Nie ostatnia niedziela
„Tango jest muzyką, która najbardziej działa na zmysły – twierdzi Anna Maria Jopek. – Pobudza człowieka w całości”. Taką muzykę miała usłyszeć publiczność szczelnie wypełniająca salę łódzkiej Wytwórni, mimo że tego samego dnia, prawie o tej samej porze, nasi piłkarze grali z Czarnogórą. Jednak dla wielu osób usłyszenie Jopek na żywo było ważniejsze od transmisji meczu. Zwłaszcza że repertuar był wyjątkowy. Piosenkarka wzięła na warsztat polskie melodie z lat 30. ubiegłego wieku i wykonała je wspólnie z jazzowym triem. Efekt pracy w studiu nagraniowym ukazał się w lutym na płycie „Minione”. Koncert promował ten album.
Zanim jednak o muzyce, drobna uwaga o niedogodnościach, z którymi publiczność musiała się pogodzić. Kiedy na sali pogasły światła, stanowczy głos zza kulis poinformował o obowiązujących zakazach. Nie wolno było fotografować. Należało wyłączyć urządzenia emitujące sygnały dźwiękowe i świetlne oraz zabroniono filmowania spektaklu. Podobne obostrzenia bywają narzucane na występach ekscentrycznych światowych gwiazd, ale żeby również u nas jakiś wykonawca na nie nalegał, wydaje się co najmniej dziwne. Na szczęście pozwolono krótkowidzom korzystać z okularów, a niedosłyszącym używać aparatów słuchowych. Przynajmniej nikt o zakazach w tych kwestiach nie wspomniał. Za to do pozytywów należy zaliczyć gustowne broszurki informujące o projekcie „Minione” i zaangażowanych w niego muzykach, które czekały na każdego na krzesłach.
Wreszcie sam koncert. Początek bez fajerwerków. Żadnego powitania. Instrumentalny wstęp i Jopek zaczęła śpiewać. Dokładnie – melodyjnie szeptać. Repertuar był bowiem taki, jak na płycie „Minione” – melancholijny, uduchowiony, głównie o miłości. Wyjątkowo delikatnie podany. Nawet chwilami za delikatnie, zwłaszcza jeśli chodzi o partie wokalne. Na otwarcie „Twe usta kłamią” – tango Szymona Kataszka i Andrzeja Własta z repertuaru m.in. Chóru Juranda i Tadeusza Faliszewskiego. Śpiewał je też Mieczysław Fogg. Później „Kogo nasza miłość obchodzi” Mariana Hemara. Ten utwór w dalekiej przeszłości wykonywali m.in. Chór Dana oraz Hanka Ordonówna. Artyści mało komu dziś znani, natomiast melodie – wręcz przeciwnie. Mimo że minęło ponad 80 lat od premiery, wciąż je słychać. To w radiu, to w filmach i na wznowionych lub premierowych płytach różnych, pod względem stylistyki repertuaru, wykonawców – od Marka Dyjaka po zespół Nazir.
O ile zwykle na koncertach bywa głośno, o tyle tym razem chwilami trudno było usłyszeć poszczególne dźwięki. Zapewne zgodnie z zamysłem muzyków. „Wszystkie te tanga są nasycone historiami, jakąś erotyką tamtych czasów i pięknem, i tajemnicą, i taką nieprawdopodobną nostalgią, która dla odmiany jest naszą narodową cechą”. Tak Jopek zapowiadała swój wspominkowy projekt. Na estradzie w Wytwórni było nie inaczej. Nawet piosenkarka trochę za łagodnie podeszła do archiwalnego repertuaru, bo w pierwszych utworach pozostawała nieco w cieniu wirtuozerii towarzyszącego jej kubańskiego tria. Zwłaszcza kiedy na pianinie grał Gonzalo Rubalcaba. Robił to niezwykle delikatnie, chwilami ledwo muskając palcami klawisze. A jak fantastycznie improwizował! To przede wszystkim na nim i na dwóch pozostałych członkach jego tria – a są nimi Jose Armando Gola (bas) i Ernesto Simpson (perkusja) – skupiona była na początku występu uwaga publiczności. Muzycy od pierwszych taktów pokazali klasę. Wszak to jazzowa czołówka. Rubalcaba ma na koncie wiele krążków jako lider i sideman. Współpracował z gwiazdami muzyki improwizowanej. Gościł na płytach Rona Cartera, Chicka Corei, Charliego Hadena, Ala Di Meoli oraz wielu innych znakomitości. Jest laureatem czterech nagród Grammy.
Jego dwaj muzyczni współpracownicy też mogą się pochwalić bogatym jazzowym doświadczeniem. Występowali ze światowymi sławami; nagrywali wysoko ocenione płyty. Gitarę basową Goli słychać na uhonorowanych Grammy krążkach „Rumba Palace” Artura Sandovala i „El Tren De Los Momentos” Alejandra Sanza. Simpson też wystąpił na kilkudziesięciu płytach, w tym na dwóch nominowanych do Grammy, a także słychać jego perkusję w podkładzie muzycznym do filmu „Zagubione serca” z Harrisonem Fordem w roli głównej.
Kiedy po utworze „Nie wierzę ci” i dłuższej wokalizie Jopek opuściła na krótko scenę, instrumentalny popis tria wywołał najgorętszą do tamtej pory owację. Piosenkarka dopiero po solówce akompaniatorów na dobre zaczęła się rozkręcać. Wspaniale zaśpiewała Pokoik na Hożej (z repertuaru Miry Zimińskiej oraz Mieczysława Fogga). Jej wokalny talent najjaskrawiej rozbłysnął w hicie „To ostatnia niedziela” Petersburskiego i Friedwalda. W sensie wokalnym i wizualnym, bo przy tej piosence fantastycznie oświetlono wykonawców, doskonale dopasowując wrażenia wizualne do charakteru piosenki. Wtedy już nikt nie wątpił w ponadczasowość polskiego tanga i w talent prezentujących naszą starą muzykę artystów. A że działo się to w niedzielę, wymowa owego hitu była tym bardziej na czasie. „Mamy przepiękne wszystkie te tęsknice w każdej frazie, więc to również było tematem fantastycznym dla Gonzala”. To jeszcze jedna uwaga Anny Marii Jopek o niezapomnianych międzywojennych szlagierach.
Po piosence „To ostatnia niedziela” swoje pięć minut miał Ernesto Simpson. Usłyszeliśmy w jego wykonaniu solówkę na perkusji z elementami rytmów latynoskich i afrykańskich. Później „Miasteczko Bełz” i przyszła pora się rozstać. Jednak publiczność była tak oczarowana występem, że nie chciała wracać do domu, mimo że mecz z Czarnogórą już się zaczął. Przywołana owacją na stojąco Jopek wróciła na estradę, żeby jeszcze raz zaśpiewać „Twe usta kłamią”. Tym razem w końcówce zmieniła słowa. Zamiast oryginalnego tekstu usłyszeliśmy jej podziękowania dla publiczności. „Koledzy pytają mnie, co ty tam śpiewasz” – zaintonowała Jopek, po raz pierwszy tego wieczoru z uśmiechem na twarzy. Następnie melodyjnie wyjaśniła, co wtedy muzykom odpowiada, a już na sam finał zanuciła: „Życzymy Państwu bezmiaru miłości”. Oby więcej takich niedziel!