Jakich szkód może w Polsce dokonać Iskander?
Rosja zrealizowała wcześniejsze groźby i dostarczyła do obwodu kaliningradzkiego najnowsze rakiety klasy ziemia-ziemia 9K720 Iskander o zasięgu 500 km. Są to niezwykle groźne rakiety, którymi można bardzo celnie zaatakować najważniejsze obiekty leżące w północnej, centralnej i wschodniej Polsce. A na razie nie jesteśmy w stanie obronić się przed nimi.
Zapowiedzi wprowadzenia rakiet Iskander do obwodu kaliningradzkiego padały już od 2008 r., od momentu, kiedy w Polsce miały się pojawić amerykańskie rakiety systemu obrony przeciwrakietowej GMD, broniące Stanów Zjednoczonych przed pociskami wystrzelonymi z Iranu i w ogóle ze wschodniej części Bliskiego Wschodu. Teraz, kiedy zbliża się termin realizacji innego projektu, czyli rozmieszczenia w Polsce systemu obrony przeciwrakietowej dla Europy Standard MR-3, Rosjanie przestali grozić, a po prostu to zrobili.
Najprawdopodobniej w rakiety te wyposażono 152. Brzesko-Warszawską Brygadę Rakietową stacjonującą w Czerniachowsku, która miała dotąd w uzbrojeniu pociski 9K79M Toczka-M o zasięgu 120 km. Teraz otrzymała ukompletowanie 12 wyrzutni Iskander, przy czym na każdej wyrzutni znajdują się po dwie rakiety tego typu. Brygada dysponuje też kolejnymi rakietami do przeładowania wyrzutni po odpaleniu pierwszych dwóch tuzinów.
Iskander to pocisk bardzo niezwykły. Charakteryzuje się wielką celnością, bo może trafić w obiekt z dokładnością do 10 m. Pierwszą radziecką rakietą tego typu była właśnie Toczka (czyli po rosyjsku „punkt”, nawiązanie do jej celności), początkowo mająca zasięg 70 km. Cztery wyrzutnie tych rakiet dostarczono pod koniec lat 80. do polskiego dywizjonu rakietowego w Choszcznie. Pamiętam, że nasi artylerzyści chwalili się, że są w stanie trafić z 40 – 70 km w rozłożoną na ziemi chustkę do nosa. Jak się okazało, wcale nie były to czcze przechwałki – na ćwiczeniach średnie odchylenie od celu nie przekraczało pięciu metrów, co w dobie przed wykorzystaniem GPS było osiągnięciem niezwykłym. Później powstał system 9K714 Oka, będący rozwinięciem Toczki, ale o zasięgu ponad 400 km. Kiedy jednak w 1987 r. ZSRR podpisał z USA porozumienie o zakazie posiadania rakiet średniego zasięgu (od 500 do 5500 km), Michaił Gorbaczow w geście dobrej woli zgodził się na likwidację także systemów Oka.
Szybko jednak uznano, że to był błąd. Już na początku lat 90. podjęto prace nad nową rakietą o zasięgu do 500 km i tak powstał 9K720 Iskander. Przy zachowaniu niezwykłej celności, uzyskanej dzięki bardzo precyzyjnemu i komputerowo korygowanemu bezwładnościowemu układowi nawigacyjnemu, wprowadzono też wiele nowych technicznych ulepszeń. Specjalny silnik rakietowy pozwala pociskowi lecieć bardzo szybko, po wyjątkowo płaskiej trajektorii. Maksymalna wysokość lotu Iskandera nie przekracza 50 km, czyli jest to trzykrotnie mniej niż w przypadku słynnych rakiet Scud. To i możliwość manewrowania w końcowej fazie lotu z dużym przeciążeniem bardzo poważnie utrudnia zestrzelenie pocisku Iskander w locie. Na wyrzutni mieszczą się teraz dwa pociski, a nie jeden. Sama wyrzutnia to czteroosiowy, lekko opancerzony pojazd terenowy, zdolny do poruszania się polnymi drogami i po polach, pod warunkiem że nie są one bardzo grząskie. Odpalenia pocisku można dokonać w czasie mniejszym niż 5 minut od zatrzymania wyrzutni. Po odpaleniu w ciągu dwóch minut wyrzutnia może znów być w ruchu.
Jakich szkód może w Polsce dokonać Iskander? Można nim w ciągu 20 minut od wydania odpowiedniego rozkazu zniszczyć najważniejsze budynki rządowe w Polsce, zabijając przy tym wielu przedstawicieli naszych najwyższych władz. Można unieruchomić kilka najważniejszych elektrowni w rejonie Warszawy, Łodzi, Poznania, Bydgoszczy, Olsztyna, Białegostoku, Koszalina... Ba, wielkie elektrownie w Bełchatowie i w Kozienicach też leżą w zasięgu Iskandera, gdyby wyrzutnie ustawić naprzeciwko Braniewa, po rosyjskiej stronie oczywiście. Rakietami tymi można dokładnie trafić w budynki z generatorami, kompletnie unieruchamiając wybrane elektrownie na wiele tygodni. Wyobrażają sobie państwo życie bez prądu w Warszawie przez sześć tygodni? Kiedy nawet nic kupić nie można, bo kasy fiskalne też są na prąd? I dystrybutory paliwowe na prąd? I tramwaje stoją, i metro, i windy... No i wody nie ma, bo pompy też są elektryczne... Nie działają telefony i komputery... Nie ma ogrzewania, bo kotłownie bez prądu nie funkcjonują. Kompletny paraliż. A to tylko seria 48 – 72 celnie ulokowanych rakiet, przy jednokrotnym bądź maksymalnie dwukrotnym przeładowaniu wyrzutni... Nic wielkiego, rakiety w magazynach leżą, może nie setkami, ale na dwa przeładowania wystarczy.
Co możemy z tym zrobić? W tej chwili nic. Co najwyżej przenieść się do Jeleniej Góry czy Wrocławia, gdzie Iskandery nie dolecą. Wojsko Polskie nie dysponuje systemem obrony przeciwrakietowej. Na razie oczywiście, bo prowadzony jest program Wisła, w ramach którego do zakupu takich systemów ma dojść. Poważnie rozpatrywane są dwie oferty. Amerykańska firma Raytheon (ta sama, w której w 1946 r. wynaleziono kuchenkę mikrofalową) oferuje legendarny już dziś system przeciwlotniczy i przeciwrakietowy Patriot PAC-3, a druga oferta płynie z amerykańsko- (Lockheed Martin) -europejskiego (Niemcy, Włochy) koncernu MEADS Corporation. Chodzi o nowoczesny, choć jeszcze niesprawdzony i niewprowadzony do uzbrojenia system MEADS (Medium-to-Extended range Air Defense System – system obrony powietrznej średniego+ zasięgu). Oba systemy mają swoje wady i zalety. Po stronie systemu Patriota stoi jego dopracowanie i wielokrotne potwierdzenie możliwości w realnych działaniach wojennych. Po stronie MEADS zastosowanie najnowszych dostępnych technologii, bardzo wysokie możliwości, choć jeszcze niepotwierdzone choćby na ćwiczeniach wojskowych, a jedynie na poligonowych próbach fabrycznych, otwarta architektura systemu umożliwiająca „wpinanie” do niego nowych elementów (dodatkowy radar na przykład bądź nowy pocisk rakietowy, podpięcie pod różnorodne systemy dowodzenia i dystrybucji informacji). Za dywizjon Patriot czy MEADS będziemy musieli zapłacić miliard do półtora miliarda dolarów. Na pocieszenie powiem, że Rosjanie za sprzęt dla swojej brygady Iskanderów też płacą tyle, jeśli nie więcej. Jest to jednak konieczne, bowiem systemy przeciwrakietowe w Polsce są w stanie w znacznym stopniu zneutralizować groźbę Iskandera z obwodu kaliningradzkiego, a dodatkowo w istotny sposób wzmocnią naszą obronę powietrzną w walce z wrogimi samolotami czy bezpilotowymi aparatami latającymi. Są to systemy dla samolotów jeszcze groźniejsze niż dla rakiet balistycznych, które są celem niezwykle trudnym do niszczenia.
Mam tylko nadzieję, że program Wisła zakończy się właściwym rozstrzygnięciem i że zostanie wybrany najlepszy oferent. Z jakichś względów nie jest na przykład rozpatrywana oferta europejskiego konsorcjum MBDA, oferującego francusko-włoski system SAMP-T. Rozumiem jednak, że w obszarze obrony przeciwrakietowej Amerykanie mają znacznie więcej do powiedzenia niż państwa europejskie. Patriot jest całkowicie amerykański, a MEADS w „większej połowie”. Ich możliwości bojowe, a szczególnie prawdopodobieństwo trafienia szybko lecących obiektów balistycznych o płaskiej trajektorii, jak Iskander właśnie, jest większe. Polska będzie chciała też wyciągnąć określone korzyści z kolejnego wielkiego kontraktu dla wojska, w postaci jak największej „polonizacji” zakupionego systemu (włączenie do niego elementów wyprodukowanych w Polsce), odpowiedniej umowy offsetowej i jak najniższej ceny. Oby jednak nie było tak, jak w pewnej amerykańskiej jednostce wojskowej w Niemczech, gdzie wisiało takie hasło: „When you are going to combat, always remember that your weapon has been purchased from the lowest bidder”, czyli idąc do walki, nie zapominaj, że twoja broń została zakupiona od najtańszego oferenta...