60 zł. Nie miałam przy sobie takiej sumy. Farmaceuta, widząc moje zakłopotanie, wyjaśnił, że lek „C” kosztuje prawie 40 zł, ale może sprzedać mi zamiennik o tym samym składzie i działaniu za 15 złotych. Oczywiście – zgodziłam się! Pokazałam panu magistrowi karteczkę od lekarza z zaleconym dawkowaniem i zapytałam, czy mogłabym kupić po jednym listku (10 tabletek) leku „A” i „B”. Dowiedziałam się, że muszę kupić dwa pełne opakowania, po trzy listki w każdym. Zapłaciłam za wszystko 33 złote.
I choć powinnam być zadowolona, wcale nie jestem. Przeciwnie, jestem wkurzona! Na lekarza, który widząc, że ma pacjentkę emerytkę, przepisał drogi lek ze 100-procentową odpłatnością. Przecież na pewno znał tańsze leki i mógł je od razu zalecić.
Zostałam zmuszona do zakupu trzech opakowań specyfików – w sumie 80 tabletek. Z tego zużyję 25, a pozostałe 55 tabletek odstawię, by za jakiś czas wrzucić je do specjalnego pojemnika w aptece. Szuflady w polskich domach pęcznieją od lekarstw przepisywanych i sprzedawanych w zbyt dużych ilościach!
Jako emerytka nauczyłam się liczyć każdy grosz. Gdyby sprzedano mi lek „A” i „B” po jednym listku, to mój rachunek w aptece wyniósłby 21 złotych. O 12 złotych mniej, niż musiałam zapłacić. Dla emeryta to duża różnica. Uważam, że listki z tabletkami, pakowane w tekturowe pudełeczka, powinny być w razie potrzeby sprzedawane na sztuki. Tu apel do producentów leków, aby się opamiętali i przestali gonić za zyskiem, narażając ludzi na marnotrawienie zarówno leków, jak i pieniędzy. A swoją drogą – kto kontroluje podobne sytuacje?
EMERYTKA (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Kolumny opracowała: MAŁGORZATA KRUCZKOWSKA