Komornik z ogromnym długiem
Wizytatorzy z Izby Komorniczej oniemieli ze zdumienia. Podczas kontroli doliczyli się kolosalnego debetu na koncie kancelarii prowadzonej od ponad 20 lat. W środowisku zaczęły rozchodzić się pogłoski o wystawnym życiu znanego w Poznaniu komornika.
Mówiono o jego drogich samochodach, wystawnych bankietach, a także o wyjazdach na zagraniczne mecze piłki nożnej oraz na wyścigi Formuły 1. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, ale dług był prawdziwy – 3,5 miliona złotych! Chodziło o pieniądze, które powinny regularnie wpływać na konto sądowe, ale nie zawsze były tam przelewane. Początkowo (w 2008 roku) ujemne saldo nie przekraczało 300 tysięcy złotych, ale z roku na rok systematycznie rosło. Nic dziwnego, bo rosnące koszty utrzymania kancelarii znacznie przekraczały dochody. Pracownicy zeznawali, że Michał R. pobierał wynagrodzenie miesięczne w wysokości... 60 tys. zł. Brał gotówkę z kasy bez pokwitowań oraz zlecał przelewy na prywatne konto, żeby spłacać osobiste kredyty. Kancelaria wzięła też w leasing dwa lexusy. Jednym z nich jeździła... żona komornika.
Błyskawiczna rozdzielność majątkowa
Poinformowany o debecie Michał R. rozłożył ręce i oświadczył, że nie jest w stanie w ciągu wyznaczonych siedmiu dni spłacić niedoborów w kasie. Poszkodowani to zarówno banki, jak i prywatni wierzyciele, a także zakłady mięsne i skład budowlany. Miesiąc później komornik został zawieszony w czynnościach.
Sprawą najpierw zainteresował się prezes sądu rejonowego, a później wierzyciele i prokuratura. Wcześniej jednak Michał R. zdążył zrobić rozdzielność majątkową z żoną, która stała się jedynym właścicielem ich domu pod Poznaniem.
Przesłuchiwany po raz pierwszy w prokuraturze wyjaśnił swoje problemy krótko:
– Po prostu wydawałem więcej pieniędzy, niż miałem dochodu. Ale w zasadzie do końca wierzyłem, że uda mi się wyjść z długów.
Potwierdził także, że brał czasami gotówkę z kasy i nie zawsze to kwitował. Nie był jednak w stanie podać swoich miesięcznych zarobków.
– Wydaje mi się, że mogły być rzędu 20 – 30 tysięcy złotych.
Komornik zwrócił też uwagę, że za pobierane z kasy pieniądze płacił asesorom i aplikantom za czynności egzekucyjne oraz za ich dojazdy i nadgodziny. Nie miał jednak na to żadnych dokumentów. Oskarżony: Michał R. (48 l.) O: m.in. przywłaszczenie cudzego mienia, działanie na niekorzyść wierzycieli Sąd: Joanna Rucińska – Sąd Okręgowy w Poznaniu Oskarżenie: Daniel Kolasiński – Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze Obrona: Barbara Robaszyńska
Na kolejnym przesłuchaniu przyznał, że problemy finansowe zaczęły się kilka lat wcześniej.
–A czym były spowodowane? – dociekał prokurator.
– Chociażby tym, że została zwiększona liczba komorników. Dla przykładu, jak zaczynałem pracę, było nas dziesięciu, a teraz jest trzydziestu pięciu. Ponadto następowało stałe obniżanie kosztów egzekucyjnych. Dochody kancelarii malały, a rosły koszty utrzymania. Powinienem podjąć decyzję o zmniejszeniu zatrudnienia albo obniżeniu wynagrodzeń, ale tego nie zrobiłem. Zwolnił się też jeden z asesorów, który powysyłał esemesy, że założył własną kancelarię i niektórzy klienci ode mnie odeszli.
Komornik zasugerował też, żeby bliżej przyjrzeć się działalności jego księgowego.
– Należałoby sprawdzić, czy z konta kancelarii nie wypływały środki do nieuprawnionych osób.
Zastrzegł jednak, że te podejrzenia „mają charakter ogólny” i wynikają „z przekonania, że w kasie powinno być jednak więcej pieniędzy”.
Prokuratora interesowało, jakie samochody kupowała kancelaria.
– Wziąłem w leasing dwa lexusy i dwa bmw 520, była też jakaś skoda i renault.
– Dlaczego zdecydował się pan wziąć w leasing takie luksusowe auta mimo złej sytuacji finansowej?
– Chodziło o prestiż, a poza tym wydawało mi się, że niebawem pozbędę się kłopotów.
Sprawę Michała R. przekazano do prokuratury w Zielonej Górze, obawiając się, że śledczy z Poznania mogą być nieobiektywni. On sam chciał dobrowolnie poddać się karze, zaproponował dla siebie pięć lat pozbawienia wolności w zawieszeniu, 50 tys. zł grzywny i zobowiązał się do zwrócenia pieniędzy. Nie przyjęto jednak takiego rozwiązania i komornik ma normalny proces karny. Zaczął się jednak z dużym opóźnieniem, bo kłopoty finansowe tak przytłoczyły oskarżonego, że przez dłuższy czas chorował.
Poszedł za daleko?
Na pierwszej rozprawie Michał R. przyznał się tylko częściowo do stawianych mu zarzutów.
Świadek Sławomir K. to komornik, który przeprowadzał wizytację w kancelarii oskarżonego:
– Sprawdzałem akta egzekucyjne, a mój kolega zajmował się sprawami finansowymi. W pewnym momencie stwierdził, że jest problem, bo brakuje około 2 milionów złotych. Po półtorej godzinie powiedział, że nie są to jednak dwa miliony, tylko trzy i pół. Zrobiła się grobowa atmosfera, bo znam oskarżonego od 25 lat. Było bardzo przykro i nieprzyjemnie i jak najszybciej chcieliśmy skończyć tę pracę.
– Jak zareagował oskarżony? – dopytuje sędzia Joanna Rucińska.
– Był bardzo zdenerwowany: pocił się i pił dużo wody. Wydaje mi się, że powiedział: „Chyba poszedłem za daleko”.
Świadek Artur G. to były księgowy z kancelarii komorniczej oskarżonego. Wyjaśnia przed sądem przyczyny tak ogromnego niedoboru.
– Po pierwsze, koszty funkcjonowania kancelarii były znacznie większe niż przychody i to ciągnęło się od dłuższego czasu. Drugi powód to taki, że oskarżony pobierał pieniądze gotówką lub przelewem na swoje konto, nie zwracając uwagi na to, czy w danym miesiącu mieliśmy jakiś zysk.
– Sugerował pan oskarżonemu, że są kłopoty finansowe? – pyta sąd.
– Owszem, ale on reagował ze spokojem. Proszę się nie martwić – mówił – za chwilę dostaniemy jakieś bardzo zyskowne sprawy. Mówił także, że jak będzie trzeba, to pokryje straty. Wspominał też coś o załatwianiu kredytu.
– Zdarzało się, że oskarżony zakazywał przelewać pieniądze na konto depozytu sądu?
– Na przykład po sprzedaży jakiejś nieruchomości pan Michał osobiście albo przez któregoś z asesorów mówił, żeby nie wysyłać nigdzie tych pieniędzy. I tyle. Czasami zdarzało się, że sąd wzywał komornika do rozliczenia się z niewpłaconego depozytu. Wtedy pan Michał R. decydował, żeby wpłacić tę kwotę do sądu. Pamiętam, że czasami płaciliśmy też odsetki za nieterminowe wpłaty.
Szef kazał, to się przelewało...
Świadek Anna K. była księgową w kancelarii oskarżonego do 2013 roku.
– Jeszcze za moich czasów pan Artur G. mówił, że jest bardzo źle i że brakuje pieniędzy na różne rzeczy. Zapowiadał, że zrobi audyt wewnętrzny i przedstawi go panu Michałowi R. I tak się stało.
Sąd chce się dowiedzieć, czy z tego audytu wynikało, że jest niedobór w kasie. – Nie pamiętam. – A w ogóle był jakiś nadzór nad księgowością?
– Ja osobiście się nie rozliczałam, ale były takie comiesięczne rozliczenia, które robił pan Artur G. Wchodził wówczas do gabinetu szefa i przedstawiał dokumenty. Nie wiem jednak, jak reagował oskarżony, bo w tym nie uczestniczyłam.
– Czy oskarżony kazał sobie wypłacać pieniądze z kasy kancelarii?
– Zwykle zajmował się tym pan Artur, ale jak go nie było, to oskarżony do mnie dzwonił i mówił, że mam zostawić u niego w gabinecie na przykład 10 tys. złotych. – Kwitował te wypłaty? – Nie, nigdy niczego nie podpisywał. Ja też tych wypłat nie odnotowywałam.
Prokurator chce się dowiedzieć, czy zdarzały się sytuacje, kiedy oskarżony telefonował do księgowego Artura G. i kazał wstrzymać przekazanie pieniędzy na konto sądu.
– Tak, zeznawałam to już w śledztwie. Były też przelewy na osobiste rachunki pana Michała R., z tego, co pamiętam, to sama je robiłam. Po prostu oskarżony wysyłał mi esemesa, że mam przelać raz 5 tys. zł, innym razem 8 tys. zł. Domyślałam się, że spłacamy jakieś jego raty, ale nie wnikałam. Wykonywałam polecenia szefa i tyle. W końcu to komornik odpowiada za finanse swojej kancelarii.
Proces toczy się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu.