Miłość wisi w powietrzu
„The Last Guardian”
Na początku obecnego stulecia japoński twórca gier Fumito Ueda stworzył wyjątkową produkcję na raczkujące wówczas PlayStation 2. „ Ico” opowiadało o chłopcu, który próbuje wydostać się z fortecy, ratując przy okazji dziewczynkę. To, co wyróżniało ten tytuł, to minimalistyczna rozgrywka oraz niezwykła więź, która łączyła dwójkę bohaterów, którzy podróżowali, trzymając się za ręce. Gra nie odniosła sukcesu komercyjnego, ale nazwisko Uedy zostało zauważone. Twórca dostał zielone światło na kolejny projekt, którym był „ Shadow of the Colossus”. Tym razem udało się odnieść sukces zarówno artystyczny, jak i sprzedażowy. Gracze pokochali niezwykły, oszczędny, wywołujący spore emocje styl japońskiego twórcy. Szybko zapowiedziano kolejną produkcję. Premiera „The Last Guardian” przez lata była przekładana i opóźniana, wreszcie udało się ją wydać niemal po dekadzie. Wcielamy się w chłopca, który ratuje z uwięzi niezwykłego stwora przypominającego wielkiego kota pomieszanego z psem i ptakiem. Zwierzak wabi się Trico i jest uroczą bestią. Podobnie jak w „ Ico” siłą gry jest relacja chłopca, ale tym razem nie z dziewczynką, tylko ze zwierzem, który nie zawsze się nas słucha. Trico jest fantastycznym stworzeniem. Gorzej z chłopcem, który irytuje, szczególnie przez ślamazarną animację oraz problemy ze sterowaniem. I tutaj dochodzimy do największej bolączki „TLG”. Wykonanie techniczne tego tytułu jest skandaliczne. Oprawa graficzna przypomina poprzednią generację, a mimo to gra potrafi drastycznie gubić płynność. Przypominam, że jest to tytuł na wyłączność PlayStation 4. Nie wiem, w jaki sposób ta gra przeszła kontrolę jakości. Zewsząd wyzierają archaiczne rozwiązania, sterowanie jest nieintuicyjne, a kamera doprowadza do szału. „The Last Guardian” posiada magię poprzednich tytułów Fumito Uedy, ale niestety, jest również technologicznym bublem. To mogłaby być doskonała produkcja, jednak paradoksalnie została wydana za szybko, bez odpowiedniego nadzoru jakości. Szkoda. Team Ico
Mróz, śnieg albo plucha i błoto. Do tego smog, który wciska się w każdą szczelinę płuc. To nie jest najlepszy moment w roku, raczej – powiedzmy to uczciwie – jeden z najgorszych. Na lutową chandrę nie pomaga nawet fakt, że dni są coraz dłuższe i przynajmniej w teorii powinniśmy dłużej widzieć słońce.
Końcówka zimy zawsze jest męcząca. Wszyscy mają już dość niskiej temperatury, krótkiego dnia i tego, że nawet życie towarzyskie, ba! wręcz relacje międzyludzkie też jakby zamarzły. Gdyby zamiast iść pięć razy w tygodniu do pracy dało się zapaść w sen zimowy, byłoby o wiele łatwiej. Na szczęście jest nadzieja, że kiedy przyjdzie marzec, a spod ziemi wychyną pierwiosnki, a potem żonkile, świat nabierze barw, a my ochoty do działania. Dlatego na ów zastój w interesie, niechęć do wyściubiania nosa z domu i depresyjne nastroje kto jak kto, ale ludzie od marketingu musieli coś wymyślić. Nie może przecież tak być, że raptem – bez szczególnej przyczyny – od początku nowego roku przestajemy wydawać pieniądze. Nie puszczamy kasy na masę potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy, nie zaciągamy karkołomnych kredytów, byle tylko spełnić swoją kolejną irracjonalną zachciankę. Interes musi się kręcić dwadzieścia cztery godziny na dobę, dwanaście miesięcy w roku. I tak, choć są pewne teorie na temat, skąd się wzięły walentynki, śmiem twierdzić, że żadna nie wytrzymuje próby z tezą, że to po prostu genialny pomysł speców od handlu. Ile butelek szampana, ile płomiennych róż, ile kartek z naiwnymi rymowankami udało im się nam wcisnąć z powodu tego święta. Do tego prezenty małe i duże, wyjścia do kina i restauracji. W najgorszym razie pudełko czekoladek, w najlepszym – brylanty. Ponad trzy czwarte Polaków uważa, że walentynki to miły zwyczaj. To znaczy, że nie licząc noworodków i przedszkolaków, każdemu się to święto podoba. Jeszcze więcej z nas wręcza prezenty i chciałoby być obdarowanym. Jeśli twórcom następującego tuż po walentynkach 15 lutego Święta Singla uda się kiedyś powtórzyć ten marketingowy sukces, będą milionerami do końca życia. Kobiety uchodzą za osoby szczególnie romantyczne, ale wierzcie mi (coś o tym wiem) to szczególnie cyniczne istoty. Facet może być, a może go nie być, nie ten, to inny, na tym jednym jedynym świat się nigdy nie kończy – tak naprawdę, drodzy panowie, myślą wasze dziewczyny. Za to kobieca miłość do ciuchów, butów i biżuterii jest najszczerszym uczuciem pod słońcem. Można nie mieć ochoty na randkę, ale samotny rajd po sklepach? To jest to. Dlatego zaproszenie pod wiele mówiącym hasłem Love, które wysłała do gwiazd agencja Polhem PR, było jak światło w tunelu, gwiazdka z nieba i upalne lato w samym środku mroźnej zimy. Kiedy w jednym miejscu i o jednej porze można przejrzeć kolekcje najmodniejszych ubrań, nie wypada nie przyjść. Na wieszakach najnowsze projekty polskich marek takich jak Simple, Moove czy Patrizia Aryton, a wśród nich dziennikarka szołbiznesowa Kasia Burzyńska (33 l.) czy aktorka Marta Wierzbicka (26 l.). Znów nasi projektanci potwierdzili, że nie trzeba daleko szukać, wszystko co modne i dobrej jakości powstaje w Polsce. Do obejrzenia były też zegarki Timex, słuchawki Bang Olufsen, buty Unisa i uwielbiana przez gwiazdy na całym świecie marka kosmetyczna MAC, która właśnie oprócz wszystkiego, co niezbędne do makijażu wprowadza też perfumy. Młoda aktorka Olga Kalicka (23 l.) nie próbowała nawet ukryć entuzjazmu na widok tych wszystkich rzeczy, które zapragnęła mieć w swojej szafie i torebce. Próbująca swoich sił w aktorstwie blogerka Sylwia Nowak (28 l.) zmieniła się nie do poznania, bo z brunetki przedzierzgnęła się w blondynkę, a podczas spotkania w showroomie Polhem fotoreporterzy mieli okazję po raz pierwszy uwiecznić tę metamorfozę.
Mądrzy ludzie mówią, że należy kochać siebie pod każdą postacią, ale kobiety wiedzą swoje i najchętniej widziałyby się w zgrabnym smukłym ciele modelki. Dlatego nastrój i samoocena poprawia im się z każdym kupionym ciuchem, w którym dobrze wyglądają i z każdym zgubionym kilogramem, których tu i ówdzie miały nadmiar. Karolina Szostak (41 l.) niesiona chyba duchem walentynkowego święta wyznała gdzieś ostatnio, że czeka na miłość. Odchudzona dziennikarka nie czeka jednak bezczynnie, oczekiwania na księcia z bajki umilają jej wizyty na warszawskich imprezach, a także współpraca z kolejnymi firmami, które ustawiły się do niej w kolejce. Właśnie poprowadziła konferencję