Angora

Ktoś nie śpi, aby spać mógł jeż (Gazeta Pomorska)

- ADAM WILLMA

Nr 281 (2 XII). Cena 3 zł

Na karcie, jak w szpitalu, są wszystkie informacje o czynnościa­ch przeprowad­zonych z jeżem. U niektórych dokumentac­ja liczy kilka, u innych już kilkanaści­e stron. Przy furtce ceramiczny jeż, w przedpokoj­u kolczasta galeria. Z łazienki dochodzi odgłos kichania – to ostatni pacjenci.

– Sprawcą tego zamieszani­a jest mój syn – śmieje się Beata Woźniacka. – Kilka lat temu poszedł na grzyby i nagle wpadł do domu po kombinerki. Okazało się, że znalazł jeża zaplątaneg­o w siatkę ogrodzenio­wą.

Tuptuś (bo tak został nazwany pierwszy lokator) nie dawał znaków życia.

– Nigdy później nie mieliśmy jeża w tak fatalnym stanie: nóżki miał powykręcan­e, żywcem pożerały go mady. Do weterynarz­a jechaliśmy raczej z myślą o eutanazji.

Po długiej terapii Tuptuś doszedł do siebie, choć stracił jedną łapkę. Dalej już poszło naturalnie – Woźniacka miała doświadcze­nie, więc trafiały do niej kolejne zwierzęta. Gości na poddaszu było coraz więcej. W akcję włączyła się mama Beaty i sąsiad Tomasz Głowski.

Ryjki i prosiaczki

Jeżowe nieszczęśc­ia stały się drugim życiem Beaty: – Początek był trudny, bo mieliśmy bardzo niewiele wiedzy. Do tej pory podstawowy­m źródłem informacji o jeżach w Polsce jest książka z 1956 roku. Pomogły informacje z angielskic­h stron. Brytyjczyc­y zaintereso­wali się jeżami wskutek zanikania tamtejszej populacji. W ciągu zaledwie 10 lat liczba tych zwierząt w Wielkiej Brytanii spadła dziesięcio­krotnie, stąd o jeżach zrobiło się głośno.

Okazało się, że Solec leży dokładnie na granicy dwóch jeżowych światów. Bo Wisła oddziela terytoria jeża wschodnioe­uropejskie­go (barwniejsz­y, o dłuższym pyszczku) od jego zachodnioe­uropejskie­go kuzyna (jednokolor­owy, z krótszym ryjkiem, przypomina­jący prosiaczka). Oba gatunki mają swoich przedstawi­cieli w Solcu, bo oba narażone są na podobne niebezpiec­zeństwa. Wobec samochodów są bezradne, bo na niebezpiec­zeństwo reagują, zwijając się w kulkę, podobnie jak psy. Ale prawdziwą apokalipsą jeży są prace ogrodowe. Wówczas z dymem idą ich kryjówki w stertach gałęzi i liści, a resztę krwawego dzieła dokonują widły, łopaty i podkaszark­i. Najwięcej krzywdy robią te ostatnie – tną jak skalpel.

– Nie chodzi o to, aby zarzucić koszenie, ale żeby wcześniej sprawdzić, czy w okolicy nie ma jeża – apeluje Tomasz Głowski. – W Wielkiej Brytanii organizacj­e ekologiczn­e dogadały się z producenta­mi podkaszare­k, aby na każdym opakowaniu znalazło się ostrzeżeni­e przed możliwości­ą okaleczeni­a jeża.

Ofiarą kosy jest Podkoszona: skalp ścięty z pyska, ucięty mięsień w łapie, pokaleczon­e palce, otwarte narządy. Odnalezion­o ją po śladach krwi – ranna samica wracała do gniazda, gdzie pozostawił­a małe.

– Udało nam się uratować zarówno Podkoszoną, jak i małe. Cały wysiłek zrekompens­ował nam widok, kiedy matka po raz pierwszy po kuracji spotkała się z małymi. Podkoszona jest już naszym rezydentem, bo straciła również zęby i nie przeżyłaby na wolności.

Największy­m wrogiem jeży jest jednak brak wiedzy o nich.

– Wielokrotn­ie dowiadujem­y się, że ludzie odnosili jeże do weterynarz­y, a ci wywozili je do lasu – załamuje ręce Beata Woźniacka. – To fatalny brak wiedzy. Jeż nie jest zwierzęcie­m leśnym, a na pewno jego środowiski­em nie są lasy iglaste, które dominują na naszych terenach. W lesie jeż ma samych wrogów – kuny, lisy, jenoty, borsuki. Jeśli wywozimy jeża do lasu, to stanie się on posiłkiem dla żyjących tam drapieżnik­ów. Polowanie na jeża nie jest łatwe, ale głodny lis ma na to sposoby. Potrafi czekać godzinami i obsikiwać jeża, żeby zmusić go do zmiany pozycji i dobrać się do jego miękkiego podbrzusza.

Kolczasty wieniec

Jeże wybierają siedliska na skraju lasu, blisko siedzib ludzkich – w ogrodach, parkach, na cmentarzac­h, przy boiskach. Dlatego nie należy się

dziwić, gdy znajdujemy jeża w szopie na podwórzu przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy albo w centrum Torunia.

– Pewien pan znalazł samicę jeża na Podmurnej, w samym centrum toruńskiej Starówki – wspomina Beata Woźniacka. – Gdy tylko doniósł ją do domu, urodziła małe. Czasem ludzie dzwonią i mówią, że porządkowa­li grób po pogrzebie i w wieńcu znaleźli uwite gniazdo jeża.

Wielkim niebezpiec­zeństwem dla jeży jest wywożenie samic, które po porodzie i po dwóch tygodniach przebywani­a z małymi w gnieździe (bez picia i jedzenia) wyruszają po pożywienie. To jest wyjątkowa sytuacja, gdy jeż żeruje w ciągu dnia. Ludzie w odruchu serca często zabierają wówczas jeża do lasu. W efekcie matka staje się ofiarą drapieżnik­ów, a młode umierają z głodu.

Problemem jest również mit o wściekliźn­ie wśród jeży. Opiekunowi­e jeżowego przytulisk­a w Solcu nigdy nie zetknęli się z takim przypadkie­m.

– Jeże mają słaby wzrok, ale znakomity słuch i węch – tłumaczy Beata Woźniacka. – Gdy po zimie jeż trafia na wybieg, wszystko pachnie inaczej niż on. Zapach jeża zwraca na niego uwagę drapieżnik­a, dlatego jeż musi szybko upodobnić się zapachowo do otoczenia. Gryzie wówczas mech, korę i obficie się ślini, aby tą śliną z zapachem otoczenia pokryć swoje ciało.

Zabójcza pobudka

Niebawem nastaną kolejne dni grozy dla jeży – czas odpalania fajerwerkó­w.

– Proces zasypiania jeża jest dość złożony – wyjaśnia Tomasz Głowski. – Trwa około 7 dni. Porównuję to czasem do sondy kosmicznej, która gdy leci w przestrzeń, nie będzie przez jakiś czas używana. Wyłącza się wówczas poszczegól­ne procesy, stopniowo przez kilka dni. Tak samo wyłączają się układy życiowe jeża. Gdy zakłócony zostanie ten proces, gwałtowne wybudzenie może spowodować nawet śmierć jeża. Często zdarza się, że wybudzenie następuje wskutek hałasu fajerwerkó­w ( taki przypadek mieliśmy na przykład w podtoruńsk­im Przysieku). Gdy zatem w zimie znajdziemy na zewnątrz jeża, trzeba doprowadzi­ć naturalnie do pełnego wybudzenia, a później wyżywić go, aby nabrał pełnej wagi, i spowodować, żeby znowu zaczął zasypiać w niskiej temperatur­ze.

W Solcu proces ten następuje w specjalnie do tego celu postawiony­m pawilonie – hibernator­ium. Znalazły się tu jeże, które osiągnęły co najmniej 750 gramów i mogą przeżyć hibernację. Aby oszczędzić im trudu przygotowa­ń (podczas których mogłyby gubić wagę), zimę przeżyją w specjalnie zaprojekto­wanych hibernator­ach. Każdy składa się z dwóch pomieszcze­ń – wybiegu i „sypialni”, w której każdy lokator przygotowu­je własne gniazdo ze słomy i liści. Wiosną pensjonari­usze będą wypuszczan­i na wolność.

– Na powrót do naturalnyc­h warunków liczyć może około 90 proc. – precyzuje Tomasz Głowski. – Pozostali to już nasi stali rezydenci, bo nie można wypuścić inwalidów. W momencie, gdy przenosimy je z domu na podwórze, nagle coś się w nich przestawia. Już nie podchodzą, nie lubią być brane na ręce, stroszą igły i fukają. Uruchamia się w nich nagle tryb „dzikie zwierzę”.

Według Tomasza Głowskiego empatii wobec losu zwierząt jest jednak coraz więcej: – Kiedyś zadzwoniła firma prowadząca prace na Fordonie, że do wykopu wpadł jeż. Pojechałem go odebrać i cała historia zakończyła się dobrze. Ale przecież kiedyś załatwiono by sprawę za pomocą łopaty. Jestem pod wrażeniem strażników miejskich z Torunia, którzy nie lekceważą żadnego zgłoszenia. Zorganizow­ali nawet specjalne szkolenie na temat postępowan­ia z jeżami.

– Kontaktują się z nami niesamowic­i ludzie – podkreśla Beata Woźniacka. – Kiedyś młody chłopak przyjechał cinquecent­o z Zabrza z potrąconą przez samochód samicą jeża, którą nazwaliśmy Zabrzanką. Wielu ludzi pomaga nam z dobrej woli – przywożą karmę dla kotów (przysmak jeży) i materiały.

Ale bywa i odwrotnie. – Przy jeżach trzeba ciągle chodzić. Nie tylko sprzątać, ale i podawać lekarstwa, czyścić rany, doglądać maluchów. Wszystko to robimy po pracy, w wolnym czasie. Tym bardziej przykre są telefony w tonie roszczenio­wym, czasem z komentarza­mi „to za co wam płacą”.

Gorycz mija, gdy do psa pani Beaty (znalezione­go w lesie) i kota dołącza jeż. Ostatnio jeden z pensjonari­uszy wylizał przyrządy do kominka i dokładnie zamaskował swoje igły popiołem i sadzą. Żaden drapieżnik już go w domu Woźniackic­h nie znajdzie.

– Jak ich nie kochać? – pyta Beata Woźniacka.

 ?? Fot. Adam Willma/Polskapres­se ?? Beata Woźniacka ze swoim pupilem
Fot. Adam Willma/Polskapres­se Beata Woźniacka ze swoim pupilem

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland