Ja się nie daję tresować
Rozmowa z prezydentem Słupska Robertem Biedroniem.
– Ależ pan spokorniał w tym Słupsku! – Spokorniałem?! – 10 grudnia obywatele RP demonstrują przeciw władzy, która depcze instytucje demokratyczne i prawa obywatelskie, a Biedronia wśród nich nie ma. 13 grudnia wychodzą na ulice KOD-owcy i też bez Biedronia. Zaczyna pan tchórzyć?
– Jestem ostatnią osobą, która by tchórzyła. Całe życie idę pod prąd i pewnie tak już zostanie, ale wydaje mi się, że dzisiaj rola Biedronia nie polega na tym, żeby chodzić na wszystkie manifestacje. Bywam na nich, ale tylko wtedy, gdy nie koliduje to z moimi prezydenckimi obowiązkami.
– W Gdańsku PiS poluje na Adamowicza, w Łodzi na Zdanowską, w Lublinie na Żuka. W Słupsku spokój?
– Biedroń ma się jeszcze dobrze. Świetnie mi się współpracuje z klubem radnych PiS. To są naprawdę fajni ludzie. Można się dogadać... Ale polowanie faktycznie się zaczęło. Dlatego bodaj jako jedyny prezydent miasta pojechałem do Łodzi, żeby dodać otuchy Hannie Zdanowskiej. I będę głośno krzyczał w obronie wszystkich innych samorządowców, na których władza zagnie parol, nie mając do tego żadnych podstaw.
– Podobno wielu prezydentów na wszelki wypadek wydzieliło już w swoich urzędach specjalne pokoje dla smutnych panów z CBA. Pan też się przygotował?
– Do mnie przychodzą regularnie z ABW, bo w Słupsku mamy tarczę antyrakietową. Z CBA na razie byli tylko raz, ale na wszelki wypadek o każdej porze dnia i nocy mam przy sobie szczoteczkę do zębów... Przerażające, że znowu nastały takie czasy. Znam to z opowieści mojej matki, która była działaczką „Solidarności” i sporo przeżyła w stanie wojennym. Dzisiaj mam wrażenie, że to wszystko wraca – podobne lęki, strach, poczucie osaczenia. Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie... To się naprawdę dzieje!
– Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, jest przekonany, że PiS wyczyści wszystkie samorządy dla swoich ludzi i je upartyjni. Powstanie nowa PZPR. Będzie aż tak źle?
– W przyszłym roku deficyt budżetowy osiągnie rekordowy poziom 60 mld zł. Będą musieli jakoś załatać tę dziurę i zdobyć pieniądze na różne swoje wymysły. A gdzie są konfitury? Oczywiście u nas – co druga złotówka w Polsce jest w rękach samorządów. Niezwykle łakomy kąsek dla PiS-u, ale jeśli po niego sięgną, nie będzie pieniędzy na remonty szkół, szpitali, nie będzie nowych dróg ani chodników...
– Odważą się sięgnąć po te konfitury?
– Obawiam się, że sięgną, bo nie tylko o pieniądze chodzi. Nie będzie wolnej Polski bez niezależnych, samorządnych miast, gmin i wsi, a taka niezależność jest nie w smak panu Kaczyńskiemu. On chce wszystko centralizować i kontrolować. Ma już w garści prezydenta, parlament, armię, Trybunał Konstytucyjny i do pakietu brakuje mu tylko samorządów. Zrobi więc wszystko, żeby doprowadzić do powrotu systemu, w którym włodarzy miast, miasteczek i gmin wybierali działacze partyjni za pomocą partyjnych legitymacji. W takim systemie prezydent kładzieuszy po sobie i wykonuje to, co każe mu partia.
– Co pan zrobi, jeśli wymiotą pana ze słupskiego ratusza?
– Może odpowiem tak: wydawałoby się, że w państwie demokratycznym pewne rzeczy są nie do pomyślenia, a okazuje się, że wszystko jest możliwe. To straszne, że jako prezydent miasta boję się – pewnie tak, jak wielu dzisiaj samorządowców – prowokacji ze strony władzy. Jest to taki lęk, o jaki chodzi Kaczyńskiemu – chciałby nas wszystkich sparaliżować strachem. Ze mną mu się to jednak nie uda. Ja się nie daję tresować. Strach dodaje mi tylko energii do dalszej walki. Przez całe swoje życie tak mam. Jako gej walczyłem o prawa dla takich jak ja. Bałem się, oczywiście, jak cholera, obrywałem dziesiątki razy, ale nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Wiedziałem, że muszę walczyć o swoje, bo mam tylko jedno życie i drugiej szansy nie będzie... Uprzedzam więc: Jarosławie Kaczyński, strachem mnie nie pokonasz! Jeśli będę musiał odejść z urzędu nie z woli moich wyborców, tylko z partyjnego nakazu, wtedy naprawdę się wścieknę.
– I co wtedy? Wróci pan do gry w wielkiej polityce?
– Kiedy byłem posłem, też mi się wydawało, że samorząd to pikuś, bo wielką politykę można robić tylko w Sejmie. Przez ostatnie lata zmądrzałem i do upadłego będę powtarzał, że prawdziwą politykę robi się w miastach i w miasteczkach, a nie na Wiejskiej. W Słupsku