TELEWIZOR POD GRUSZĄ
Bogusław Linda aktor z dorobkiem, a nie na dorobku, promując w Los Angeles ostatni film Andrzeja Wajdy „Powidoki”, powiedział szczerze, jak na spowiedzi wielkanocnej, co o nim sądzi. Nie przebierając w słowach, stwierdził krótko, że scenariusz tego dzieła jest ch...wy! Swoją zaś obecność na pokazie filmu skwitował równie siarczyście: „Ponieważ Andrzej nie żyje, to ja muszę za niego jeździć po całym, ku...a, je...m świecie i świecić ryjem we wszystkich miejscach”. Reakcja pięknoduchów, ludzi związanych z branżą filmową i sztuką w ogóle była natychmiastowa. W programach telewizyjnych młócących kulturę zapanowało święte oburzenie. Różnej maści recenzenci, moraliści i puryści językowi pastwili się nad chamską wypowiedzią Bogusia. Co ten Linda sobie wyobraża, jak mógł się tak zachować!? Tego jeszcze w polskim światku filmowym nie grali. Kto to widział, żeby aktor śmiał spostponować obraz mistrza. Im więcej było utyskiwań na wypowiedź Lindy, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że ma rację i dobrze zrobił, mówiąc prawdę o tym marnym filmie. Scenariusz „Powidoków” rzeczywiście jest taki, jak Linda twierdzi. Nie ma co do niego dorabiać ideologi, doszukiwać się w nim czegoś niezwykłego, odkrywczego, ponadczasowego, czegoś, czego w nim nie ma! Obraz Wajdy byłby w ogóle nie do strawienia, gdyby nie kreacja aktorska Lindy. To dzięki niemu ten kiepski, płaski i w dużej mierze infantylny film daje się jakoś do końca obejrzeć. A już zupełnym nieporozumieniem było zgłoszenie „Powidoków” do Oscarów. To jakiś upiorny żart. Ostatnie dzieło Wajdy należało wysłać na konkurs „Złotych Malin”. W kategorii scenariusz nagroda murowana. Dobrze się stało, że Linda wypowiedział się w taki, a nie inny sposób, że zburzył spokój tych krytyków cmokających z zachwytem nad każdym wyprodukowanym u nas gównianym filmem. Gdyby polska kinematografia reprezentowała wysoki poziom, mielibyśmy co roku dwa, trzy obrazy na najważniejszych festiwalach filmowych i głośno byłoby o nich na świecie!
Znani w anegdocie
Johann Wolfgang Goethe napisał kiedyś do jednego z przyjaciół całkiem spory list. Na końcu, w postscriptum, dopisał jeszcze: Szanowny panie hrabio, przepraszam za tak długi list, ale nie miałem czasu, żeby sformułować go krócej.
*** Pewnego razu cesarz Napoleon jechał przez niewielkie francuskie miastecz- ko. Zdziwiony tym, że nie przywitały go salwy armatnie, pyta burmistrza:
– Dlaczego nie strzelacie z armat na moją cześć?
– Powodów jest ze... dwadzieścia. Po pierwsze, nie mamy armat. Po drugie...
– Dziękuję, to pierwsze wystarczy – odrzekł cesarz.
*** Młody poeta przyniósł Voltaire’owi do oceny swoją odę pod tytułem „Do potomnych”. Voltaire, przeczytawszy odę, powiedział: – Niezła. Ale myślę, że pod podanym adresem nie dojdzie... *** Pewnego razu zaproszono w Pary- żu Chopina i Liszta na obiad do arystokratycznego domu. Po uczcie pani domu zwraca się do Chopina z prośbą, aby coś zagrał.
– Ależ madame, ja tak mało jadłem – odpowiada Chopin. – Proszę zwrócić się z tą prośbą raczej do Liszta.
*** Brahms bywał bardzo złośliwy. Będąc kiedyś na przyjęciu, cały wieczór docinał wszystkim obecnym. Żegnając się z panią domu, powiedział: – Do widzenia, droga pani! Jeżeli zapomniałem kogoś z obecnych tu obrazić, to proszę o wybaczenie. Internet Zebrał: RK