Bić się nie umie, zabijać umie
Historia z nożem w tle.
Oskarżony: Robert M. (40 l.) O: usiłowanie zabójstwa, spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu Krzysztofa B., znieważanie i grożenie policjantom, groźby wobec innych osób Obrona: mecenas Tomasz Wach Oskarżenie: Janusz Tomczak – Prokuratura Rejonowa w Zgierzu Sąd: Marek Chmiela (przewodniczący składu orzekającego), Agnieszka Boczek (drugi sędzia zawodowy) – Sąd Okręgowy w Łodzi
Beata jest pewna, że wszystko to przez miłość, a co za tym idzie – i zazdrość. Robert nieraz jej powtarzał, że po nim żadnego już nie będzie miała. I jak związała się z Krzyśkiem, to nieraz Robert mu groził. Dziś przed sądem oskarżony wypiera się tej miłości. Mówi nawet, że Beata była bezużyteczna, więc może dobrze, że poszła do innego.
To nie jest wielka historia kryminalna. Tym bardziej zagadka do rozwiązania. Zarzuty, choć jest ich niemało, są jasne. Oskarżony i pokrzywdzony znani. Do żadnego z zarzutów Robert M. nie przyznaje się przed sądem. Tyle że świadków jego ataku na Krzysztofa B. było tak wielu, że raczej nikt nie może mieć wątpliwości co do jego winy. To prosta historia czasem wywołująca uśmiech, jednak jej koniec jest raczej smutny. Pokrzywdzony do końca życia będzie kaleką. Zaś oskarżony już od półtora roku przebywa w areszcie i za kratami spędzi pewnie długie lata.
Gaz, nóż i klucz francuski
Rzecz wydarzyła się w Głownie. To niewielkie miasto pod Łodzią. Znane jest z dwóch uroczych zalewów. Tamtejsze plaże w letnie, upalne dni wypełnione są ludźmi szukającymi odpoczynku. Tak było iw sierpniu ubiegłego roku. Kto mógł, korzystał z uroków lata. Dobry nastrój plażowiczów prysł, gdy pojawił się tam oskarżony. Ludzie poczuli się zagrożeni, bo Robert M. spacerował po głowieńskiej plaży z nożem w ręku. Bardzo szybko nadjechał radiowóz. Policjantom nie trzeba było przedstawiać mężczyzny. Znali go. Chcieli go zabrać, ale łatwo nie było. Najpierw usłyszeli, co Robert M. o nich myśli. I tak powstał pierwszy zarzut z dziś odczytywanego aktu oskarżenia – znieważenie policjantów słowami powszechnie uważanymi za obelżywe. Noc z 4 na 5 sierpnia zatrzymany spędził za kratkami. Plażowicze w Głownie przez kilka dni mogli odetchnąć. Dopiero kilka dni później 9 sierpnia Robert M. znowu pojawił się na plaży. Tym razem zamiast noża w ręku trzymał klucz francuski, aw nim zamontowany nabój. Teraz ratownicy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i sami odebrali mężczyźnie ową przedziwną konstrukcję. To jednak nie był koniec ekscesów z udziałem oskarżonego. Między nim a prawdopodobnie trzema innymi mężczyznami miało dość do kłótni. Tę część zdarzenia świadkowie opisują różnie. Śledczy są jednak pewni finału tej ostrej wymiany zdań. Robert M. zadał Krzysztofowi B. co najmniej trzy ciosy nożem w głowę i w plecy. Dla poszkodowanego skończyło się to obustronnym niedowładem spastycznym obu nóg z zaburzeniami czucia. Ma również uszkodzony rdzeń kręgowy. Prokurator w związku z tym zajściem oskarżył Roberta M. o usiłowanie zabójstwa oraz spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu Krzysztofa B.
Reakcja plażowiczów była natychmiastowa. Chcieli złapać agresora. Ten, kiedy to zobaczył, rzucił się do ucieczki. Udało mu się dobiec do swojego mieszkania i tam się zamknął. Jednak goniący go dwaj mężczyźni nie dawali za wygraną. Dobiegli aż do drzwi. Kiedy jednak usłyszeli groźby wykrzykiwane przez oskarżonego, zrezygnowali. Wezwali policję. Funkcjonariusze usłyszeli dokładnie to samo. Ci nawet zobaczyli... Robert M. uchylił drzwi zamknięte na łańcuch i pokazał, że ma butlę gazową. Groził przy tym, że doprowadzi do jej wybuchu i wysadzi w powietrze zarówno siebie, jak i kamienicę. I tak na już długiej liście pojawiły się kolejne zarzuty stawiane Robertowi M.
Leżeć i pachnieć chciała
Już od pierwszej minuty procesu widać, że Robert M. nie zamierza po prostu siedzieć i milczeć. Choć przez całą rozprawę ma skute ręce, kilka razy podnosi je do góry. Gestykuluje, próbuje przeglądać przyniesione przez siebie notatki. Przede wszystkim głośno i wyraźnie oświadcza po odczytaniu aktu oskarżenia, że nie przyznaje się do usłyszanych właśnie zarzutów. A kiedy sędzia Marek Chmiela pyta go, czy chce wyjaśniać, nie ma właściwie szans na skończenie zdania. Robert M. wchodzi mu w słowo.
– Tak, tak, tak, będę wyjaśniał – i zaczyna natychmiast swoją opowieść. – Co do Krzyśka to ja się przyznaję, ale jeden raz go tylko ukłułem nożem w przedramię. Chciałem, żeby dali mi spokój. Bo tam na plaży to ich trzech było. Co do gróźb karalnych to może i trochę pyskowałem, ale nie groziłem.
– To co było z tą butlą gazową? – dopytuje sędzia.
–W domu byłem. Drzwi mam na taki łańcuszek. Oni kopali w te moje drzwi. To ja się tą butlą zasłoniłem. Trochę chyba z niej psiknąłem.
Jak policjanci przyszli, to myślałem, że porozmawiamy, a oni gazem mnie i kajdanki. A tego Krzyśka to ja zamiaru zabić nie miałem.
– To skąd te obrażenia? Poszkodowany ma niedowład kończyn dolnych.
– No ja lekarzem nie jestem, ale to chyba od tego ukłucia w ramię. Przecież Krzysiek to mój kolega. Ta jego Beata to wcześniej mieszkała u mnie.
– No właśnie – zauważa sędzia Chmiela. – Nie miał oskarżony pretensji o dziewczynę?
– No poszła sobie, ale pożytku to z niej nie było...
– Słucham? – tym razem to sędzia wchodzi w zdanie oskarżonemu. – Co to znaczy mieć pożytek z dziewczyny?
– Nawet mi obiadu nie zrobiła. Ona leżeć i pachnieć chciała tylko.
Purée ziemniaczanego pod dostatkiem
Gdy sąd prosi na salę Beatę S., byłą sympatię oskarżonego, ten dyskretnie poprawia sobie włosy i kołnierzyk przy swetrze. Kobieta jednak nawet na niego nie patrzy.
– Wszystko działo się półtora roku temu, to dokładnie nie opowiem – zastrzega na początku zeznania świadek. – Zwłaszcza że to działo się bardzo szybko. Robert stał przy Krzyśku i krzyczał do niego, że teraz to już mu nie podaruje. Widziałam, że zaraz po tym wbijał w niego nóż. – Raz? – Na pewno więcej niż raz. – Świadek wcześniej była dziewczyną oskarżonego? – dopytuje sąd.
– Mieszkałam z nim – wzdycha Beata S. – On był o mnie zazdrosny. Mówił, że nigdy już z innym nie będę. A jak tak się stanie, to zabije tego człowieka. Jak się zdarzy, że mój następny chłopak będzie od niego silniejszy, to zabije mnie. I jak spotykał mnie z Krzyśkiem, to za każdym razem krzyczał, że go zabije. Padały też inne wulgarne słowa. Oskarżony dziwnie się zachowywał, od kiedy zaczął brać dopalacze. Uważam, że on jest niebezpieczny dla otoczenia i powinien być odizolowany.
Te ostatnie zdania wyraźnie nie spodobały się oskarżonemu, który zaczyna się nerwowo uśmiechać, prychać. Jednocześnie Robert M. wstaje, podnosi skute ręce do góry. Nikt nie ma wątpliwości, że chce zadać pytania świadkowi. Oskarżony zadaje dużo pytań, tyle że – najdelikatniej mówiąc – niewiele one wnoszą do sprawy. Tak jest i tym razem.
– Ja chciałem cię, Beato, zapytać, czy mówiłem wam, że jak z Krzyśkiem będziecie głodni, to zawsze możecie do mnie przyjść. Purée ziemniaczanego zawsze było u mnie pod dostatkiem, bo z zakładu je przynosiłem...
Sędzia Marek Chmiela łapie się za głowę: – To kuchenne rewolucje są? Jakie to ma znaczenie?
Oskarżony wyraźnie niezadowolony siada w milczeniu na miejsce. Więcej pytań Beacie zadać już nie może. Milczy jednak niezwykle rzadko. Niemal zawsze ma coś do powiedzenia. Do swoich wyjaśnień wraca kilkakrotnie.
– Od kiedy mnie policja zamknęła, to wszyscy teraz na mnie psy wieszają. Rozumie mnie sąd? – Robert M. długo wpatruje się w sędziów, ale ci nie zamierzają z nim dyskutować. – Jak ja bym chciał zabić tego Krzyśka, to ja bym inaczej celował. Wbiłbym mu nóż w serce albo w tętnicę szyjną. Ja bić się nie umiem, ale zabijać umiem.
– Co to znaczy? – tym razem sąd chce, aby oskarżony rozwinął swoje przemyślenia.
– No nie wiem... – Robert M. chyba po raz pierwszy w trakcie swojego procesu traci pewność siebie, ale tylko na krótko. – No w podstawówce na biologii tego uczą.
– Uczą zabijać w podstawówce? – zdziwienie sędziego jest ogromne.
– No tak – pewnie powtarza oskarżony i po chwili wprowadza sędziego w jeszcze większe zdziwienie. – To może teraz ja zadam jakieś pytania?
– Słucham? – pyta sędzia Chmiela na początku dość niepewnie.
– No może teraz ja mogę zadać jakieś pytania?
– Komu? – zdziwienie sędziego miesza się teraz z ciekawością.
– Sądowi! – mówi jak zawsze pewnie oskarżony.
Sędziowie kiwają głowami z niedowierzaniem. Cała piątka nie może ukryć uśmiechów.
– Taaa..., panie oskarżony, to jak się procedura zmieni – mówi rozbawiony sędzia Chmiela.
Robert M. to nie jest typ milczka. Ma odpowiedź na każde pytanie.
– Po co chodził po plaży z nabojem w kluczu francuskim?
–W palce jakbym wziął, może by wystrzelił? –A w kluczu by nie wystrzelił? – Ale palcy by nie urwał. – A po co nóż na plażę zabierał? – Kapsle tym nożem z piasku wydłubywałem. – Po co? – Gołymi rękoma bym się skaleczył, paznokcie pobrudził, a nożem nie. I dodać jeszcze chciałem do moich wyjaśnień, że w protokołach ze śledztwa napisane jest, że ja mówiłem o ciosie w kark. Ja mówiłem w bark. Uderzyłem Krzyśka w bark. Kark – bark. Podobne słowa. Proszę to tam, proszę pana, zanotować!