Wybrańcy boją się dziennikarzy
Prawo i Sprawiedliwość zamierza wprowadzić nowe zasady współpracy mediów z parlamentarzystami. Dziennikarze dostaną zakaz wchodzenia do głównego budynku Sejmu, rozmawiania z posłami na sejmowych korytarzach oraz nagrywania obrad z galerii. Wydawane będą przepustki wstępu, dwie na każdą redakcję. Ci, którzy je otrzymają, nie mogą jednak ganiać za posłem czy senatorem po całym gmachu. Będą mogli ich poprosić o wypowiedź tylko w specjalnie wyznaczonych strefach.
O planach ograniczenia mediom dostępu do siedziby parlamentu Prawo i Sprawiedliwość mówiło, od kiedy zwyciężyło w ubiegłorocznych wyborach. Szczególnie przeszkadzała i wymagała „uregulowania” krępująca obecność dziennikarzy na korytarzach, gdzie czyhali na polityków z mikrofonami w rękach i kamerami gotowymi do ciosu. Sam Jarosław Kaczyński skarżył się, że kiedyś w ferworze walki o komentarz taki cios kamerą mu wymierzono. Poza fizycznym zagrożeniem członkowie rządzącej partii znaleźli szereg innych zagrożeń, na jakie naraża ich zbyt bliskie obcowanie z szalonymi reporterami. Marszałek senatu Stanisław Karczewski w wywiadzie dla Radia Zet tak uzasadniał potrzebę wprowadzenia ograniczeń dla mediów: – Panie redaktorze, chciałby pan być zaskakiwany pytaniami w sytuacjach, kiedy jest pan w złej formie, może się pan nie wyspał i nagle pytania albo dziesięć pytań (...)? Żebyśmy rozmawiali, to musi i pan chcieć, i ja, prawda? Dziennikarze mało, że zaskakują i naskakują znienacka, to na dodatek obrażają wrażliwość estetyczną. – Podczas odwiedzin parlamentu przez delegacje z innych krajów przychodzą w japonkach i krótkich spodenkach. Ani do kościoła, ani do parlamentu nie można przychodzić tak, jak się idzie na plażę – opowiadał zniesmaczony Karczewski. Ich zachowanie nie tylko wzbudza obrzydzenie, ale stanowi zły przykład – twierdzi marszałek w następnym wywiadzie, tym razem dla Polsat News. – Widzę, jak dziennikarze siedzą na podłodze, piszą coś na kolanie. Wie pani... Nie wiem, czy to dobry widok, jak dzieci odwiedzają Sejm i Senat i widzą, że dziennikarze piszą na kolanie. Wywalenie mediów z Sejmu zapewni więc komfort fizyczny i psychiczny posłom oraz szkolnym wycieczkom. Obywatelom też wyjdzie to na dobre, bo nie będą bombardowani żadnymi aferami i pozostaną w błogim przeświadczeniu, że ich przedstawiciele to najlepsi z najlepszych. Czego zatem po wejściu nowego prawa nie dowiemy się o wybrańcach ludu, a co mogliśmy „podziwiać” w przeszłości?
Ciężka praca pod wpływem
Do annałów polskiego parlamentaryzmu przeszedł wybryk posła Gabriela Janowskiego. 16 stycznia 2000 roku w Sejmie na spotkaniu z rolnikami sprawiał wrażenie, że nie wie, gdzie się znajduje i z kim rozmawia. Wrzeszczał coś niezrozumiale, tupał, podskakiwał. Całował po rękach wszystkich bez wyboru, mężczyzn i kobiety i za żadne skarby nie chciał opuścić sali. Trzeba go było wyprowadzić siłą. Mówiono później, że jest chory psychicznie, ale on twierdził, że wrogowie polityczni podali mu narkotyki. Janowski przeprowadził jeszcze dwie spektakularne akcje. Przez dwa tygodnie okupował gabinet ministra skarbu, domagając się utworzenia polskiego koncernu cukrowniczego i zaprzestania wyprzedaży majątku narodowego. Natomiast w 2002 roku w proteście przeciw prywatyzacji zajął sejmową mównicę. Zdobył wtedy przydomek „żelazny pęcherz”, bo przez dobę nie korzystał z toalety. Czy był to następny efekt zdradziecko zaaplikowanych narkotyków, niestety, nie ujawnił. Sześć lat później pomroczność dopadła Elżbietę Kruk z Prawa i Sprawiedliwości. Zdybana przez dziennikarzy na sejmowym korytarzu miała nieprzytomny wzrok i nieskoordynowane ruchy. Zapytana przez reporterkę Radia Zet, czy jest pijana, przeszła do kontrataku: – W związku z tym, że co? Że miałam urodziny dwa dni temu? Chciałabym się zapytać o coś takiego: jaki cel jest tego wywiadu ze mną? Cel wywiadu jest taki, że ja jestem w stanie wskazującym, tak? Jestem zdziwiona tym, co się tutaj dzieje. Dlatego, że ja potrafię pracować dobrze. Potrafię coś tam, coś tam... i dziwią mnie takie właśnie zachowania. Na odsiecz posłance pośpieszyła jej koleżanka klubowa. Panie objęły się i podążyły w stronę sejmowej restauracji. Wychodząc z niej po trzech godzinach, Elżbieta Kruk rzuciła z uśmiechem: – Czuję się świetnie! Problemy z alkoholem miał też Ludwik Dorn, który w 2010 roku pojawił się późnym wieczorem w Sejmie. Dziwnie chwiejnie się poruszał, miał wyraźne kłopoty z koncentracją i z dykcją i odpowiadając na pytania reporterów, pomylił Radio RMF z krajem zwanym RFN. Telewizje pokazały Dorna walczącego z oporną materią płaszcza, szalika i czapki. Wychodząc z Sejmu, pomachał do dziennikarzy, przedarł się przez tłum, a na koniec wyrwał kabel z jednej z kamer. Nazajutrz uniknął odpowiedzi na pytanie, czy głosował w Sejmie po pijaku, zrzucając winę na media: – Czegóż to dziennikarze nie wymyślą! Niech państwo chodzą z alkomatem.
Chamstwo, oszustwo, ignorancja
W Sejmie poprzedniej kadencji Krystyna Pawłowicz podczas jednego z posiedzeń wcinała sałatkę i kanapki. Wymachiwała przy tym widelcem i rzucała wiązanki pod adresem posłów z opozycji. Do Dariusza Jońskiego wrzasnęła: „Ty chamie”, do Radosława Sikorskiego: „Zamknij ryj”, a Andrzejowi Rozenkowi rozkazała: „Stul pysk”. – Zamieniono tę izbę w bar mleczny, a obrazki, które widzieliśmy, przypominają sceny z filmu „Wielkie żarcie” – powiedział z mównicy sejmowej Rozenek, apelując do posłanki, by wyniosła z sali posiedzeń brudne naczynia i sztućce. Pawłowicz jednak uznała, że nie robiła nic złego, a za jej posilanie się odpowiedzialny jest marszałek sejmu, który niehigienicznie ustala porządek obrad. Swoich ordynarnych odzywek nie skomentowała. Tymczasem całe to posiedzenie było wzorem bezprzykładnego grubiaństwa. Jego ofiarą padł również szef Prawa i Sprawiedliwości. Kiedy wszedł na mównicę, usłyszał krzyk z sali: – Siadaj, kurduplu! Bez obecności kamer narodowi zapewne nie przyszłoby do głowy, że w Sejmie odbywają się głosowania na dwie ręce. W kwietniu tego roku przyłapano na tym posłankę Małgorzatę Zwiercan z Kukiz’15. Oddała głos za siebie i kolegę z partii Kornela Morawieckiego: – Z tego względu, że Kornel się źle poczuł i rozmawialiśmy wcześniej, tak się stało. Pan Kornel prosił mnie –
tłumaczyła. I jeszcze jedna najnowsza perełka, tym razem pokazana nawet przez telewizję publiczną. Na posiedzeniu komisji ds. Amber Gold poseł Marek Suski, przesłuchując sędziego Ryszarda Milewskiego, zapytał, czy zna on osobę o pseudonimie „Caryca”. – Jedyna, jaką znam, to Katarzyna – zażartował sędzia. – Może pan podać nazwisko? – pytał dalej Suski, nie pojmując dowcipu. – Katarzyna Wielka – odparł Milewski z powagą. Siedząca obok Małgorzata Wassermann z trudem powstrzymywała się od śmiechu, wreszcie parsknęła. – Co w tym śmiesznego? – obruszył się Suski.
Niewinne złego początki
Złapani na gorącym uczynku posłowie obrażali się, zapowiadali buńczucznie, że w stacji, która ich skompromitowała, już się nie pojawią, grozili pozwami, ale wreszcie wszystko cichło i życie toczyło się dalej. Do października tego roku, kiedy nagle nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Reporter