Z jastrzębiem w herbie
z XIX stulecia, a zasilana była silnikiem parowym. Przed momentem oglądaliśmy kilka wiekowych kajzerkówek, bardzo stare żarna, dzieże z całego świata i zabytkową gofrownicę. W innej części kameralnego przybytku można zobaczyć piekarskie i cukiernicze motywy na znaczkach pocztowych, kartkach okazjonalnych, reprodukcjach dzieł słynnych malarzy. Pan Marian zgromadził też mnóstwo dokumentów i fotografii poświęconych dziejom cechu warszawskich piekarzy. Dowiemy się z nich o pierwszych branżowych przywilejach, o historii miodowników (piernikarzy), czy o okolicznościach przyjmowania do cechu kolejnego piekarza. Przeczytamy o losowaniu miejsca w kolejce do młyna, o zakazie gry w karty podczas nocnej zmiany i karach dla piekarskich czeladników za spanie w butach. Nigdzie indziej nie czytałem też tylu przysłów poświęconych piekarstwu i chlebowi oraz literackich miniatur związanych z tymi tematami. Choćby takie: Kto czyj chleb je, tego piosnkę śpiewa – przysłowie, Tak podnoś stopę życiową, by nie deptała chleba – miniatura Mariana Kaczmarka.
W rogu jednego z dwóch pomieszczeń Warszawskiego Muzeum Chleba dostrzegam niepozorną figurkę. To wizerunek św. Klemensa Hofbauera, męża wiary, apostoła Wiednia i Warszawy, patrona piekarzy. Pochodzący z Moraw przyszły święty w młodości parał się wypiekiem chleba. Pan Darek zna jego dzieje jak mało kto, a Marian Pozorek uwielbiał o nim opowiadać. Cech warszawskich piekarzy od lat celebruje tradycję uroczystych imienin świętego. Co roku 15 marca w kościele farnym parafii św. Klemensa Hofbauera przy ulicy Karolkowej na Woli pachnie chlebem. Ołtarze przystrajane są wtedy przez stołecznych piekarzy. Po mszy wszystkie wyroby symbolicznie rozdawane są wiernym. Klemens Hofbauer spędził w Warszawie ponad dwadzieścia lat. Wraz ze wspólnotą redemptorystów rozwijał tu aktywność pastoralną na dużą skalę. Pozostało po nim wiele pamiątek oraz kult. Jeśli czas pozwoli, postaram się znaleźć jeden z jego pomników.
(...) Spieszy mi się na Powiśle, a już trzecia z kolei „siódemka” nie zjawia się na pętli „Kawęczyńska – Bazylika”. Ktoś mówi, że korki powoduje budowa stacji metra w lewobrzeżnej Warszawie. Ktoś inny wspomina o manifestacji w centrum stolicy. Dzwonimy po taksówkę razem z panią, która też chce jechać na Powiśle. To akademicka wykładowczyni, specjalistka od Pragi. Czekając na podwodę, poznaję kilka ciekawych faktów. Teren pod pętlę odstąpili przed wojną miastu salezjanie. Dostali za to dwa bilety tramwajowe na okaziciela z klauzulą „na wieczne czasy”. Wieczne czasy trwały, niestety, tylko do września 1939 roku. Nazwa Szmulki (Szmulowizna) pochodzi od Samuela Sonnenberga – kupca, bankiera, protoplasty rodu Bergsonów, właściciela ziemskiego. Ponad sto lat temu część jego terenów odkupili Radziwiłłowie. Obok pętli stoi dziś potężna świątynia. To bazylika Najświętszego Serca Jezusowego. Inicjatorką jej budowy była Maria z Kieżgajłłów-Zawiszów Radziwiłłowa, a pieczą religijną zajęli się salezjanie. Z panią doktor spotkam się za kilka dni i poszerzę swoją wiedzę o dziejach Pragi.
W kawiarence „Kafka”
na Oboźnej 3 jak na środek dnia spory tłok. W głównej części lokalu przycupnęła niemal dwudziestoosobowa gromadka polskich haijinów. To słuchacze Warszawskiej Szkoły Haiku „KUZU”. Spotykają się raz w miesiącu, by pod fachową opieką doskonalić swe umiejętności tworzenia kultowego siedemnastozgłoskowca. Dr Agnieszka Żuławska-Umeda, japonistka, tłumaczka i znawczyni haiku z przyjemnością dzieli się wiedzą nie tylko z członkami powstałego ponad rok temu Polskiego Stowarzyszenia Haiku. Szkoła jest otwarta i zyskuje coraz większą popularność, także wśród młodych. Dziś zaprezentujemy swoje utwory z zimowym „kigo”, niezbędnym w haiku słowem określającym stan przyrody w momencie tworzenia. Nasza guru przetłumaczy je na japoński, wyśle do Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie zinterpretują je tamtejsi utytułowani haijini. Na następnym spotkaniu zajmiemy się sugestiami mistrzów, kontynuatorów twórczości ojca haiku Matsuo Bashō. Poprawione wiersze wezmą potem udział w dziesiątkach konkursów, nie tylko w Polsce. Tłumaczone na język angielski polskie haiku zdobyły już wiele prestiżowych nagród na całym świecie, także w Japonii.
(...) Z trojgiem znajomych mamy zarezerwowany stolik w restauracji „Rusiko” i w Aleje Ujazdowskie jedziemy samochodem. Pochodzący z Gruzji Davit, jego mama i ciocia, przygotowali dla nas porcje gorących pierożków chinkali. Na deser jemy tradycyjne orzechowo-miodowe ciasto medok i parzoną w tygielkach kawę Stary Tyflis. Kameralny lokal cieszy się powodzeniem nie tylko wśród gruzińskiej diaspory. Jadają w nim rosyjscy i ukraińscy turyści, biznesmeni ze Wschodu, dyplomaci. Mnie kaukaska kuchnia uwiodła przed laty w trakcie pobytu w Dagestanie, Gruzji i Abchazji. Będąc często w Krakowie, muszę choć na jeden posiłek wpaść do restauracji „Chaczapuri” na Siennej. Podają tam m.in. wspaniałą wołową zupę charczo, placek z fasolą lobiani i kachetyjskie wytrawne wina.
Tuż przed 16 pieszo idę na Trakt Królewski. Przed pomnikiem Mikołaja Kopernika jakaś kapela stroi instrumenty, dalej ktoś rozkłada kram z potężnymi bochnami wiejskiego chleba, a japońscy turyści fotografują się przy drzewku świątecznym. Zapalają się bożonarodzeniowe iluminacje, rockowa kapela zaczyna grać, pachnie prażonymi orzeszkami i grzańcem. Idę dalej Krakowskim, Senatorską, Piwną, Nowomiejską, Freta... Dość szybko znajduję pomnik św. Klemensa Hofbauera. Modernistyczna figura z 1932 roku stoi przed kościołem św. Kazimierza przy Rynku Nowego Miasta. Fotografuję rzeźbę, a zdjęcie wykorzystam jako ilustrację do tekstu o piekarskim epizodzie świętego. Na razie udam się na Świętojerską, przetnę Andersa i wejdę w Anielewicza. Do Muzeum Historii Żydów Polskich Polin mam stąd kilkanaście minut piechotą.
(...) Ze stacji metra Centrum idę na Nowogrodzką, by po chwili skręcić w Emilii Plater. Przechodzę przez żelazną bramę i kruchtę, zajmując jedno z ostatnich wolnych miejsc w kościele farnym warszawskiej parafii św. Barbary. Międzyparafialny Chór Cantores Sanctae Barbarae, sopranistka Magdalena Schabowska i Orkiestra Sinfonia Nova wykonują Psalm 42. Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Artyści wypełniają wnękę prawego skrzydła transeptu świątyni. W przerwach między kolejnymi częściami koncertu podsumowuję kończący się dzień. Ktoś powiedział, że w ciągu jednego dnia w dużym mieście nic się nie zobaczy. To nieprawda. Mnie udało się nie tylko sporo obejrzeć, ale także posłuchać, dotknąć, powąchać i skosztować.
Tylko marynarze i lotnicy w pełni uświadamiają sobie, gdzie leży archipelag Azory, grupa dziewięciu wysp zagubionych na bezkresnym Atlantyku. Choć wulkaniczne wyspy należą do Portugalii, odgrywają znacznie poważniejszą globalną rolę niż tylko terytorium zamorskiego unijnego państwa, stacjonują tu bowiem poważne siły lotnicze i morskie Stanów Zjednoczonych.
Tylko dwie godziny lotu z Lizbony na zachód trwa podróż, która każdemu zagwarantuje wiele atrakcji. Od niedawna Azory są znacznie łatwiej dostępne, stały się też modne pośród wagabundów korzystających z tanich ofert samolotowych (lot z Londynu za 40 euro, z Lizbony za 22). A wyspy zwiedzić warto, o czym przekonuje autor syntetycznego przewodnika, znający niemal każdy azorski kamień. Wyspy, choć znane od czasów fenickich, na nowo zostały odkryte pod koniec XV wieku. I od tego czasu kuszą swymi walorami: historycznym centrum miasta Angra na wyspie Terceira i winnicami na wyspie Pico, ale przede wszystkim urokami naturalnymi: jeziorami wulkanicznymi (wyspy są nadal czynne sejsmicznie, a na wyspie Faial ciągle groźny jest wulkan Capelinhos), licznymi wodospadami, jaskiniami lawowymi, naturalnymi basenami oceanicznymi, a także jeziorami z gorącą wodą termalną. W wodach otaczających archipelag pojawiają się migrujące walenie, zaś żyjący tam na stałe 70-tonowy kaszalot jest atrakcją sam w sobie. Azorczycy kultywują stare tradycje, które dziś przesądzają o wartościach kulturowych wysp, jak choćby marcowe pokutne marsze mężczyzn. Wyspy niosą ulgę oczom, pola herbaciane, winnice czy „toskańskie krajobrazy” na wyspie Santa Maria sprawiają, że przybysz nie czuje oceanicznego oddalenia.
Przewodnik zawiera gotowe propozycje wycieczek pieszych, które można odbywać po wyspach, na samej wyspie Santa Maria tras jest pięć i jak zapewnia autor, stanowią wspaniałą okazję do oderwania się od biernego relaksu na plaży czy przy stole.
MACIEJ HERMANN. AZORY. TRAVELBOOK. Wydawnictwo BEZDROŻA/HELION 2017, s. 190. Cena 24,90 zł.