Unowocześnianie średniowiecza
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
To, w co my wierzymy – to jest wiara, a to, w co wierzą inni – to są wierzenia. Redakcję Do Rzeczy (mnie też) bardzo śmieszy rosyjska deputowana, która „ oznajmiła, że ustawione przed kaplicą popiersie Mikołaja II zapłakało wonnymi olejkami”. Kpinom i szyderstwu nie ma końca; zdaje się, że i Lenin gdzieś na pomniku zaczął zalewać się łzami.
Rosyjscy święci płaczą zapachowo. Skoro perfumy nazywają się po ichniemu „duchi” – nie zważając na to, że są na ogół śmierdzące – to jednak mają jakiś związek z duchowością.
Śmieszą nas strasznie tamci święci. Ale przecież, jak się tak zastanowić, zapach jest to cała różnica między cudem prawosławnym a naszym własnym, który jednak przejmuje nas do głębi i napawa wzruszeniem.
Ta sama redakcja, która o tym pisze, ciągle rozpływa się nad polskim katolicyzmem – nie we łzach jednak, a w zachwytach. Nikt nie pomyśli, że Mikołaj II – perfumami, a nasze Matki Boskie słonymi łzami płaczą może nad takimi swoimi wyznawcami.
Tylko nagle dopadają nas znienacka tak nieoczekiwane stwierdzenia, jak to we Wprost: „ niemieccy katolicy nie lubią polskiego katolicyzmu”. Zdaje się, że oni z kolei reagują na nas tak, jak my na szloch pomnika cara Mikołaja II.
Co – nie tylko niemieccy, ale w ogóle – katolicy powiedzieliby o cudach, jakie się wydarzają w kościołach w Lublinie? Oto „ dzięki błogosławieństwu Mateczki cofają się nowotwory, małżonkowie porzucają kochanki ( nie jest to błogosławieństwo, jeśli się jest kochanką – przyp. MO) i wracają do żon ( nie jest to także dobre dla wszystkich żon – przyp. MO), a zaległe wypłaty wpływają na konto”. Oprócz 169 złotych, jakie trzeba zapłacić; ta kwota wpływa na konto nie błogosławionych, a błogosławiących. Sama „Mateczka” opowiada o cudach, jakich sama doświadczyła: „ odrósł jej wycięty jajnik i w sposób nadprzyrodzony przebyła drogę z Warszawy do Lublina”; prawdopodobnie bez biletu.
Nie tylko Mikołaj II, ale wszyscy powinniśmy zacząć płakać.
Przeciwstawienie się takiemu średniowiecznemu pojmowaniu religii nie jest łatwe. Polityka opisuje żmudną kampanię mieszkańców niedalekiego Mielca, którzy przeciwstawili się budowie „ 18- metrowej wieży zwieńczonej figurą Matki Bożej Nieustającej Pomocy”, jaką forsowali radni PiS. W rezultacie zmuszeni oni byli ze swych pomysłów się wycofać, a to przez „ brutalne ataki mielczan na Matkę Boską”. Ataki były na nich, a nie na Matkę Boską, ale oni już za Matkę Boską się uznali. Skoro tak, to w zasadzie mogliby stanąć na tym 18- metrowym słupie za nią.
Trwają już jednak próby dostosowania tego średniowiecza do wymogów czasu obecnego i usilnie pracuje się nad jego unowocześnieniem.
Ten sam tygodnik Do Rzeczy, który tak (słusznie!) natrząsa się z prawosławnych guseł i zabobonów w Rosji, z wielkim nabożeństwem traktuje powstającą w Polsce chrześcijańską gastronomię. Czym różni się kuchnia chrześcijańska od niechrześcijańskiej – nie wiadomo; już bardziej po wyrzuceniu Roberta Makłowicza z TVP1 wiadomo, czym musi odznaczać się chrześcijański kucharz: ma po prostu przełknąć wszystko, co mu podadzą.
Chrześcijańska knajpa w Warszawie, o której piszą w Do Rzeczy, nie serwuje jakichś specjalnych potraw w rodzaju włosia anielskiego w zupie. Nie ma wymogu, aby przed jedzeniem się przeżegnać, chociaż w restauracji nigdy to nie zawadzi, szczególnie kiedy taki wierny konsument zorientuje się, jak potrawa jest stara lub przesolona.
„ Nad ekspresem do kawy wisi krucyfiks (...). Na stole obok cukiernicy i solniczki leży egzemplarz „O naśladowaniu Chrystusa” – zachęca tygodnik Do Rzeczy do jedzenia. Inne lokale czynne są do ostatniego klienta, a ten do ostatniej wieczerzy.
Stare i wielowiekowe przeciwstawienie „knajpa – kościół” zostało zlikwidowane i teraz można chodzić do knajpy do kościoła. „ Do tej pory do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa: np. obrazy uczuć religijnych lub szkalowania instytucji, jaką jest Kościół, to uwiarygodniłoby się takie stanowisko.
No, ale w takim przypadku zawiadamiający musieliby najpierw przeczytać ze zrozumieniem te „ niebezpieczne” publikacje i dopiero wtedy starać się zająć stanowisko.
Chociażby tak, jak to czynią osoby, które po lekturze tych „ szkodliwych” książek piszą do mnie, dokonując swoistej recenzji. Jestem wdzięczny za każdy taki głos, niezależnie, czy są to słowa podziękowania ( przytłaczająca większość z kilkuset nadesłanych do mnie maili), czy dezaprobaty ( to znikoma grupa przeciwników „ Koloratek” i do tego w większości deklarujących, że swoją opinię wyrazili, nie czytając ani jednej strony!).
Pragnę zaznaczyć jednocześnie, że nigdy moi mailowi rozmówcy nie stwierdzili, że treści zawarte w moich książkach spowodowały w nich zachwianie wiary, czy byłyby inspiracją do odejścia ze wspólnoty wierzących! nie było lokalu o chrześcijańskim charakterze (...). Dlaczego mielibyśmy się spotykać tylko w salce parafialnej, przy cieście, które musimy sobie upiec sami” – mówi właścicielka lokalu. Aż się boimy zapytać: jeżeli go nie pieką, to skąd się to ciasto bierze? Cudowne rozmnażanie?
Co ciekawe, konsumenci do lokalu przychodzą też pościć. Obowiązuje „ specjalne postne menu na całe 40 dni”. Z tego, czego konsumenci nie zjedzą, utrzymuje się jednak lokal: „ potrzebna jest współodpowiedzialność bywalców kluborestauracji. Lokal utrzymuje się wyłącznie z tego, co zjedzą i wypiją goście”.
Brzmi to dość surowo i w tej sytuacji na prawdziwy cud zakrawa to, że „ u nas widać, że chrześcijanin to nie jest jakiś smutny, zahukany człowiek. Ci, którzy do nas zajrzą, widzą ludzi radosnych, ciekawych”. Nawet jak płacą, to nie płaczą.
W tej sytuacji trudno się nawet dziwić temu, co mówi właściciel tego lokalu gastronomicznego: że przyciąga on do Kościoła. Niektórzy wolą iść nawet na mszę, niż przyjść tam coś zjeść.
Ale żeby nie było. Odnieśmy się i do tych, co przerzucają się na duchowość wschodnią: buddyzm, jogę itd., które – według ich przekonań – zapewniać mają większą szczęśliwość. Nie chcemy nikogo rozczarowywać, ale według Newsweeka ojczyzna tych wierzeń – Indie – znajdują się na 123. miejscu w rankingu szczęśliwych krajów. To już my, choć płaczą u nas nawet święci, jesteśmy na 46.
Wielokrotnie jednocześnie wyrażali żal, że Kościół o niewygodnych sprawach bardzo niechętnie mówi i prawie nigdy nie zajmuje stanowiska wobec zła w swoich szeregach.
W grupie moich czytelników, którzy mówili o swoim odejściu ze wspólnoty wierzących, prawie wszyscy (może to tylko próby samousprawiedliwienia ich decyzji) jako powód podawali to, że zawiedli się na ludziach w sutannach.
Może więc (czcigodni kapłani) moje książki nie są niebezpieczne, a tylko niewygodne?
Gdy dopada człowieka choroba, sięga po lekarstwo i nic to, że niekiedy jest ono zaprawione goryczą, trzeba je zażyć, by się lepiej poczuć i do zdrowia powrócić! A na koniec jako PS Fragment z Ewangelii św. Łukasza (12,1-3):
„Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajnego, co by się nie stało wiadome...” – taka przestroga od samego Szefa!
(To tak przy okazji dyskretnego zalecenia, o którym było na początku!) (kryspinkrystek@onet.eu)