Medice, cura te ipsum
KSIĄDZ W CYWILU
Pewnie kolejny raz narażę się niektórym czytelnikom „Księdza w cywilu”, że wykorzystuję tę rubrykę do reklamy moich książek, ale trudno.
Gdy swego czasu pisałem o kościelnym feudale, który uzurpował sobie prawo do dysponowania wiejską remizą strażacką (ściślej salką spotkań), myślałem, że jest to oddolna inicjatywa proboszcza, który w taki sposób chciał „chronić” swoje owieczki przed zgubnymi skutkami lektury moich książek. No i się myliłem!
Ostatnio odwiedziłem wielebnego (mojego starszego kolegę z seminarium) i dowiedziałem się, że nie poznał moich książek i nie będzie mógł się z nimi zaznajomić, bo...?
Mój dawny kolega okazał się na tyle otwarty (gadatliwy), że nie uciął sprawy prosto: nie interesują mnie twoje książki i dlatego nie zamierzam ich przeczytać, a poinformował mnie, że na dekanalnym spotkaniu wszyscy księża zostali zobowiązani do powstrzymania się od ich lektury!
Już to mnie zwaliło z nóg, ale dalsze rewelacje dotyczące moich „Koloratek” wywołały mój uśmiech pomieszany z niedowierzaniem.
Kolejnym zaleceniem (władz kościelnych) było to, aby dyskretnie, aczkolwiek stanowczo odradzać ich lekturę wiernym, jako dalece dla nich szkodliwą!
No i tu się poczułem zawiedziony! Wszystko rozbiło się o to jedno słowo: dyskretnie!
Określenie: dyskretnie jest co najmniej dziwne, bo obarczone jest niebezpieczeństwem, że jakaś część parafialnych owieczek może taką szeptaną przestrogą nie zostać objęta i przez to narazi się ją na poznanie zakazanych tekstów?
Czyż nie prościej byłoby w ogłoszeniach parafialnych poinformować wiernych o takim zaleceniu?
Jeżeliby do tego dołożyło się informację, że wobec autora skierowano