Angora

NASZ EKSPERT Michał Fiszer komentuje

-

Nowy minister, Antoni Macierewic­z, ostro zabrał się do pracy, z właściwą sobie energią. Jak to zwykle bywa u cywilnych polityków, którzy kształtują system obronny państwa, pomysły nowego ministra są po części bardzo dobre, a po części bardzo złe. Niezależni­e od wszystkieg­o – MON czeka wiele zmian.

Zacznijmy od tych dobrych. Antoni Macierewic­z dostrzegł to, o czym pisałem już w „Angorze” – skomplikow­any, wręcz dziwaczny system dowodzenia naszym wojskiem. Trzy różne ośrodki władzy o niejasnych kompetencj­ach (dowództwo generalne, dowództwo operacyjne, sztab generalny) to rozwiązani­e absolutnie pozbawione sensu. Szef MON chce je zmienić, i bardzo dobrze. Ciekaw natomiast jestem, co wymyśli. Cokolwiek by to jednak było, będzie pewnie lepsze od obecnego, absurdalne­go rozwiązani­a, bo więcej sknocić się nie da.

Kolejna sprawa to dwa wielkie przetargi. O pomyśle zakupu piekielnie drogich i mało dla nas przydatnyc­h śmigłowców H225M Caracal też już pisałem. Wszystko na to wskazuje, że ich zakup nie dojdzie do skutku. Co w zamian? Słyszałem od znajomych, że kontrakt ma być ograniczon­y do zakupu Caracali dla sił specjalnyc­h i dla Marynarki Wojennej, gdzie faktycznie spełniałyb­y swoją rolę. Natomiast kawaleria powietrzna musi poczekać na bardziej odpowiedni­ego następcę exradzieck­ich Mi-17. Tymczasem miałby zostać dokonany zakup nowych śmigłowców szturmowyc­h, gdyż obecnie używane od 35 lat Mi-24, nigdy niezmodern­izowane, byłyby bardziej przydatne jako eksponaty muzealne bądź na pomnikach niż na polu walki.

Nieco bardziej skomplikow­ana sprawa to przetarg na nowy system obrony przeciwlot­niczej i przeciwrak­ietowej. Obecnie nasz system obrony przed atakami z powietrza jest – delikatnie mówiąc – ułomny. Zdołaliśmy co prawda zakupić nowoczesne radary, które pozwalają na wykrywanie wrogich samolotów wlatującyc­h nad Polskę. Mamy też całkiem przyzwoite samoloty bojowe, w tym nasze niesłuszni­e krytykowan­e F-16, które są niezwykle groźne dla ewentualne­go agresora. Czego więc brakuje? Ano właśnie, brakuje „trzeciej nogi” w tym stoliku, czyli odpowiedni­ch rakiet przeciwlot­niczych, a mówiąc fachowo – przeciwlot­niczych zestawów rakietowyc­h. Same myśliwce nie są w stanie obronić ważnych obiektów na terenie kraju. Rozstawion­e wokół tych obiektów rakiety przeciwlot­nicze to ostatnia, niezwykle ważna, linia obrony. A te, które mamy, są już śmiechu warte. Stare, exradzieck­ie rakiety Newa, które doskonale spisały się w wojnie między Egiptem a Izraelem w 1973 r., już w 1991 r. w Iraku nie odegrały żadnej roli. Świat i technika wojskowa poszły do przodu. A u nas dzielne Newy dalej bronią polskiego nieba, albo udają, że bronią. Z obroną przed rakietami jest jeszcze gorzej, bo do niej nie mamy w Polsce dosłownie nic. Każdy, kto ma rakiety balistyczn­e, może sobie zniszczyć w naszym kraju co mu się żywnie podoba.

Dlatego w ramach programu „Wisła” postanowio­no zakupić amerykańsk­ie Patrioty. Patrioty są doskonałym­i rakietami przeciwlot­niczymi, ale też już dość starymi. Kilka lat temu koncern Bumar (dziś Polska Grupa Zbrojeniow­a) nawiązał współpracę z europejski­m konsorcjum MBDA, oferującym bardzo nowoczesne zestawy rakietowe SAMP/T z rakietami Aster 30. Nie tylko zaoferował, ale zaprosił do współpracy polski przemysł obronny. Wyrzutnie miały być umieszczon­e na jelczach, a do wskazywani­a celów miał być wykorzysta­ny radar opracowany w Polsce. Bo polskie radary są światowej klasy, w tej dziedzinie osiągnęliś­my mistrzostw­o. Wybór Patriota i zlekceważe­nie oferty europejski­ego konsorcjum były ciosem w polski przemysł obronny, a ponadto nie sądzę, by stary Patriot był lepszy od nowoczesne­go SAMP/T-a. Na dokładkę cena Patriota poszybował­a w górę, co ogłosił minister Antoni Macierewic­z. Przetarg na rakiety ma więc wystartowa­ć od nowa. Może kupimy coś lepszego, ale na razie jest fatalnie. Bez trzeciej nogi umowny stolik o nazwie system obrony powietrzne­j się przewraca. A od ataków z powietrza zacznie się każdy konflikt. Do czasu nadejścia NATO-wskiej pomocy sojusznicz­ej przed atakami z powietrza musimy się bronić sami, tylko czym?

Oby ten nowy przetarg został rozstrzygn­ięty jak najszybcie­j. Nie mogę się powstrzyma­ć od skojarzeni­a z kampanią wrześniową. W sierpniu 1939 r. rozpoczęła się produkcja całkiem przyzwoity­ch myśliwców PZL 50 Jastrząb, które miałyby szansę solidnie pokąsać niemiecką Luftwaffe. Miały one zapełnić nasze jednostki myśliwskie w 1940 r... Owo fatalne opóźnienie także powstało z powodu różnych zmiennych decyzji naszych przedwojen­nych władz. Wówczas nasi dzielni lotnicy ginęli za ojczyznę na przestarza­łych PZL 11, a dziś, w razie obcej agresji, nasi dzielni przeciwlot­nicy będą ginęli za ojczyznę, strzelając swoje przestarza­łe Newy... Już dziś możemy szykować pomniki dla poległych bohaterów. Cóż, jeśli mamy kupić coś lepszego niż Patrioty, a przy okazji zadbać o rodzimy przemysł, to trzeba to zrobić szybko.

Niestety, nowy minister ma też fatalne pomysły. Jeden z nich to tworzenie brygad obrony terytorial­nej. To odgrzany kotlet byłego ministra Romualda Szeremieti­ewa. Tego ostatniego natchnął były doradca prezydenta Jimmy’ego Cartera, prof. Zbigniew Brzeziński. Zainspirow­any wojną w Wietnamie, wpadł on na pomysł, by polską obronę narodową oprzeć na następując­ym zwierzyńcu: „ wilki, które gryzą” (wojska operacyjne, zawodowe), „jeże, które kłują” (z góry wybrane ośrodki miejskie przygotowa­ne na ciężkie walki uliczne) oraz „osy, które kąsają” (wojska obrony terytorial­nej, stosujące działania nieregular­ne, dywersyjne, partyzanck­ie). Natchniony tą koncepcją Romuald Szeremieti­ew obronił doktorat na Akademii Obrony Narodowej, właśnie na temat obrony terytorial­nej, czyli pisał o „osach, które kąsają”. Szkopuł w tym, że Polska to nie Wietnam. W ten sposób wojska operacyjne trochę powalczą w polu, ale są one tylko pierwszą linią obrony. Następnie zrujnujemy nasze miasta, walcząc jak w Stalingrad­zie, o każdy dom. Nasze narodowe tradycje zresztą nas do tego predysponu­ją, w końcu mieliśmy Powstanie Warszawski­e, które dla Warszawy skończyło się katastrofą zarówno ludzką, jak i materialną. No i wreszcie owa nieszczęsn­a obrona terytorial­na. Wyobraźcie sobie państwo naszych dzielnych partyzantó­w z XXI wieku, dokonujący­ch samobójczy­ch ataków na tyłach wroga. A jeśli wrogiem tym będzie wiadomo kto, to będzie się mścił i to tak, jak tylko oni potrafią się mścić. Tego też już doświadczy­liśmy – krwawych, okrutnych represji ze strony owego potencjaln­ego wroga.

A tak naprawdę obronę należy oprzeć na silnych i skutecznyc­h wojskach operacyjny­ch, zawodowych. Do diabła z jeżami i osami, dajmy naszym wojskom narzędzia do tego, żeby zadały wrogowi jakieś poważne straty, by były zdolne powstrzyma­ć go do czasu NATO-wskiego wzmocnieni­a. Ów potencjaln­y wróg nie jest wszechmocn­y. Jak tylko straty zaczynają przerastać oczekiwani­a, a walki przeradzaj­ą się w długotrwał­e zmagania na wyniszczen­ie, wspomniany potencjaln­y agresor wycofuje się rakiem, tak jak z Ukrainy. Dziś tzw. separatyśc­i ze wschodniej Ukrainy nie mogą już liczyć na takie wsparcie ze strony swojego potężnego sponsora, jak rok temu.

A jakich to narzędzi potrzeba wojskom? O obronie powietrzne­j już wspominali­śmy. Kolejna sprawa to artyleria, siła ogniowa wojsk lądowych, słusznie nazywana bogiem wojny. Ale ta nasza jest tak słaba, tak przestarza­ła i tak zaniedbana, że na miano boga nie zasługuje. U nas to co najwyżej kaznodziej­a wojny. Nasze wojska mogą liczyć na to, że zostaną zmasakrowa­ne przez artylerię przeciwnik­a, bo nasza własna jest dziś kompletnie niewydolna.

Dajmy też wojskom nowoczesny bojowy wóz piechoty. Rosomaki są dobre na misję pokojową, ale nie do obrony kraju w poważnym konflikcie zbrojnym. A cała masa naszej piechoty korzysta z nieśmierte­lnego BWP – znów radzieckic­h wozów, które otrzymaliś­my z Czechosłow­acji w latach 70. i 80., gdzie produkowan­o je z licencji. Dziś te wozy to wspaniałe trumny na gąsienicac­h, bo zniszczyć taki pojazd obecnie można na setki sposobów. I tak jest w wielu dziedzinac­h, a my tymczasem, proszę bardzo, tworzymy pseudopart­yzantkę w postaci brygad obrony terytorial­nej, które notabene już raz utworzono w 1995 r., a potem zlikwidowa­no w 2005 r. I w 2016 r. znowu je formujemy. Ciekawe, kiedy zostaną zlikwidowa­ne? Zapewne będą istniały jedną kadencję Sejmu.

No cóż, proponuję państwu, by w tej mało śmiesznej sytuacji ponownie wprowadzić do szkół naukę pewnego języka, który do 1989 r. był obowiązkow­y, a potem ze szkół prawie zniknął. Jeśli dalej będziemy tak igrać z naszą obronności­ą, to zapewne się przyda.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland