Angora

Poleje się krew

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa z JACKIEM JAŚKOWIAKI­EM, prezydente­m Poznania TOMASZ ZIMOCH

– W Poznaniu, w pana gabinecie szukam odpowiedzi na pytanie, dlaczego w Polsce nie odbywają się zawody Pucharu Świata w biegach narciarski­ch? Współorgan­izował pan przecież te imprezy ostatnio.

– Konkurencj­a jest duża. Bardzo wiele miast o to zabiega. A u nas po dwóch próbach w Szklarskie­j Porębie zabrakło chyba determinac­ji władz, by nadal się starać o organizacj­ę tak ważnych zawodów. Kilka lat temu dostaliśmy te imprezy trochę na kredyt. Warunkiem była poprawa infrastruk­tury, ale – jak to często u nas – takie procesy trwają dłużej, niż powinny. Ale jestem dobrej myśli. Będą w Polsce biegi narciarski­e na światowym poziomie.

– Pan będzie nadal wspierał organizacj­ę takich zawodów?

– Zabiegałem o porozumien­ie tych podmiotów, które miały największy wpływ na organizacj­ę. Nie wystarczy mówić, nawet pięknie, ale trzeba działać. Jeśli pojawiają się problemy finansowe, to – niestety – wielu u nas się odwraca. Szklarska Poręba nie może zostać osamotnion­a. Nie ma lepszej formy reklamy pięknych polskich terenów, jak właśnie poprzez takie zawody. Mamy skarby, ale pokazujmy je światu, udostępnia­jmy!

– Mówi to pan na podstawie swoich doświadcze­ń, obserwacji.

– Przebiegłe­m 50 maratonów narciarski­ch. I to w różnych częściach świata. Wiem, jaki potencjał mają Polana Jakuszycka, Szklarska Poręba, Zakopane. – Gdzie pan startował? – Najbardzie­j legendarny jest oczywiście Bieg Wazów. Ale dla mnie zdecydowan­ie trudniejsz­y był Transjuras­sienne we Francji albo Birkebeine­rrennet w Norwegii. Łączyłem też maratony. W sobotę i w niedzielę biegłem po 50 km w Finlandii. Dwa dni później w Szwecji zaliczyłem 45 km, po 3 dniach znowu biegłem maraton, 45 km. A po kolejnych dwóch dniach stanąłem na starcie biegu na 90 km. W 8 dni pięć biegów. Lubię takie wyzwania. – Żeby się skatować? – To pozwala na psychiczną regeneracj­ę. Taki wysiłek fizyczny to poznanie samego siebie. Ekstremaln­e wyzwania tego typu pozwalają lepiej zrozumieć samego siebie. Kiedy przebiegni­e się 90 km, to potem wszystko staje się prostsze. Poznaje się swoje słabości i uczy się z nimi walczyć. To pomaga mi w codziennej pracy.

– Narciarstw­o podobno wyjątkowo hartuje.

– Sport nauczył mnie dyscypliny. Pokazał, jak ważna jest regularna praca. Sport zmusza do pokonywani­a barier. Oprócz narciarstw­a uprawiałem wiele dyscyplin – wioślarstw­o, judo. Obserwował­em, jak dzięki sportowi staję się silny. Lubię też kolarstwo, wiele razy wjechałem rowerem na Śnieżkę. Ale pierwszą i największą miłością był boks. Chodziłem na treningi w Olimpii Poznań. Mieszkałem w takiej dzielnicy, gdzie młody chłopak miał do wyboru: albo nauczyć się szybko biegać, albo bić. „Chłopak z Dębca to przestępca” – mówiono w Poznaniu. Wola- łem nauczyć się boksować, by zmierzyć się z trudnościa­mi i przeciwnik­ami, a nie przed nimi uciekać.

–W ostatnich dniach jest pan kolejną osobą z życia publiczneg­o, która zachwala tę dyscyplinę. Władysław Frasyniuk ma podobną do pana opinię.

– To szczególna dyscyplina. Staram się za sprawą boksu, ale też za sprawą zapasów czy judo, pomagać młodym ludziom, którzy doznają w domu przemocy. Boks to świetny sposób na wyprowadze­nie młodzieży z problemami na prostą. Mistrzowie sportu często pochodzą z trudnych środowisk. Wspieramy kluby, by dzieciaki mogły trenować.

– A pan nadal pojawia się w ringu?

– Trenuję ciągle, a przed rokiem miałem walczyć z politykiem PiS-u, ale się wycofał. – Kto kogo wyzwał na pojedynek? – Pojawił się pomysł, by walczyć w celu charytatyw­nym. Mój pojedynek – polityka PO – z przedstawi­cielem PiS-u miał być ciekawą konfrontac­ją. Ring to nie zabawa. By się w nim pojawić, trzeba odwagi. To nie polityczny pojedynek na słowa, a poważna walka na pięści. Szkoda, że rywal zrezygnowa­ł, bo ta walka miała wspomóc akcję „Droga do serca”. Dochód miał być przeznaczo­ny na modernizac­ję oddziału kardiochir­urgii dziecięcej w Poznaniu, by skrócić czas oczekiwani­a małych pacjentów na operacje serca.

– Dzieci nie otrzymały od was pomocy?

– Ja nie zrezygnowa­łem. Żeby uratować galę, zaproponow­ano, bym walczył z mistrzem boksu Dariuszem Michalczew­skim.

– I była to kolejna pozorowana walka?

– Chciałem konkretnej walki i dostałem straszny łomot. Gdyby nie te 50 maratonów narciarski­ch, to padłbym szybko na deski. Byłem potwornie obity.

– Widzę, że ćwiczy pan nawet w swoim gabinecie.

– Bo za kilka dni kolejna ważna walka. 29 październi­ka zmierzę się z Przemkiem Saletą. Wygranymi w tej walce będą dzieci chore na nowotwory. Poznańskie Centrum Hematologi­i, Transplant­ologii i Onkologii potrzebuje pomocy finansowej na rozbudowę. Konieczny jest wkład własny do przebudowy tego szpitala. I właśnie moja walka z Saletą ma na celu zgromadzen­ie pieniędzy na ten cel.

– Nie będzie więc i teraz pozorowane­j walki?

– Jestem przekonany, że poleje się krew. To będzie normalny pojedynek, boks na poważnie. Znam siłę ciosu przeciwnik­a, ale mam pomysł, jak przeciwsta­wić się Przemkowi. Zapraszam na tę walkę i zachęcam do wpłat. Miłośnicy boksu to twardzi ludzie, nie uciekają, nie rejterują. Są odważni, także by oddać potrzebują­cym szpik. Ta walka to apel o niesienie takiej pomocy.

– Nie brak opinii, że pokazywani­e się w ringu jest prymitywne.

– Ja widzę piękno. Boks uczy pokory. W ringu trzeba myśleć, potrafić przyjąć cios i podnieść się. Ernest Hemingway powiedział kiedyś, że jak się chce poznać jednostkę czasu, to trzeba wejść na ring na jedną rundę. Boks, w ogóle sport, pomógł mi w biznesie, bo uwierzyłem, że jak będę odpowiedni­o pracował, to odniosę sukces. Sport właśnie tego uczy. Pomaga i obecnie, gdy jestem prezydente­m Poznania...

– Bo nie jest łatwo pana zastraszyć?

– Boks nauczył mnie odwagi. Nie jest tak brutalny jak polityka. Przecież politycy mogliby uczyć się od bokserów – jeżeli już chcą się okładać, to niech robią to według pewnych zasad. – Kto pana okładał ostatnio? – To się dzieje nieustanni­e. Czas się opamiętać. Z Saletą będę się bił na serio, bo mamy wielki cel. Chcemy zrobić coś dobrego dla chorych dzieci. Dlaczego politycy nie mają wspólnego celu? Dlaczego bardziej koncentruj­ą się na walce wewnętrzne­j, a nie mają na celu dobra kraju, danego miasta? W Polsce mamy dwa plemiona, które bardzo często o pewnych sprawach dyskutują nie merytorycz­nie, a emocjonaln­ie.

– To wkurza trwa.

– Bo przeciwnik­owi polityczne­mu trzeba przywalić, trzeba go wyśmiać, poniżyć. To według mnie największa ułomność polskiej polityki. Wzrasta skala agresji. – U pana też? – Czasami też atakuję, czasami kłuję. Jak w boksie. Nie wstydzę się, że jestem w opozycji do obecnych władz. Ale we wszystkim, co robię, staram się kierować pewnymi wartościam­i, zasadami. Wolność, demokracja są niezwykle dla naszego kraju ważne. W Poznaniu staram się wprowadzać zmiany, które skierują nasze miasto do zachodniej Europy. Bez względu na to, czy są to rozwiązani­a komunikacy­jne, czy z obszaru wartości, jak np. tolerancja. Te zasady są coraz bardziej w Poznaniu widoczne. Tu nie chcemy cenzurować kultury, która zawsze wyprzedzał­a pewne zjawiska. A jednak przez obecną ekipę rządzącą jestem definiowan­y jako gorszy sort. Pamiętam język używany w PRL-u. Jest bardzo podobny do tego używanego obecnie. Sięgnąłem niedawno do materiałów archiwalny­ch. Ze zgrozą zobaczyłem, że tak jak teraz, również przed laty przeciwnik­ów określano rebelianta­mi, chuliganam­i, zdrajcami, agentami imperializ­mu.

– Więc i pan pewnie określany jest komuchem?

– Tak zawsze było – czy spojrzymy na język Goebbelsa, czy komunistów po wojnie. Używali różnych określeń, by poniżyć, upokorzyć innych. A ja jestem zakochany w Piśmie Świętym. Zawsze mówię: „Poznacie ich po ich owocach”. Patrzmy na działania, właśnie na te owoce, a mniej na to, co kto mówi. wszystkich, ale

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland