Andrzej Przyłębski współpracował z SB
Ambasador Polski w Niemczech, mąż prezes Trybunału Konstytucyjnego
Andrzej Przyłębski (59 l.), polski ambasador w Berlinie, a prywatnie mąż prezes Trybunału Konstytucyjnego, donosił Służbie Bezpieczeństwa na kolegów? Tak wynikałoby z dokumentów IPN. W ub.r. dziennikarz Cezary Gmyz twierdził, że Przyłębski to TW „Wolfgang”, a w piątek 3 marca teczka „Wolfganga” ujrzała światło dzienne. Reporter RMF FM ujawnił zdjęcia poszczególnych materiałów z akt tego agenta. PiS, które forsuje politykę lustracyjną, nie może sobie pozwolić na to, by dyplomata z kontrowersyjną przeszłością reprezentował kraj za granicą. Tym bardziej że partia Jarosława Kaczyńskiego przeforsowała kandydaturę Julii Przyłębskiej (58 l.) na stanowisko prezesa TK – pisze „Fakt”. „Kierując się patriotycznym obowiązkiem i chcąc przyczynić się w miarę moich możliwości do utrzymania ładu i porządku w PRL i triumfu prawdy, wyrażam zgodę na udzielanie pomocy Służbie Bezpieczeństwa” – napisał odręcznie Przyłębski w zobowiązaniu do współpracy z SB, złożonym w czerwcu 1979 roku. „ Możliwe, że podpisałem zobowiązanie, ale wymuszono to na mnie pod groźbą niewydania paszportu czy relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych” – twierdził szef polskiej placówki dyplomatycznej w Niemczech. Do sprawy odniosło się MSZ. „Sprawa sygnatury w IPN jest znana Ministerstwu Spraw Zagranicznych. Jednocześnie informujemy, że ambasador Andrzej Przyłębski kilkakrotnie przechodził standardową procedurę sprawdzającą, dokonaną przez właściwe służby. Chcielibyśmy podkreślić, że za procedurę nie odpowiada Ministerstwo Spraw Zagranicznych” – czytamy w krótkim komunikacie. Jak informuje resort Witolda Waszczykowskiego, ambasador złożył oświadczenie, w którym zaprzeczył, jakoby współpracował z SB. W rozmowie z wPolityce.pl powiedział, że będzie prosił IPN o dokonanie jak najszybszej lustracji.
– W 1979 miałem 30 lat i pamiętam tamte czasy. Dziwię się, że pan Przyłębski ma problemy z „pamięcią”, bo takie wydarzenia na pewno zostają w głowie. Pod koniec lat 70. było dużo łatwiej „dostać” paszport niż wcześniej i wyjeżdżało dużo młodych ludzi, szczególnie spośród studentów. Niektórzy się zgadzali na taką współpracę. Pan Przyłębski, jak widać, był miękki i dał się przekonać. W roku 1980, kiedy zaczęła się „Solidarność”, to właściwie przestali robić kłopoty z paszportami. Każdy mógł dostać. Gdyby trochę poczekał, nie miałby problemu. Dokładnie pamiętam te upokarzające rozmowy w wydziale paszportowym milicji, gdzie trzeba było go odbierać osobiście i słuchać „pouczeń” i innych propozycji, a potem go oddawać i spowiadać się z tego, co się robiło. W większości wypadków ustnie, ale jestem przekonany, że robili notatki. Były to dość traumatyczne przeżycia, więc pamięta się je doskonale. Niech pan Przyłębski przyzna otwarcie, a nie kręci – pisze TWZ (Wyborcza.pl).
– Rozmowy z TW mają zawsze ten sam schemat. Niewiele pamiętam, zostałem zmuszony, nic złego nie robiłem, sprawa ma charakter polityczny – komentuje Konrad Piasecki (twitter.com/ KonradPiasecki).
– Przyłębski przyznał, że mógł podpisać zobowiązanie do współpracy z SB, ale, niestety, post factum. Jeżeli wcześniej ten niewątpliwie wstydliwy fakt w życiorysie zataił, to jest zwykłym kłamcą lustracyjnym. Widać, jakich to kandydatów ma PiS na wysokie stanowiska państwowe – komentuje Mona (Onet.pl).
– Ale szantaż! Paszportu nie chcieli dać, bestie! Pan ambasador powinien jeszcze dostać odszkodowanie i jakiś medal od Dudy jako ofiara komunistycznych represji – uważa Piotr Podolski (Salon24.pl).
– Od prostego chłopa można nie wymagać, żeby pamiętał o tym, czy coś tam na komisariacie podpisał, czy też nie podpisał. A nawet jak coś podpisał, to mógł nie rozumieć, co podpisuje. Ale od człowieka wykształconego już należy wymagać i to ze szczegółami, pomimo jego szalejącej sklerozy po latach. Ręce opadają, że nadal do polityki pchają się ludzie świadomi kontaktu z SB. Po co? Przecież można się świetnie realizować na innym poletku zawodowym – komentuje Jarosław Grondys (Salon24.pl).
– No proszę. I tu jest prawdziwa twarz PiS-u i jego działaczy – pisze Kira (Fakt.pl). – Lecha Wałęsę odsądzali od czci i wiary, bluzgali na niego ze wszystkich stron, pluli na rodzinę, nie uszanowali nawet żałoby po śmierci syna. A teraz cicho sza. Nic się nie stało, nie ma sprawy. Otóż jest sprawa i to gruba. Czekamy na efekty tych „wyjaśnień”. Biedny p. ambasador. „Nieświadomie” podpisał. Tylko jak kogoś tak „nieświadomego” można wysyłać na placówkę? Dobrze, że sprawa wyszła na jaw. To może przy okazji zająć się też sprawą małżonki p. ambasadora, skąd nagle taki awans, mając zaledwie magisterkę.
– Podobnie za kilka lat będzie się tłumaczyła Przyłębska w sprawie TK. Coś tam podpisałam pod groźbą prezesa, ale moja pamięć jest „niepełna” – sugeruje s-snake (Gazeta.pl).
– Wielu było w podobnej sytuacji, tylko teraz wszyscy powinni być, traktowani na tych samych zasadach – czy to Przyłębski, czy Wałęsa. Niby dlaczego współpraca z SB była w przypadku Przyłębskiego niewinna, a w przypadku Wałęsy zakrawała na zdradę i teraz tę ważną postać wykreśla się z polskiej historii? Bo potrzebne jest miejsce na cokole dla Kaczyńskiego? – pyta Galatea (Onet.pl).
– Czy to jest taki problem w tym kraju znaleźć na ważne stanowiska państwowe ludzi nieumoczonych w układach i bez kompromitującej przeszłości? Czy naprawdę brakuje świetnie wykształconych specjalistów z różnych dziedzin? Czy potrzebne są nam, do cholery, partie polityczne? Od 25 lat obserwuję taplanie się różnych smutnych ludzi w garniturach przy jednym korycie. Układy, układziki, partyjniactwo. A ja bym chciał, żeby krajem rządzili menedżerowie. Niepolityczni. Społecznicy, którzy mieliby w głębokim poważaniu lojalność wobec jakiegoś tam małego kurdupla, który pociąga za sznurki różne kukiełki. Od lat nie wierzę politykom i w polityków. Potrzebna jest w Polsce zmiana ordynacji wyborczej i pogłębianie świadomości zwykłych ludzi, że wybory tak naprawdę niczego nie zmieniają, a na pewno nie są w interesie zwykłego obywatela. Utrzymujemy sitwy! Raz PO, raz PiS... – uważa Miron (Gazeta.pl).