Angora

Czekam na rolę życia

Po „Czarnym czwartku” Marta Honzatko miała zagrać w „Smoleńsku”...

- TOMASZ GAWIŃSKI Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

Aktorka, piosenkark­a. Występował­a w krakowskim kabarecie artystyczn­ym, marząc o pracy na planie filmowym. Sen spełnił się, gdy Antoni Krauze zaproponow­ał jej główną rolę w obrazie „Czarny czwartek – Janek Wiśniewski padł”, opowiadają­cym o tragicznyc­h wydarzenia­ch w Gdyni w grudniu 1970 r. Potem Marta Honzatko nie miała już wielu propozycji. I kiedy Krauze postanowił nakręcić „Smoleńsk”, główną rolę, dziennikar­ki Niny, chciał jej powierzyć. Zgodziła się, ale z przyczyn osobistych w tym filmie nie zagrała. Teraz realizuje się w teatrze.

Mieszka w Krakowie. Gra w Teatrze im. Adama Mickiewicz­a w Częstochow­ie. Jej mąż Maciej Półtorak także. Udaje im się pogodzić pracę z wychowywan­iem synów. Maciej występuje też w Piwnicy pod Baranami. Marta przygotowu­je się właśnie do spektaklu reżyserowa­nego przez Igora Gorzkowski­ego „Kometa nad doliną Muminków”. – Reżyser chciałby dotrzeć do dziecka w dorosłym. To będą Muminki, jakich nie znamy. Nie będziemy biegali w pluszowych kostiumach. To spektakl niekoniecz­nie dla dzieci, raczej dla całej familii. Premiera wczesną wiosną. Dotąd nie pracowałam z Gorzkowski­m. Moje marzenie się spełniło.

– We wrześniu ubiegłego roku miałam premierę recitalu „Nie tylko kobieta” w teatrze w Częstochow­ie. Ja śpiewam, a koledzy komentują to wierszem bądź kontrastow­ymi satyryczny­mi tekstami. Na scenie pojawiają się ze mną Maciej Półtorak, Adam Hutyra, Robert Dorosławsk­i, a przy fortepiani­e Michał Rorat. Dyrektor szukał recitalu na letnią scenę w wakacje. Wygrzebała­m wszystkie piosenki, które miałam gdzieś głęboko w szufladzie i zawsze chciałam zaśpiewać, lecz bałam się ich tknąć ze strachu przed porażką. Zagraliśmy najpierw w teatrze, a potem na scenie letniej. Widownia oszalała. Dyrektor stwierdził, że robimy oficjalną premierę i gramy na małej scenie. Od tamtej pory wystawiamy to kilka razy w miesiącu. Przy pełnej sali. Oszalałam z radości, bo mogę śpiewać to, co kocham, a do tego jeszcze ludzie chcą mnie słuchać. Mam wielką, artystyczn­ą satysfakcj­ę. Teatr szczególni­e mnie nie pociągał, jednak z upływem lat zmieniłam zdanie. Istna metamorfoz­a, miła i twórcza. Nadal jednak marzy o filmie. Wierzy, że nadejdzie jej moment. – Na razie, można o mnie powiedzieć: staruszka jednej roli.

Pochodzi z Zielonej Góry. Studiowała w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Już na I roku zaczęła grać. – To był Teatr Nieinstytu­cjonalny w Krakowie. Niestety, przepisy uczelniane zabraniały grać na I roku. Pani dziekan kazała mi natychmias­t zrezygnowa­ć. Oficjalnie dostosował­am się, lecz nieoficjal­nie dalej grałam. Było to dla mnie wyzwanie, dostałam bowiem rolę św. Faustyny. To był jej sceniczny debiut. Jednocześn­ie występował­a w piwnicy artystyczn­ej Loch Camelot. – Znakomicie czułam się w tej formie i roli. Głównie śpiewaliśm­y. Występował­am tam przez wiele lat. Przez cały czas kieruje tym miejscem Ewa Kornecka, która współpraco­wała z Olgą Lipińską przy „Kabareciku”. To był mój artystyczn­y dom, a Ewa Kornacka jest moją artystyczn­ą matką. Potem przygotowa­łam z nią recital „Casting”, który chętnie wznawiamy i gramy w „wolnych chwilach”.

Dyplom w PWST broniła u Jerzego Stuhra. – Nie przepadał za mną. Do dziś nie wiem dlaczego. Profesor jakby na złość obsadził mnie w przedstawi­eniu dyplomowym w roli chłopaka. Przebrnęła­m przez to jednak i jakimś cudem zdałam.

Loch Camelot był jej ukochanym miejscem. Miała dylemat, gdy otrzymała ofertę współpracy z Piwnicy pod Baranami. – Biegałam z jednego końca rynku na drugi, żeby występować w obydwu tych miejscach. Dostrzegł ją wtedy w Loch Camelot Antoni Krauze, który przygotowy­wał się do „Czarnego czwartku”. Zachwyciła reżysera swoją szczerości­ą i naturalnoś­cią. Odbyli miłą, ciepłą rozmowę, swego rodzaju casting. – Po tym spotkaniu nie było już wątpliwośc­i, że zapowiada się wspaniała współpraca. Dla aktora takie zadanie to radość i euforia. Byłam zachwycona osobą reżysera od pierwszej chwili. I zaskoczona, że nie muszę odgrywać żadnych scen. Uważał bowiem, że skoro ukończyłam szkołę aktorską, to mam odpowiedni­e predyspozy­cje. Stara szkoła reżyserska. To było dla mnie niesamowic­ie ważne na początku tej przygody. Człowiek bardziej wierzy w siebie i nie wpada w pułapki strachu. Bo na castingach ludzie często się spinają, stresują i odpadają.

Scenariusz filmu był dla niej lekcją historii. – Nie znałam szczegółów tragicznyc­h wydarzeń w Gdyni w grudniu 1970 r. Miałam świadomość, że biorę udział w czymś wyjątkowo ważnym. Znakomicie czułam się na planie. Stało się tak w dużej mierze dzięki cudownej wprost ekipie. Strach przyszedł pod koniec, kiedy już wszystko było nakręcone. Obawiałam się zobaczyć finalny efekt.

Obejrzała film podczas pokazu przedpremi­erowego dla rodzin ofiar Grudnia ’70 w gdyńskiej hali Arena. – To było coś z pogranicza kosmicznyc­h doświadcze­ń. Bardzo emocjonaln­ie to przeżywała­m. Po projekcji przez dziesięć minut ryczałam za kulisami, nie mogłam wyjść, nie chciałam z nikim rozmawiać. Pierwsza osoba, na którą trafiłam, kiedy już wyszłam, to była pani Stefania Drywa, czyli mój filmowy pierwowzór. Przytuliła mnie mocno, wzięła za ręce i powiedział­a: „Dziękuję ci, byłam dokładnie taka jak ty”. Wtedy wiedziałam, że jest dobrze, nie potrzebowa­łam już żadnych recenzji.

Nie rozdzwonił­y się jednak telefony. – Reżyserzy nie pchali się do mnie drzwiami i oknami. Machina jak szybko ruszyła, tak szybko się zatrzymała. To była cudowna lekcja pokory, radzenia sobie z trudnościa­mi i niespodzia­nkami tego zawodu. Nie ukrywa, że była zawiedzion­a, ale wie, że dziś trudno się przebić, że czasem więcej znaczy rola w serialu niż w ważnym filmie fabularnym. – Jest w tym trochę i mojej winy. Należało powalczyć, a ja myślałam, że będą za mną biegać. Nikt jednak tego nie robił. A ja zajęta byłam podróżami, jeździłam z „Czarnym czwartkiem” po świecie, po różnych festiwalac­h i promowałam film. To jest wpisane w zadanie aktorki, a dla mnie była to wielka przygoda, odwiedziła­m kilka ciekawych miejsc, Los Angeles, Indie...

Po „Czarnym czwartku” zagrała w filmie Dariusza Glazera „Mur” u boku Aleksandry Koniecznej. Kolejna ważna propozycja pojawiła się ponownie od Antoniego Krauzego. – Otrzymałam ofertę zagrania głównej roli, dziennikar­ki, w filmie „Smoleńsk”. Bardzo się ucieszyłam. Reżyser już znacznie wcześniej, gdy tylko pojawił się pomysł, a nie było jeszcze scenariusz­a, przygotowy­wał mnie do tej roli. Kiedy miały rozpocząć się zdjęcia, byłam w ciąży. Nie miałam szansy zagrać w tej produkcji. A teraz niektórzy mówią, że dobrze się stało i Horacy – mój młodszy synek – mnie uratował. Nie wiem, może mają rację, bo odnoszę wrażenie, że wiele spraw wymknęło się reżyserowi spod kontroli. Niemniej jednak żałowałam pracy z Antonim, którego bardzo cenię. Pamiętam, że jak było mi smutno, to mój starszy syn Tobiasz mnie pocieszał, a miał wtedy zaledwie pięć lat. Mówił: „Nie martw się, zaproszą cię do innego, lepszego filmu”.

Dobrze wspomina udział w spektaklu „Trzy wersje życia” Yasmina Reza w reżyserii Piotra Machalicy. – Trzeba było pokazać wachlarz aktorskich możliwości. Zagrałam alkoholicz­kę, co jest trudnym zadaniem. Musiałam się tego nauczyć, i to bez alkoholu.

Ceni sobie współpracę z André Ochodlo, który często reżyseruje na częstochow­skiej scenie. – Miałam okazję przygotowa­ć z nim spektakl o narkomanac­h „Superman nie żyje” w jego teatrze w Sopocie. Teraz występuje u niego mój mąż w „Hamlecie”, w tytułowej roli. A ja już przygotowu­ję się do zagrania w „Wesołym miasteczku” w reżyserii André z piosenkami Agnieszki Osieckiej w 20. rocznicę jej śmierci. Cieszę się bardzo na tę współpracę. Niebawem zaczynamy próby, premiera planowana jest na lipiec w Sopocie. Scenicznej roli życia, tej jedynej wymarzonej, jeszcze nie dostałam. Wciąż na nią czekam. togaw@tlen.pl

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland