– Jak to się stało, że trafiłeś do bidula?
– To dłuższy proces, nic nie działo się z dnia na dzień. Pochodzę ze wsi pod Ostrowią Mazowiecką, z wielodzietnej rodziny. Kiedy jeszcze nie było mnie na świecie, w naszej rodzinie doszło do tragedii. Spłonął nasz dom, w płomieniach zginęła czwórka mojego starszego rodzeństwa. Mama przeżyła załamanie psychiczne, ojciec zaczął pić, ale ludzie mówią, że był dobrym człowiekiem. Chętnie pomagał, troszczył się o rodzinę. Mieliśmy święta, choinkę, prezenty. Wszystko wiem od dalszej rodziny, sąsiadów, bo taty praktycznie nie pamiętam. Zmarł, kiedy miałem cztery lata.
– Od razu nie zabrali was do placówki. Co się stało, że trzy lata później wylądowałeś w domu dziecka?
– Zadecydował przypadek. Mojego starszego brata bolał brzuch. Mama nie bardzo wiedziała, jak mu pomóc, po śmierci ojca była w coraz gorszym stanie. Wezwaliśmy karetkę. Lekarze stwierdzili, że to rozlany wyrostek. Wtedy naszą rodziną zainteresowała się opieka społeczna. Uznali, że lepiej będzie nam w domu dziecka. Zabrali nas do Ostrołęki. ży. Inne czasy, inne miasto, starsi i bardziej dojrzali rówieśnicy. Przed nikim nie ukrywałem, że jestem z bidula. Nie miałem z tym problemu.
– Do domu dziecka trafiłeś razem z dwójką braci.
– Po kilku miesiącach jeden z nich został przeniesiony do domu prowadzonego przez siostry zakonne. Długo się nie widzieliśmy. Właściwie to byłem już w gimnazjum, kiedy znowu się zobaczyliśmy. Kontakt wciąż mamy taki, jakbyśmy się nie widzieli pięć minut. Nadrabiamy czas.
– Sporo macie tego czasu do nadrobienia. W domu dziecka spędziłeś piętnaście lat.
– Te dzieciaki z placówki, wychowawcy to też moja rodzina. Wiesz, bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej, jak to w rodzinie, ale ja naprawdę nie żałuję czasu spędzonego w bidulu. On mnie ukształtował. Nauczył, że nie mogę się poddawać, że najważniejsza jest rodzina i odpowiedzialność za nią. Jak wychodziłem z bidula, to chciałem podziękować za te piętnaście lat mojego życia. – I? – Jeszcze w placówce napisałem mejla do rapera Pei. Z chłopakami słuchaliśmy jego płyt. Zaprosiłem go do bidula, przyjechał, przybiliśmy piątki. Potem zaprosiłem PIH-a. Jak wyprowadzałem się z domu dziecka, to zorganizowałem koncert, PIH był jego gwiazdą. Z pieniędzy z renty po ojcu zapłaciłem za hotel dla chłopaków, wynajęcie sali, ochronę. To, co zarobiłem, jakieś cztery tysiące złotych, przekazałem wychowawcy dla dzieciaków. Żeby mogli sobie zamówić kawę w kawiarni, kupić bilet do kina. Żeby mogli poczuć się normalnie, jak ich rówieśnicy.
– Teraz wpadłeś na pomysł z marką odzieżową i też chcesz pomagać wychowankom domu dziecka.
– Pieniądze nie mają dla mnie dużej wartości. Nie są celem samym w sobie. Chcę pomagać, pokazać, że można.
– W bidulu ktoś dostrzegł twój talent do rysowania, zaszczepił pasję do plastyki?
– Na początku pobytu w bidulu dzieciakom dają kartki papieru i proszą, żeby narysowały na nich swoje rodziny, swoje wyobrażenia. Sprawdzają w ten sposób emocje drzemiące w dzieciach. Liczy się nawet to, jaki dobierasz kolor kredki. – Jaki kolor wybrałeś? – Mój rysunek był kolorowy, radosny. To była moja bajkowa rodzina. – Tak to się zaczęło? – Generalnie od małego lubiłem rysować. Często te moje rysunki rozdawałem jako prezenty, np. dla ulubionego wychowawcy. Chodziłem, kilka lat z przerwami, na lekcje rysunku do zaprzyjaźnionej galerii. Tam mi podpowiedzieli, że mogę zdawać do liceum plastycznego w Łomży. Dużo mi pomogli.
– Potem była wyprowadzka do Warszawy, praca grafika komputerowego dla jednej z fundacji i pomysł na markę „Bidul”...
– Właśnie kiedy pracowałem w fundacji, pojawił się pomysł z własną marką. Zrobiłem serię projektów koszulek, fundacja pomogła mi pokazać je na targach na Stadionie Narodowym. Wiesz, inny świat, garniturowcy, bałem się, że nie zwrócą nawet uwagi na koszulki, a oni byli naprawdę zainteresowani. Kilka sztuk udało się nawet sprzedać, resztę rozdałem znajomym, dzieciakom z domu dziecka. Ludziom naprawdę spodobały się te projekty. Dlatego chcę to pociągnąć dalej. – Czyli? – Zaprojektowałem całą kolekcję – bluzy, czapki, spodnie, koszulki. Chciałbym, żeby „Bidul” trafił do sprzedaży, żeby ludzie poznali, jaka idea stoi za marką. Rozmawiam z różnymi firmami, szukam wsparcia, bo to jednak spory projekt. – Uda się? – Wierzę w to. Nie będę deklarował, kiedy konkretnie ruszy sprzedaż, ale chcę to doprowadzić do szczęśliwego finału. Nawet sam, krok po kroku, małym sumptem.