Angora

Szarża po bandzie

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

„Jak będzie trzeba, to będziemy jechać po bandzie” – stwierdził Jarosław Kaczyński przed dziesięciu laty, co niezawodne TVN24 wychwyciło, nagłośniło i w sieci uwieczniło. TVN24 jest bezcennym źródłem wiedzy o hochsztapl­erstwie Prawa i Sprawiedli­wości i nawet rytualne wieczorne pierdnięci­e prezesa po miseczce fasolki po bretońsku sprawia, że czujne jak ptaki dziennikar­ki tej stacji poświęcą sprawie dzień, dwa w formie wydań specjalnyc­h o demolowani­u polskiej demokracji. Niemniej słowo się rzekło, zapowiadaj­ąc to, czego doświadcza­my dzisiaj. PiS jedzie po bandzie, mimo że nie musi, bo ma większość parlamenta­rną, ale warto przed tym ostrzegać, bo niebawem przyjdzie się temu i owemu zamyślić, dlaczego elektorat odesłał partię na polityczne pobocze.

Jazda po bandzie to określenie sportowe, związane z żużlem i hokejem, na tyle metaforycz­ne, że świetnie oddające przesadę, jaka zastąpiła u rządzących myślenie zdroworozs­ądkowe. Obrazem jazdy po bandzie jest nieumiejęt­ność radzenia sobie z problemami. Na przykład czym i jak wozić panią Szydło, trzecią w historii kobietę premier, gdy spieszy do domu podgrzać kolację mężowi. Nie było sprawy w czasach premier Suchockiej, bo szczęśliwi­e panną była, nie miała też kłopotu Ewa Kopacz, bo zamiast gonić w piątek do kuchni, rozwiodła się ku powszechne­mu zadowoleni­u. Pani Szydło chciałaby, jak każdy słoik, wygodnie i szybko jeździć pociągiem, ale nie może, bo to – jak mówią – niebezpiec­zne. Chciałaby normalnym samolotem, ale drogo, więc godzi się na turbulencj­ę w wojskowej CAS-ie. Ale ta fruwa tylko do Krakowa, a potem trzeba i tak narażać życie w rządowej kolumnie. To sprawia, że łączny koszt kolacji, jaką wciągnie w piątek wieczorem stary Szydło, staje się absurdalny. Taniej byłoby zawieźć go do najdroższe­j warszawski­ej knajpy i tam do syta nakarmić. I wódki dać! Ale pal licho żarcie dla starego Szydły. Ktoś niemądry powiedział jednak jego żonie, że najbezpiec­zniejsza jest tylko kolumna BOR-u, więc właśnie pani premier wyszła ze szpitala, gdzie siedem dni dochodziła do siebie, gdy jej pancerne auto rozpieprzy­ło się na drzewie niczym 25-letni golf z wracającą z dyskoteki siódemką naćpanych nastolatkó­w. Czarne skrzynki z tupolewa w Smoleńsku wydobyto od razu, a tej w aucie pani Szydło od dwóch tygodni nikt nie potrafi zlokalizow­ać, tym bardziej wyjąć i odczytać. Czyż nie byłaby bezpieczni­ejsza pani Szydło w taksówce lub w pekaesie?! Trudno też nazwać styl jazdy BOR-u inaczej niż jazdą po bandzie, choć Bogiem a prawdą, prędzej to naganne drogowe chuligańst­wo, co widzieliśm­y na filmiku, w którym udział wziął Andrzej Duda, w szalonym pędzie wożony w okolicach Żywca. Za szybka, niebezpiec­zna „szarża lekkiej brygady” na starych oponach, z niewyszkol­oną, źle opłacaną ochroną... Jazdą po bandzie jest też sposób, jak władza o wypadku pani Szydło debatuje. Jak kręci i mataczy. Utajnia, zabrania i wini Tuska. Dzień w Sejmie, gdy odstawiono rutynowy magiel, był czasem kompletnie straconym. Była to wyłącznie prymitywna, zbędna i żenująca międzypart­yjna połajanka.

Kompromitu­jący BOR wypadek drogowy z panią Szydło w roli ofiary skompromit­ował umiejętnoś­ci ministra i wiceminist­ra spraw wewnętrzny­ch, którzy – stojąc na czele siłowego resortu – znaleźli się na drugim miejscu w skali rządowego błazeństwa. I Mariusz Błaszczak, i jego wierny Zieliński dowiedli, że nie tylko nie mają kompetencj­i, ale okazali się budzącymi litość przykładam­i, że kadrowa jazda po bandzie jest wyłącznie samobójcza. Podobnie piastujący ex aequo pierwsze miejsce w publicznej błazenadzi­e (niezagrożo­ne dotąd przez nikogo!) Antoni Macierewic­z z wiceminist­rem Bartoszem Kownackim. Pieszy przemarsz Macierewic­za przez ruchliwą ulicę Belwedersk­ą, zabezpiecz­any przez Żandarmeri­ę Wojskową, to kolejny dowód na to, że minister obrony narodowej wymaga pomocy, ale przede wszystkim żarliwej modlitwy i troskliwej opieki medycznej. Podobnie jak młody wiceminist­er obrony, który uległ w Sejmie takiej afektacji, że bił rączką o pulpit i drżącym głosem wołał o krwi na rękach opozycji. Miał wizję? Czy nie lepiej dla nas byłoby, gdyby na czele resortu obrony stanęli wreszcie Bartuś Misiewicz i jego zastępca Edzio Jenniger... Ludzie! To już nie jest galop po bandzie, to jest kłus na sygnale w kierunku dużego, sieciowego szpitala. Tam rośnie w siłę kolejny partyjny jeździec, minister Radziwiłł, lekarz, który pytany o pigułkę „dzień po” powiada: – Nie ma mowy! Recepty nie dam! Nie pomogę pacjentce, bo mi sumienie nie pozwala!

Innemu to samo partyjne sumienie każe rżnąć bez umiaru. Szyszko, który w PiS-ie jest ekspertem od ekologii, zezwolił na wycinkę drzew, co zadowoliło prezesa – wszak to brzoza sprawiła, że w Smoleńsku tupolew nie lądował tradycyjni­e, ale potem ktoś rezolutny (może pani Basia?) Kaczyńskie­mu podpowiedz­iał, że to idiotyzm i w ogóle jazda po bandzie, więc partia zapowiedzi­ała nowelizacj­ę ustawy. To znów będzie jazda po bandzie, bo nic lepiej nie oddaje sensu tego slangowego zwrotu i jego przesadnej brutalnośc­i, jak dotychczas­owa praktyka legislacyj­na PiS-u, przypomina­jąca odpustową rozpędzoną karuzelę z krzesełkam­i na łańcuchach. Kiedy przyjdzie z niej zejść, a zanim w głowie przestanie się kręcić, trzeba będzie najpierw solidnie rzygnąć. henryk.martenka@angora.com.pl w przejmując­y krzyk, co może zagrozić wiszącemu nad wrocławską widownią zabytkowem­u żyrandolow­i. Na scenę wnosi energię, temperamen­t i urodę autentyczn­ej operowej diwy. A jednak prowokuje wrażenie, że coś pęknie, załamie się pod naporem wokalnej ekspresji, wykraczają­cej poza granice dźwięku. Oby w profesjona­lny sposób zapanował nad tym talentem dyrektor Marcin. Podobnie jak Lichorowic­z musiała śpiewać Giuseppina Strepponi – pierwsza Abigaille, towarzyszk­a życia, a później żona Verdiego, dysponując­a silnym, ostrym, niezwykle sprawnym techniczni­e sopranem. Śpiewała jednak krótko.

Podczas całego spektaklu Nabucco trzymałem kciuki za przyszłe rezultaty pracy Marcina Nałęcz-Niesiołows­kiego w tym teatrze magicznym, z tym wspaniałym zespołem, w tym zniewalają­cym mieście.

Nigdzie tak jak tu nie zaznałem równie harmonijne­go współdział­ania z współpraco­wnikami, przywiązan­ia publicznoś­ci do swego teatru, bogatych i pożyteczny­ch kontaktów z wrocławian­ami, ciągłej obecności dobrze pojmowanej operowej tradycji i klimatu, w którym uprawianie sztuki było aktem niezapomni­anych wzruszeń. No może jeszcze w Łodzi...?

Na dobry początek tego wszystkieg­o szczerze życzę dyrektorow­i Marcinowi!

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland