Ile kosztowała „dobra zmiana” w PZU?
Wyrzucenie z pracy „obcego” prezesa i wstawienie „swojego” kosztowało ponad 1,3 mln złotych. Wymiana rady nadzorczej to zamiana adresatów przelewów na 1,2 miliona zł. To jednak dopiero początek wydatków. Niektórzy nominowani do zarządu narobili obciachu i partia musiała ich usunąć. Tak na goło przecież nie opuszczą stanowisk. Trzeba było wypłacić coś na pożegnanie. Na koniec roku jakiś księgowy to wszystko podliczył.
Po pierwszym roku rządów „dobrej zmiany” w PZU księgowi mieli robotę na kilka dni. Aby ogarnąć liczbę zwolnionych szefów spółki, powołanych na ich miejsce, zwolnionych, a potem podliczyć wypłacone im wszystkim miliony odpraw i odszkodowań za zakaz podjęcia pracy w konkurencji, stworzyli aż pięć tabelek.
W normalnym roku sprawozdanie roczne PZU, a w nim dział „wynagrodzenia dla zarządu”, sprowadza się do jednej tabelki. Taki czy owaki prezes oraz jego ludzie zarobili tyle. Członkowie rady nadzorczej za patrzenie im na ręce otrzymali takie honorarium.
Podkreślam, to rutyna w normalnym roku. Kiedy jednak jest po wyborach, a politycy wkraczają do firmy z głębokimi kieszeniami, rozpoczyna się karuzela stanowisk, a pieniądze lecą na prawo i lewo.
Pożegnanie Andrzeja Klesyka kosztowało 1,35 mln złotych, chociaż prezes PiS Jarosław Kaczyński groził usuwanym prezesom specjalnym podatkiem od odpraw. W tym wypadku nie zadziałał, ponieważ wypłata dla prezesa to odszkodowanie związane z zakazem podejmowania pracy w konkurencyjnej spółce. Dodajmy, że Klesyk został wybrany za czasów PO, miał jednak sporo zasług dla firmy. Po jednym spotkaniu na forum ekonomicznym w Davos zakończył potencjalnie kosztowny konflikt Skarbu Państwa z zagranicznym udziałowcem PZU – Eureko. Wprowadził PZU na giełdę, doprowadził do przejęcia Link4, wywołał wśród inwestorów euforię, a kurs akcji sięgnął niemal 500 zł.
Następca Klesyka Michał Krupiński rządził niewiele ponad rok. Nie był nawet złym prezesem. Jego dramat polegał na tym, że choć robił właściwie wszystko, czego oczekiwała władza, i tak go odwołano. Nieoficjalnie to skutek wojny frakcji Zbigniewa Ziobry z ekipą wicepremiera Mateusza Morawieckiego.
W tabelce nazwiskom branżowych fachowców towarzyszy Andrzej Jaworski – z pensją 434 tys. to prawdopodobnie najlepiej zarabiający w Polsce magister etnologii. Był przewodniczącym komisji finansów i szefem PiS w Gdańsku. Jest blisko związany z o. Tadeuszem Rydzykiem. To były (i to czterokrotny) kandydat PiS na prezydenta miasta. W samorządzie się nie udało, więc pan Andrzej sprawdza się w biznesie. Do PZU przyciągnał na dyrektora swoją asystentkę (wcześniej była sołtysem wsi), o czym już pisaliśmy.
Gorące krzesła PiS
Osobny akapit należy się upadłym gwiazdom PiS. Powołani na funkcję, nie sprawdzili się w biznesie i musieli odejść. Jednak rzecz jasna nie za darmo. Przebywanie choćby przez chwilę w strukturach nadzorowanej przez państwo firmy ma tę piękną cechę, że najlepiej zarabia się na odejściu.
Kariera wiceprezesa Sebastiana Klimka trwała zaledwie 6 miesięcy. Pogrążyła go miłość do drogich i szybkich samochodów. Klimek jeździł do pracy krwistoczerwonym ferrari udostępnionym przez firmę łowców odszkodowań. Ci zaś walczą z PZU w sądach i przyczyniają się do strat w bilansie polis OC, a że są skuteczni, to pośrednio przyczynili się do ostatnich podwyżek.
Klimek do końca nie widział żadnego konfliktu interesów. Skompromitował się tym tłumaczeniem znajdzie ono miejsce w podręcznikach antyzarządzania.
Podsumowanie kariery Klimka: zarobione 468 tys. zł w PZU, do tego odszkodowanie za zakaz konkurencji 111 tys. zł, następnie 70 tys. drobniaków wypłaty z PZU Życie oraz dodatkowo 138 tys. zł tytułem zakazu konkurencji od PZU Życie.
Jeszcze krócej, bo 4 miesiące, trwała kariera Roberta Pietryszyna, o którym media pisały, że stanowiska w Lotosie i PZU zawdzięczał dobrym kontaktom Hofmanem. z Adamem
Żegnajcie, dyrektorzy
Na prezesie i członkach zarządu władze partii i minister nie poprzestały. Firma PZU ma to do siebie, że zatrudnia wysoko opłacanych specjalistów – to tak zwani dyrektorzy. I wśród nich trzeba było zrobić porządek, co dokumentuje następujące zestawienie.
Rada nadzorcza
Drużynę z sezonu 2015 zamieniono na zupełnie nowy zestaw (z jednym wyjątkiem). Widoczna jest delikatna podwyżka dla nowych. Ostatni z peletonu „dobrej zmiany” Piotr Walkowiak to z wykształcenia architekt, pracował w radzie nadzorczej zaledwie miesiąc. Wpadł na chwilę w lipcu 2016 roku po 11 tys. zł złożył dymisję i tyle go widziano.
Widać jak gładko zmienili się adresaci przelewów.
Rok dynamicznej zmiany kadr kosztował spółkę w sumie trzy miliony złotych. Tyle wynosi różnica pomiędzy przeciętnym rokiem działania spółki a czasem zmian i kosztownych wypłat na pożegnanie. Ujawnienie takich danych jest obowiązkiem spółki notowanej na giełdzie. W praktyce firmy często unikają przygotowywania tak dokładnych zestawień. W tym przypadku ktoś zadał sobie mnóstwo trudu, by niczym trener Jacek Gmoch odnotować wszystkie zmiany i osiągnięcia zawodników wchodzących na boisko.