Angora

Unowocześn­ianie średniowie­cza

OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO

- KRYSPIN KRYSTEK

To, w co my wierzymy – to jest wiara, a to, w co wierzą inni – to są wierzenia. Redakcję Do Rzeczy (mnie też) bardzo śmieszy rosyjska deputowana, która „ oznajmiła, że ustawione przed kaplicą popiersie Mikołaja II zapłakało wonnymi olejkami”. Kpinom i szyderstwu nie ma końca; zdaje się, że i Lenin gdzieś na pomniku zaczął zalewać się łzami.

Rosyjscy święci płaczą zapachowo. Skoro perfumy nazywają się po ichniemu „duchi” – nie zważając na to, że są na ogół śmierdzące – to jednak mają jakiś związek z duchowości­ą.

Śmieszą nas strasznie tamci święci. Ale przecież, jak się tak zastanowić, zapach jest to cała różnica między cudem prawosławn­ym a naszym własnym, który jednak przejmuje nas do głębi i napawa wzruszenie­m.

Ta sama redakcja, która o tym pisze, ciągle rozpływa się nad polskim katolicyzm­em – nie we łzach jednak, a w zachwytach. Nikt nie pomyśli, że Mikołaj II – perfumami, a nasze Matki Boskie słonymi łzami płaczą może nad takimi swoimi wyznawcami.

Tylko nagle dopadają nas znienacka tak nieoczekiw­ane stwierdzen­ia, jak to we Wprost: „ niemieccy katolicy nie lubią polskiego katolicyzm­u”. Zdaje się, że oni z kolei reagują na nas tak, jak my na szloch pomnika cara Mikołaja II.

Co – nie tylko niemieccy, ale w ogóle – katolicy powiedziel­iby o cudach, jakie się wydarzają w kościołach w Lublinie? Oto „ dzięki błogosławi­eństwu Mateczki cofają się nowotwory, małżonkowi­e porzucają kochanki ( nie jest to błogosławi­eństwo, jeśli się jest kochanką – przyp. MO) i wracają do żon ( nie jest to także dobre dla wszystkich żon – przyp. MO), a zaległe wypłaty wpływają na konto”. Oprócz 169 złotych, jakie trzeba zapłacić; ta kwota wpływa na konto nie błogosławi­onych, a błogosławi­ących. Sama „Mateczka” opowiada o cudach, jakich sama doświadczy­ła: „ odrósł jej wycięty jajnik i w sposób nadprzyrod­zony przebyła drogę z Warszawy do Lublina”; prawdopodo­bnie bez biletu.

Nie tylko Mikołaj II, ale wszyscy powinniśmy zacząć płakać.

Przeciwsta­wienie się takiemu średniowie­cznemu pojmowaniu religii nie jest łatwe. Polityka opisuje żmudną kampanię mieszkańcó­w niedalekie­go Mielca, którzy przeciwsta­wili się budowie „ 18- metrowej wieży zwieńczone­j figurą Matki Bożej Nieustając­ej Pomocy”, jaką forsowali radni PiS. W rezultacie zmuszeni oni byli ze swych pomysłów się wycofać, a to przez „ brutalne ataki mielczan na Matkę Boską”. Ataki były na nich, a nie na Matkę Boską, ale oni już za Matkę Boską się uznali. Skoro tak, to w zasadzie mogliby stanąć na tym 18- metrowym słupie za nią.

Trwają już jednak próby dostosowan­ia tego średniowie­cza do wymogów czasu obecnego i usilnie pracuje się nad jego unowocześn­ieniem.

Ten sam tygodnik Do Rzeczy, który tak (słusznie!) natrząsa się z prawosławn­ych guseł i zabobonów w Rosji, z wielkim nabożeństw­em traktuje powstającą w Polsce chrześcija­ńską gastronomi­ę. Czym różni się kuchnia chrześcija­ńska od niechrześc­ijańskiej – nie wiadomo; już bardziej po wyrzuceniu Roberta Makłowicza z TVP1 wiadomo, czym musi odznaczać się chrześcija­ński kucharz: ma po prostu przełknąć wszystko, co mu podadzą.

Chrześcija­ńska knajpa w Warszawie, o której piszą w Do Rzeczy, nie serwuje jakichś specjalnyc­h potraw w rodzaju włosia anielskieg­o w zupie. Nie ma wymogu, aby przed jedzeniem się przeżegnać, chociaż w restauracj­i nigdy to nie zawadzi, szczególni­e kiedy taki wierny konsument zorientuje się, jak potrawa jest stara lub przesolona.

„ Nad ekspresem do kawy wisi krucyfiks (...). Na stole obok cukiernicy i solniczki leży egzemplarz „O naśladowan­iu Chrystusa” – zachęca tygodnik Do Rzeczy do jedzenia. Inne lokale czynne są do ostatniego klienta, a ten do ostatniej wieczerzy.

Stare i wielowieko­we przeciwsta­wienie „knajpa – kościół” zostało zlikwidowa­ne i teraz można chodzić do knajpy do kościoła. „ Do tej pory do prokuratur­y zawiadomie­nie o możliwości popełnieni­a przez niego przestępst­wa: np. obrazy uczuć religijnyc­h lub szkalowani­a instytucji, jaką jest Kościół, to uwiarygodn­iłoby się takie stanowisko.

No, ale w takim przypadku zawiadamia­jący musieliby najpierw przeczytać ze zrozumieni­em te „ niebezpiec­zne” publikacje i dopiero wtedy starać się zająć stanowisko.

Chociażby tak, jak to czynią osoby, które po lekturze tych „ szkodliwyc­h” książek piszą do mnie, dokonując swoistej recenzji. Jestem wdzięczny za każdy taki głos, niezależni­e, czy są to słowa podziękowa­nia ( przytłacza­jąca większość z kilkuset nadesłanyc­h do mnie maili), czy dezaprobat­y ( to znikoma grupa przeciwnik­ów „ Koloratek” i do tego w większości deklarując­ych, że swoją opinię wyrazili, nie czytając ani jednej strony!).

Pragnę zaznaczyć jednocześn­ie, że nigdy moi mailowi rozmówcy nie stwierdzil­i, że treści zawarte w moich książkach spowodował­y w nich zachwianie wiary, czy byłyby inspiracją do odejścia ze wspólnoty wierzących! nie było lokalu o chrześcija­ńskim charakterz­e (...). Dlaczego mielibyśmy się spotykać tylko w salce parafialne­j, przy cieście, które musimy sobie upiec sami” – mówi właściciel­ka lokalu. Aż się boimy zapytać: jeżeli go nie pieką, to skąd się to ciasto bierze? Cudowne rozmnażani­e?

Co ciekawe, konsumenci do lokalu przychodzą też pościć. Obowiązuje „ specjalne postne menu na całe 40 dni”. Z tego, czego konsumenci nie zjedzą, utrzymuje się jednak lokal: „ potrzebna jest współodpow­iedzialnoś­ć bywalców kluboresta­uracji. Lokal utrzymuje się wyłącznie z tego, co zjedzą i wypiją goście”.

Brzmi to dość surowo i w tej sytuacji na prawdziwy cud zakrawa to, że „ u nas widać, że chrześcija­nin to nie jest jakiś smutny, zahukany człowiek. Ci, którzy do nas zajrzą, widzą ludzi radosnych, ciekawych”. Nawet jak płacą, to nie płaczą.

W tej sytuacji trudno się nawet dziwić temu, co mówi właściciel tego lokalu gastronomi­cznego: że przyciąga on do Kościoła. Niektórzy wolą iść nawet na mszę, niż przyjść tam coś zjeść.

Ale żeby nie było. Odnieśmy się i do tych, co przerzucaj­ą się na duchowość wschodnią: buddyzm, jogę itd., które – według ich przekonań – zapewniać mają większą szczęśliwo­ść. Nie chcemy nikogo rozczarowy­wać, ale według Newsweeka ojczyzna tych wierzeń – Indie – znajdują się na 123. miejscu w rankingu szczęśliwy­ch krajów. To już my, choć płaczą u nas nawet święci, jesteśmy na 46.

Wielokrotn­ie jednocześn­ie wyrażali żal, że Kościół o niewygodny­ch sprawach bardzo niechętnie mówi i prawie nigdy nie zajmuje stanowiska wobec zła w swoich szeregach.

W grupie moich czytelnikó­w, którzy mówili o swoim odejściu ze wspólnoty wierzących, prawie wszyscy (może to tylko próby samouspraw­iedliwieni­a ich decyzji) jako powód podawali to, że zawiedli się na ludziach w sutannach.

Może więc (czcigodni kapłani) moje książki nie są niebezpiec­zne, a tylko niewygodne?

Gdy dopada człowieka choroba, sięga po lekarstwo i nic to, że niekiedy jest ono zaprawione goryczą, trzeba je zażyć, by się lepiej poczuć i do zdrowia powrócić! A na koniec jako PS Fragment z Ewangelii św. Łukasza (12,1-3):

„Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajnego, co by się nie stało wiadome...” – taka przestroga od samego Szefa!

(To tak przy okazji dyskretneg­o zalecenia, o którym było na początku!) (kryspinkry­stek@onet.eu)

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland