Człowiek orkiestra
Zbigniew Napierała – menedżer, dziennikarz, prezes
Stworzył również orkiestrę pod dyrekcją Jerzego Miliana, a potem Zbigniewa Górnego, który został też kierownikiem muzycznym Teya. – Pierwszy program miał się nazywać „Quo vadis, pieronie” od specjalnie napisanej piosenki i był aluzją do czasów Edwarda Gierka. Zadzwonił wtedy do mnie Jan Szydlak, członek Biura Politycznego KC PZPR. Byłem zaskoczony, czego przedstawiciel władzy może chcieć od takiej osoby jak ja. Powiedział, że całe Biuro Polityczne to przeczytało. – „My tu ciężko pracujemy, a wy nom w robocie przeszkadzacie” – usłyszałem. I przyjechał z Warszawy przedstawiciel Ministerstwa Kultury, niejaki pan Fajkowski, ojciec Joli, którą potem przyjąłem do telewizji. W sumie odegrał on pozytywną rolę w naszej pracy.
Promował piosenkarzy, m.in. Urszulę Sipińską, Zdzisławę Sośnicką, Krystynę Prońko. – Przeniósł się do nas nawet Mieczysław Fogg. Postanowiliśmy stworzyć własną szkołę Estrady Poznańskiej. I to właśnie u nas objawił się talent Hani Banaszak, wtedy też rozpoczynał karierę Krzesimir Dębski, który komponował dla Grażyny Łobaszewskiej. Pod naszymi skrzydłami występowały Alibabki, Trubadurzy, Violetta Villas.
Jednym z mocnych punktów Estrady był cygański zespół Roma. – Oczarowali mnie. Reżyserowania ich spektaklu podjął się Konrad Drzewiecki, choreografią zajęła się Teresa Kujawa. Tak się spodobało, że zostaliśmy zaproszeni do paryskiej Olimpii i do Nowego Jorku, do Carnegie Hall. Odwiedziliśmy także Wielką Brytanię i Skandynawię. Przyznaje, że czego się tknął, to mu się udawało. Miał w show-biznesie wielką intuicję i menedżerski talent. Estradą Poznańską kierował cztery lata. – Państwo nic nam nie dokładało, a udawało się dobrze funkcjonować.
Jego sukcesy zauważyło kierownictwo TVP. Został dyrektorem i redaktorem naczelnym Polskiego Radia i Telewizji w Poznaniu. – Miałem ogromną estymę dla poznańskiej chóralistyki i prof. Stefana Stuligrosza. Uznałem, że Poznań będzie służył promocji wysokiej kultury, muzyce poważnej. I rozglądałem się za osobą, która pomogłaby mi to stworzyć. Sławek Pietras zwrócił wtedy moją uwagę na Bogusława Kaczyńskiego. Jego przyjazd pamięta do dziś. – Z taką pasją mówił o operze, że uznałem, iż dam mu szansę, aby przygotował pierwszy program. I tak powstało „Operowe qui pro quo”. W Poznaniu zaczynał swoją telewizyjną karierę. Pracował u nas i na antenie piętnaście lat. Dzięki niemu udało się zarejestrować wiele wydarzeń i stworzyć archiwum polskiej sztuki operowej.
Kiedy zaproponowno mu przejście do telewizji w Warszawie, nie zgodził się. Kierował dalej poznańskim ośrodkiem, objął jednak w TVP stanowisko dyrektora programowego, odpowiedzialnego za muzykę klasyczną i rozrywkę. – Stworzyłem wtedy Festiwal Interwizji w Sopocie jako pewną kontrę dla Eurowizji. Występowały u nas największe gwiazdy bloku wschodniego i wybitni artyści z Zachodu.
W poznańskiej telewizji zrobił też Festiwal w… Łańcucie. – Swój talent rozwijał u nas Andrzej Maleszka, a Stefan Mroczkowski realizował programy rozrywkowe. Wiele osób przyjeżdżało do nas z Warszawy, m.in. reżyserzy Maciej Wojtyszko i Jerzy Gruza. Starałem się robić przedstawienia telewizyjne na najwyższym poziomie. Zależało mi też na tworzeniu programów animowanych dla dzieci. Uważałem, że to jest przyszłość. Wybudowano nowoczesne studio nagrań. Powstała orkiestra Agnieszki Duczmal.
Ośrodkiem PRiTV w Poznaniu kierował przez dwanaście lat. – Miałem dobre relacje z zespołem. Był to jedyny ośrodek w Polsce, gdzie w stanie wojennym żaden dziennikarz nie został wyrzucony. Odmówiłem weryfikacji.
Dlaczego odszedł? – Doszło bowiem do scysji w KW PZPR, gdzie zostałem wezwany. Na egzekutywie zarzucono mi, że nie dałem kamery korespondentowi TV Radzieckiej, a przekazałem do pracy Maciejowi Wojtyszce. Poczułem się tym urażony.
Został szefem telewizyjnej Dwójki. – Dostałem dużą swobodę, mogłem promować kulturę. Organizowaliśmy wielkie transmisje wydarzeń muzycznych, operowych, przegląd najlepszych reżyserów, ich wizyty w Warszawie. Od Romana Polańskiego po Wernera Herzoga. Powstał też kabaret Man-Materna. Przyjąłem do pracy Grażynę Torbicką. Bogusław Kaczyński przeniósł się do stolicy, filmem zajął się Tomasz Raczek. Dalej robiłem to, co było mi bliskie.
Potem wyjechał do Londynu jako korespondent TVP. – To była nagroda, żebym już nie był dyrektorem. Naraziłem się partii. Tego wątku nie chce już jednak rozwijać. – Byłem przy pierwszej wizycie gen. Wojciecha Jaruzelskiego jako prezydenta, która miała nieoficjalny charakter. A później przyjechali już Lech Wałęsa i premier Tadeusz Mazowiecki. Podkreśla, że miał zaszczyt relacjonować wizytę prezydenta Wałęsy na zaproszenie królowej Elżbiety. – Zrealizowałem też filmy dokumentalne z red. Tadeuszem Litowczenką, m.in. o córkach marszałka Józefa Piłsudskiego, o Jadwidze i Wandzie, o prezydencie RP na uchodźstwie Edwardzie Raczyńskim, o gen. Klemensie Rudnickim. Byłem świadkiem wielu historycznych wydarzeń. Mam z tego okresu niezwykłe wspomnienia.
Po powrocie do kraju trafił do ITI. – Miałem propozycję z telewizji publicznej, ale chciałem spróbować na rynku komercyjnym. Rozmowa w Londynie z Mariuszem Walterem i Janem Wejchertem przekonała mnie. Ucieszyłem się z tej oferty. W ITI byłem odpowiedzialny za film, uczestniczyłem w projekcie telewizyjnym i w rozmowach, kiedy Polską interesował się Rupert Murdoch. Ale koledzy nie widzieli mnie nawet w małym stopniu jako udziałowca, dlatego postanowiłem odejść.
Będąc bez pracy, spotkał szwajcarskiego wydawcę, który szukał w Polsce projektów wydawniczych. – I przy butelce dobrego wina rozpoczęła się nasza współpraca – po spisaniu wstępnej umowy na serwetce. Od podstaw tworzył Edipress Polska. Wybudował siedzibę przy ul. Wiejskiej. – Teraz mam satysfakcję i dalej mam co robić. Uczestniczę w podejmowaniu strategicznych decyzji.
Przyjaźnił się z Bogusławem Kaczyńskim. Przez ostatnie osiem lat opiekował się nim. – Jestem wdzięczny wicepremierowi Piotrowi Glińskiemu, że ten wybitny popularyzator muzyki miał państwowy pogrzeb i pochowano go na Powązkach. Kaczyński w swoim testamencie powołał Zbigniewa Napierałę na przewodniczącego rady Fundacji „Orfeo”, której przekazał cały swój majątek. – Ufał, że zgodnie ze statutem Fundacji, będziemy wspierać przede wszystkim operę. Z przyjemnością wypełnię tę wolę. Mam pomysł, gdzie trafią te środki, choć nie tak duże, jak opisywano. Chciałbym stworzyć sale multimedialne, otwierające świat opery i baletu dla dzieci i młodzieży. Ale na mówienie o szczegółach jest jeszcze za wcześnie.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.