Niebezpieczny interes
Miał być interes życia, rozwój zawodowy i lepsza przyszłość całej rodziny. Było uprowadzenie dla okupu, tortury i wielka trauma. A wszystko dla... ponad 200 złotych. Taka jest historia Mykoły B. – ukraińskiego przedsiębiorcy, który próbował rozwijać biznes w Warszawie i omal nie stracił życia.
Firma deweloperska pochwaliła się w internecie, że kupiła duży teren obok Grodziska Mazowieckiego i będzie tam stawiać osiedle drewnianych domków. Mykoła B. – ukraiński biznesmen zajmujący się importem drewna do Polski – nie posiadał się ze szczęścia, gdy człowiek przedstawiający się jako właściciel tej firmy właśnie jego wybrał na dostawcę drewna. Natychmiast zgodził się na spotkanie. 25 lutego 2016 roku B. wybrał się swoim mercedesem do miejscowości Tłuste, gdzie miało się znajdować biuro spółki deweloperskiej. I wtedy okazało się, że zamiast interesu życia będzie koszmar życia.
O krok od śmierci
Gdy Ukrainiec dojeżdżał do celu, zadzwonił pod numer telefonu komórkowego rzekomego pracownika firmy. Chwilę później prawie 40-letni mężczyzna z telefonem przy uchu wyszedł na drogę i pomachał ręką w jego stronę. B. nie wiedział, że to Wiesław Z. – recydywista, który ma za sobą 14 wyroków za pospolite przestępstwa i wiele lat spędzonych za kratkami. Przywitali się i Z. pojechał razem z nim kilkaset metrów dalej do domku położonego w zacisznym miejscu. Za progiem czekało dwóch mężczyzn. Jeden z nich prysnął biznesmenowi gazem w twarz. Potem wszyscy rzucili się na Mykołę B., pobili, przewrócili na podłogę, wykręcili mu ręce do tyłu, założyli metalowe kajdanki, związali nogi sznurem i okleili go taśmą.
Zeznania pokrzywdzonego na temat tego, co działo się dalej, przypominają sceny z filmu kryminalnego. Napastnicy przenieśli go na górę do pokoju wyłożonego specjalną folią. Ta folia miała sprawić, że na ścianach nie zachowają się żadne ślady obecności Mykoły B. (później chcieli ją zdjąć i zniszczyć). W pokoju zaczęli go bić pięściami i pałką teleskopową. Ten, który był w kominiarce, zażądał za moje zwolnienie 100 tysięcy euro lub 450 tysięcy złotych – relacjonował później Mykoła B. prokuratorowi Przemysławowi Nowakowi. Z jego zeznań wynika, że napastnicy zagrozili uprowadzeniem jego żony, jeśli nie podporządkuje się ich żądaniom. – Powiedział, że znajdą ją, złapią, przywiążą do drugiego łóżka i będą gwałcić przez dwa tygodnie, a potem wywiozą do Zjednoczonych Emiratów Arabskich i oddadzą do burdelu – zeznawał Mykoła B. Aby presja była silniejsza, jeden z bandytów przyłożył biznesmenowi pistolet do głowy i dwukrotnie wystrzelił ślepymi nabojami. Mówił, że następnym razem strzeli z prawdziwego pocisku.
Propozycja nie do odrzucenia
Najbardziej agresywny napastnik bił biznesmena z takim zacięciem, że stłukł pałką jego zegarek (był wart około 700 dolarów), a potem ukradł mu portfel. Znalazł tam 160 złotych w gotówce i karty płatnicze. Mykoła B. – zmuszony biciem – wyjawił kody PIN. Jeden z bandytów poszedł więc do bankomatu. Okazało się jednak, że pobrać może jedynie... 60 złotych. Ukraiński biznesmen czekał na większy przelew, który jeszcze nie zaksięgował się na jego rachunku. Łącznie przestępcy zabrali mu 220 złotych. Wydali te pieniądze w pobliskim sklepie. Kupili wódkę i szynkę. Gdy Mykoła B. leżał związany na górze, bandyci raczyli się wódką i wędliną i zastanawiali się, co robić dalej.
Następnego dnia ponownie pobili Mykołę B. i złożyli mu propozycję nie do odrzucenia: uwolnią go i odwiozą do Warszawy, ale w zamian musi im oddać drewno o wartości 60 tys. zł, a potem, w ciągu 3 tygodni, dostarczyć jeszcze 20 ciężarówek z drewnem. Pobity biznesmen się zgodził.
Napastnicy postanowili jednak zagwarantować sobie jego lojalność. – Wyjęli pistolet typu „Makarov” i kazali mi go wziąć w rękę, abym zostawił odciski palców – zeznawał biznesmen. – Mówili, że jeśli pójdę na policję, to oni zabiją kogoś z tego pistoletu, a potem go podrzucą na policję, aby wrobić mnie w morderstwo. Gdy Mykoła B. zobowiązał się dostarczyć bandytom drewno, ci rozwiązali go i odwieźli do Warszawy. Wysadzili go przy popularnym centrum handlowym na Woli. Podali też numer telefonu do dalszych kontaktów. – Kazali mi powiedzieć żonie, że piłem wódkę z przyjacielem i zapomniałem wrócić do domu – relacjonował później Ukrainiec policjantom i prokuratorowi. Jak wynika z akt śledztwa, bandyci wrócili do wynajętego domku w Tłustem i zaczęli usuwać folie z podłogi i okien w pokoju, w którym trzymano biznesmena. W ten sposób chcieli usunąć ślady biologiczne jego pobytu.
Gra o życie
Mykoła B. ani myślał podporządkowywać się żądaniom swoich oprawców. Gdy tylko spostrzegł, że samochód jego prześladowców zniknął na ulicy Górczewskiej, natychmiast... zgłosił się na policję. Zajęli się nim funkcjonariusze Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym – osławionej jednostki zwalczającej najpoważniejszą przestępczość. Tak jak się spodziewali, nie minęło kilka dni, a porywacze się odezwali. Jeden z nich zażądał od Ukraińca pilnego spotkania w popularnym centrum handlowym. Biznesmen się zgodził. Po paru godzinach przyszedł ten sam człowiek, który w domu w Tłustem brutalnie bił Mykołę pałką. Nie wiedział, że kilka stolików dalej siedzą policjanci z „Terroru” (tak w slangu nazywa się elitarny wydział warszawskiej policji) i z ukrycia rejestrują rozmowę i robią zdjęcia. Napastnik zażądał, aby Mykoła nie dawał porywaczom ciężarówek z drewnem, tylko sam sprzedał drewno i przekazał pieniądze. Umówili się na kolejne spotkanie za kilka dni. W tym czasie policjanci przeanalizowali zdjęcia zrobione z ukrycia i zidentyfikowali szantażystę. Był to Dawid Z. – czterokrotnie skazany za kradzieże z włamaniem.
Dawid Z. zadzwonił następnego dnia. Groził biznesmenowi i domagał się od niego pieniędzy. Umówili się znowu w popularnym centrum handlowym. I znowu pod dyskretną opieką policjantów. Tym razem z Dawidem Z. przyszedł ten sam mężczyzna, który najpierw zwabił Mykołę do domu, a później pilnował go, kupował wódkę i w końcu odwiózł go do Warszawy. Policjanci szybko go rozpoznali. Był to 38-letni Wiesław Z. – wcześniej aż 14 razy skazywany przez sądy za włamania, napady i wymuszanie pieniędzy. Z., jak się okazało, zaledwie kilka tygodni wcześniej opuścił zakład karny.
Bandyci zachowywali się opryskliwie, arogancko. Zaczęli grozić Mykole śmiercią i uprowadzeniem żony, jeśli nie da pieniędzy. Wtedy do akcji weszli policjanci z Wydziału Terroru Kryminalnego. Dopadli szantażystów, przewrócili na ziemię i skuli kajdankami.
Setki śladów
Zatrzymani przestępcy szybko „pękli”. Wskazali dwóch wspólników, którzy pomogli im dokonać uprowadzenia. Jeszcze tego samego dnia prokurator zarządził przeszukanie mieszkań wszystkich bandytów. Policjanci znaleźli tam pałkę teleskopową, którą bito Mykołę B., i kajdanki, którymi go skuto (zabezpieczono na nich mikroślady biologiczne), a także aparaty i karty telefoniczne wykorzystane do kontaktów między bandytami i do zwabienia biznesmena do Tłustego. Zabezpieczono również laptop, który posłużył młodemu bandycie do stworzenia skrzynki mailowej nieistniejącej firmy deweloperskiej i do kontaktów z Mykołą B. Odnalazła się również umowa na wynajem domku w Tłustem. Jej autentyczność potwierdził w śledztwie właściciel (w sądzie będzie świadkiem). Technicy przebadali wnętrze domu i znaleźli ślady potwierdzające, że byli tam zarówno wszyscy napastnicy, jak i ukraiński biznesmen. Wprawdzie bandyci rozłożyli folie w pokoju, w którym go przetrzymywali i później te folie zniszczyli (chodziło o to, aby nie zostawić żadnych śladów), ale... zapomnieli położyć je na schodach prowadzących na górę i przy wejściu, gdzie na początku pobili ofiarę.
Prokurator Przemysław Nowak zgromadził tak ogromną ilość dowodów przeciwko przestępcom, że sąd nie miał wątpliwości i trzech z nich posłał do aresztu. Czwarty, który pomagał tylko zwabić Mykołę B. w pułapkę, a potem o wszystkim opowiedział, pozostał na wolności. Samo śledztwo (sygn. akt V Ds. 67/2016) już po kilku miesiącach zakończyło się postawieniem aktu oskarżenia. Proces w tej bulwersującej sprawie ruszył właśnie przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Bandytom grozi do 15 lat więzienia. Jak na ironię na uprowadzeniu zyskali tylko ponad 200 złotych, które ukradli Mykole B. i które w ciągu jednego wieczoru przepili i przejedli. Ukraiński biznesmen, który próbował w Polsce rozkręcić interes, do dziś zmaga się z traumą po porwaniu. Jej skutków nie załagodzi nawet najsurowszy wyrok dla jego oprawców. Mykoła B., który – jak tysiące jego rodaków – liczył, że w Polsce znajdzie lepszą przyszłość dla siebie i rodziny, akurat nie miał szczęścia.