Hindus nie lubi przepisów
Na ulice Delhi każdego dnia wyjeżdża 1400 nowych samochodów. Większość wyposażona jest w silniki Diesla. Korki, w których stoi się półtorej godziny, nie są niczym nadzwyczajnym. Zablokowane skrzyżowania, nad którymi unoszą się gęste chmury spalin, wyjące klaksony, używane tu znacznie chętniej niż gdziekolwiek na świecie, rozwścieczeni kierowcy toczący ze sobą nie tylko słowne bitwy, zmieniają aglomerację w przedsionek piekła. Według raportu Światowej Organizacji Zdrowia stolica Indii jest najbardziej zanieczyszczonym miastem na świecie. Ilość pyłów jest tu niemal pięciokrotnie wyższa niż w Pekinie, sześciokrotnie przekracza normy dopuszczane przez WHO i dwunastokrotnie – normy amerykańskie. Oddychanie powietrzem Delhi jest równie zabójcze jak codzienne wypalanie 10 papierosów. Co roku z powodu smogu umiera 10 500 mieszkańców. Wszystkie próby rządu mające na celu ograniczenie trucizn okazują się bezskuteczne, bo Hindusi nie lubią zasad i nie mają zamiaru przestrzegać jakichkolwiek przepisów drogowych. Na początku tego roku władze wprowadziły prawo, w myśl którego w nieparzyste dni tygodnia miały wyjeżdżać na ulice samochody z nieparzystymi numerami rejestracyjnymi, w dni parzyste – odwrotnie. Mimo to Delhi nie odetchnęło z ulgą. Metro przeżyło istne oblężenie, a niespełna 5 tys. autobusów przypadających na 16-milionową aglomerację kiepsko dawało sobie radę z gwałtownym wzrostem liczby pasażerów. Rządowy eksperyment potrwał zaledwie dwa tygodnie. W wyniku społecznych nacisków zaczęto zwalniać z przestrzegania prawa coraz to nowe grupy. Najpierw byli to kierowcy skuterów i motocykli. Z jakiego powodu, trudno orzec, bo te pojazdy generują znaczącą liczbę spalin. Później do rejestru uprzywilejowanych dopisano kobiety. W mieście, gdzie każdego dnia notuje się co najmniej pięć gwałtów, poruszanie się samochodem to dla nich kwestia bezpieczeństwa. Następnie na rzecz zwolnienia lobbowali prawnicy i sędziowie. Wreszcie na listę osób, którym auto jest niezbędne, trafili liczni urzędnicy państwowi i miejscy oraz liderzy partii. Reszta społeczeństwa również znakomicie sobie poradziła. W Delhi natychmiast pojawił się nowy towar – naklejki na tablice zmieniające numer rejestracyjny – po przystępnej cenie równej 30 amerykańskim centom. Tym samym antysmogowy program rządu został definitywnie skompromitowany. (EW)