Jedyne w Warszawie Muzeum Chleba
W przerwach między siedmioma częściami koncertu podsumowuję kończący się dzień. Wiele osób twierdzi, że w tak krótkim czasie w dużym mieście niewiele się zobaczy. To nieprawda. Mnie udało się nie tylko sporo obejrzeć, ale także posłuchać, dotknąć, powąchać i skosztować.
Ambitny harmonogram
zaczynam wczesnym śniadaniem na pierwszym piętrze kamienicy przy ul. Emilii Plater 9/11. Krzątam się po wnętrzach, gdzie kręcono sceny do „Dziewcząt z Nowolipek”, „Pianisty” i dziesiątków innych produkcji. Budynek obecnego „Hostelu Witt” przetrwał wojenne zawieruchy i stanowi teraz cenny relikt przeszłości w zabudowie miasta. W podwórzu nadal stoi hala dawnej giserni. Już sto lat temu rodzina Wittów produkowała w niej znane w całej Europie naczynia laboratoryjne i armaturę łazienkową. Pochodzący z Paryża przemysłowcy przybyli do Warszawy wraz z Napoleonem. Zadomowili się na kresach Imperium Rosyjskiego, sławiąc swymi wynalazkami nasze miasto nie tylko w Europie. O dziejach kilku pokoleń rodu Wittów informują foldery turystyczne dostępne w hostelu. Obecnie w obiekcie działa też pracownia wymyślnych fryzur, naprawiane są komputery, a wieczorami spotykają się amatorzy muzyki alternatywnej. W pokojach nie ma wygód, ale też nikt nie przyjeżdża tu wypoczywać w luksusowych warunkach. Głównym atutem lokalu jest jego położenie. Do Dworca Centralnego kilka minut piechotą, po drodze przystanki komunikacji miejskiej, placówki handlowe, lokale gastronomiczne.
Idąc w stronę centrum, mijam Galerię Wypieków Lubaszka, ambasadę Królestwa Maroka oraz budynek liczącego ponad sto lat szpitala Dzieciątka Jezus. Idea tej instytucji medycznej sięga czasów Augusta III, kiedy z Francji do Polski przybyli misjonarze zgromadzenia św. Wincentego à Paulo – lazaryści. Początkowo w tzw. Domu Podrzutka na Krakowskim Przedmieściu opiekowali się niechcianymi dziećmi. Z czasem zajęli się opieką nad samotnymi kobietami w ciąży i starcami, a po stłumieniu konfederacji barskiej – kalekami. Gdy w rozwijającej się Warszawie zaczęło brakować szpitalnych łóżek, laza- ryści budowali nowe placówki. Szpital przy Emilii Plater stał się z czasem kliniką uniwersytecką, a podczas drugiej wojny światowej pełnił funkcje konspiracyjne. Po kryjomu leczono w nim rannych powstańców warszawskich, udzielano schronienia ocalałym Żydom i uczono studentów medycyny w ramach tzw. Szkoły Zaorskiego. W którejś z kronik powstańczych czytałem o niemieckich najściach na personel szpitala. Okupant wykorzystywał ponoć w tym celu nacjonalistów ukraińskich z Pułku Kamińskiego. Na moment wchodzę do kruchty kościoła farnego parafii św. Barbary przy skrzyżowaniu Emilii Plater i Wspólnej. Oglądając wykładane właśnie informacyjne broszury, słucham opowieści kościelnego. Kiedyś była tu tylko kaplica na 200 osób i cmentarz Świętokrzyski, ale wody podskórne nie sprzyjały pochówkom. Po osuszeniu terenu w końcu XIX wieku postawiono trzynawowy kościół neoromański z ośmioma ołtarzami, mieszczący trzy tysiące wiernych. Świątynię całkowicie zniszczoną przez Niemców budowano po wojnie od nowa przez 12 lat. Ma piękne mozaiki i jedne z najokazalszych w Warszawie kościelnych organów. Dziś wieczorem w prawym skrzydle transeptu – słyszę od pana Władysława – odbędzie się koncert upamiętniający 150. rocznicę erygowania parafii.
Kwadrans po dziewiątej.
Do „siódemki” wsiadam nieopodal hotelu Marriott. Tramwaj jedzie Alejami Jerozolimskimi na most Poniatowskiego, następnie do ronda Waszyngtona i dalej na Pragę-Północ. Zbierając materiał do tekstu do magazynu kulinarnego, odwiedzę maleńką piekarnię i prywatne Muzeum Chleba. W grudniowe sobotnie przedpołudnie rozmawiam z panem Dariuszem w nieogrzewanej przybudówce jednorodzinnego domu. Za ścianą jest o wiele cieplej, bo działa tam piekarnia założona przed laty przez ojca mojego rozmówcy. Przy niej sklepik, w którym właśnie kończy się sprzedaż nocnych wypieków. Zostało jedynie kilka kajzerek, jeden biały chleb i trzy pączki. Biznes nie jest wielki, ale z powodzeniem wpisał się w kulinarny klimat sporej części Szmulek i Pelcowizny. Założony w 1984 roku rodzinny zakład produkuje dziennie 500 sztuk chleba pszennego, trochę chlebów mieszanych, dwieście pączków, półtora tysiąca kajzerek i galanterię piekarniczą. Podstawowy asortyment wypiekany jest na zakwasach tradycyjną metodą trójfazową. Wielu klientów piekarni najwyżej ceni chleby specjalne. Popularne są między innymi: chleb na miodzie, żytni z marchewką, dla cukrzyków, z dynią, jęczmienny, gryczany, jogurtowy pszenny, owsiany. Mnie właściciel poleca swój ulubio- ny chleb o nazwie „Jaś”. Wymyślony przez niego produkt zawiera między innymi soczewicę, słonecznik, czosnek niedźwiedzi i rozmaryn.
Darek Pozorek krótko opowiada życiorys ojca Mariana, zmarłego nagle przed rokiem piekarza i założyciela Muzeum Chleba. Pozorek senior przywędrował do Warszawy z Żelechowa. Tu znalazł pracę i założył rodzinę. Piekarstwa uczył się w zakładzie teścia. Na Targówku pracował do czasu, gdy zawodowo okrzepł i zamarzył o własnej piekarni. Działał już w organizacji cechów stołecznych, coraz głębiej interesował się historią piekarstwa. Kiedy w latach 70. ubiegłego wieku nabył działkę budowlaną na Szmulkach, mógł zacząć spełniać marzenia. Na parterze nowego domu przy ulicy Jadowskiej już w 1984 roku powstała piekarnia. Z czasem w pomieszczeniach gospodarczych i w garażu pojawiły się pierwsze eksponaty przyszłego muzeum chleba. Pan Marian skupował je na praskich targach staroci, na jarmarkach w całym kraju i od właścicieli upadających zakładów. Część otrzymał za darmo od rozmaitych firm oraz przyjaciół ceniących jego pasję. W zdobyciu kolejnych wartościowych przedmiotów pomógł też powstający właśnie internet.
Stoimy przed angielską maszyną do mielenia ziarna. To jeden z rarytasów całej ekspozycji. Pochodzi