Trup w każdej szafie
Dookoła świata
Katherina Kitsiou stoi, płacząc nad grobem ojca, podczas gdy pracownicy cmentarza ekshumują jego szczątki. – To jest jak drugi pogrzeb – mówi. – To przecież twój bliski. Wyobrażasz go sobie jako osobę, a teraz widzisz tylko kości. Katherina jest jedną z wielu Greków, którzy muszą ponownie przeżywać ceremonię pogrzebową członka rodziny. Przez ostatnie 50 lat liczba mieszkańców greckich miast zwiększyła się tak bardzo, że zaczęło brakować miejsc pochówku. Szczególnie dotyczy to dwóch ośrodków – Aten i Salonik, gdzie mieszka ponad połowa obywateli kraju. Dla zmarłych nie ma ziemi. Groby dzierżawi się na trzy lata, a cena wynajmu za każdy następny rok to olbrzymie koszty, na które stać niewielu. Katherina zapłaciła za kolejne cztery lata, ale na więcej nie może sobie pozwolić. Kości ojca spoczną w metalowym pudełku na półce w kostnicy wyglądającej jak magazyn wypełniony regałami. Kostnica też kosztuje, więc jeśli krewni przestają płacić, szczątki lądują w masowym grobie. Grabarz Petros Bezakis dokonuje średnio 15 ekshumacji w tygodniu. Woli, kiedy rodziny nie przychodzą tego oglądać. Nie zawsze praca idzie tak sprawnie jak przy wydobywaniu ojca Katheriny. – Na szczęście on uległ pełnemu rozkładowi – Petros oddycha z ulgą. Najtrudniej rozkładają się ciała ludzi, którzy przed śmiercią poddawani byli chemioterapii. Problemów z brakiem miejsca na groby można byłoby uniknąć, gdyby Grecy kremowali zwłoki. Dziewięć lat temu uchwalono odpowiednią ustawę pozwalającą na budowę krematoriów, ale żadne do dziś nie powstało. Tej metodzie pochówku zdecydowanie sprzeciwia się najpotężniejsza instytucja religijna w Grecji – Kościół prawosławny. Arcybiskup Salonik twierdzi, że po kremacji człowiek obraca się w nicość, że ciało musi być złożone w ziemi, by mogło zmartwychwstać. – Czy możemy zaprzeczać naukom ewangelii po dwóch tysiącach lat? – pyta i udaje, że nic nie wie o ekshumacjach. – Wielokrotnie byłem na głównym cmentarzu i nigdy żadnej nie widziałem. Z tej patowej sytuacji bogatsi Grecy znaleźli wyjście – transportują zmarłych do sąsiedniej Bułgarii. Burmistrz Salonik będący jednocześnie jednym z największych w kraju producentów wina, tam skremował matkę i żonę. – Mama powiedziała, żebym nie pozwolił, by zjadły ją robaki. Część prochów żony trzyma w małej urnie w szafie. – Głaszczę ją każdego