Tylko uczniów żal
Polityka wciska się we wszystkie sfery życia. Widać to było szczególnie wyraźnie podczas strajku szkolnego.
Strajki w szkołach to rzecz bez precedensu. Ostatni miał miejsce w 2007 roku, gdy ministrem edukacji był Roman Giertych. Trwał zaledwie dwie godziny, ale objął aż 60 proc. szkół i przedszkoli.
Tym razem Związek Nauczycielstwa Polskiego protestował, domagając się:
10 proc. podwyżki oraz wzrostu udziału płacy zasadniczej w ogólnym wynagrodzeniu
niedokonywania wypowiedzeń stosunków pracy nauczycieli i pracowników niepedagogicznych do 31 sierpnia 2022 roku
niedokonywania na niekorzyść pracowników oświaty zmian warunków pracy do 31 sierpnia 2022 r.
O ile można zrozumieć domaganie się podwyżek, to drugi postulat wydaje się kontrowersyjny, bo jaka grupa zawodowa ma w Polsce zagwarantowaną pracę przez najbliższe pięć lat?
Już na kilka dni przed strajkiem trwała wojna na listy.
(...) Od kilku lat polska szkoła jest nieustannie reformowana i marzeniem każdego z nas jest rok spokojnej pracy – czytamy w liście prezesa ZNP Sławomira Broniarza do pracowników oświaty. – Niestety, reforma edukacji minister Anny Zalewskiej funduje wszystkim – uczniom i rodzicom, nauczycielom, pracownikom szkolnej administracji i obsługi, dyrektorom i organom prowadzącym – pięcioletni chaos skutkujący pogorszeniem warunków nauki i pracy.
Departament Informacji i Promocji Ministerstwa Edukacji Narodowej wysłał w świat komunikat w sprawie planowanego strajku organizowanego przez ZNP:
(...) Minister (...) nie jest stroną sporu wszczętego przez Związek Nauczycielstwa Polskiego z dyrektorami szkół, przedszkoli, placówek oświatowych i dlatego nie komentuje akcji protestacyjnej podejmowanej przez związek (...). Nie będzie zwolnień nauczycieli (...). Według szacunków w latach 2017 – 2019 (...) powstanie około 5 tys. dodatkowych miejsc pracy dla nauczycieli.
W całej Polsce strajk rozpoczął się w piątek 31 marca o 8 rano, choć na Śląsku w niektórych placówkach protestowano już od 5.
Na budynkach powiewają flagi państwowe, związkowe oraz czarne żałobne.
Liderzy ZNP i kierownictwo MEN nerwowo oczekują na przychodzące z kraju doniesienia dotyczące liczby strajkujących szkół i nauczycieli.
Komunikaty, raporty i ustne informacje spływają powoli i przeważnie są niepełne. łącznie to stu nauczycieli, dla których najważniejszą sprawą jest utrzymanie pracy. Mimo likwidacji gimnazjum zwolnienia obejmą tylko dwóch, góra trzech nauczycieli. Będzie to możliwe, gdyż utworzymy kilka nowych klas. Gdy przed laty wprowadzano gimnazja, protestowało bardzo wielu rodziców, nauczycieli i uczniów. Jednak z czasem gimnazja okrzepły, znala- prof. Aleksander Nalaskowski, pierwszy dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. – Szacuje się, że wśród pół miliona podpisów, które zebrał związek pod petycją o strajku, było zaledwie 100 tys. podpisów czynnych zawodowo nauczycieli. Główna batalia między związkiem a władzą toczyła się o gimnazja i ZNP ją przegrał. Przypominam, że według badania CBOS przeprowadzonego wśród rodziców dzieci, które chodzą do szkoły, aż 80 proc. poparło likwidację gimnazjów, a jeszcze cztery lata temu sam prezes Broniarz mówił, że gimnazja są wielką pomyłką. I wtedy miał rację, gdyż rzeczywiście nie zdały egzaminu. Teraz ZNP straszy nauczycieli, że część z nich straci pracę. Tymczasem zwolnienia w szkołach będą dotyczyły tylko pojedynczych przypadków.
W niektórych szkołach strajk skończył się dopiero około 23. Gdyby potrwał trochę dłużej, można by pomyśleć, że to prima aprilis.
Na primaaprilisową wygląda też wypowiedź posła Stanisława Pięty, którą zamieścił „Super Express”:
– Jeśliby to ode mnie zależało, wyrzuciłbym tę czerwoną lumpeninteligencję na pysk.
Trudno uwierzyć, że to nie żart, bo przecież poseł PiS to żarliwy katolik, który powinien miłować bliźniego jak siebie samego. A swoją drogą, w jaki sposób Pięta zdemaskował tysiące strajkujących „czerwonych” nauczycieli 28 lat po upadku PRL-u?