Angora

Wielkanocn­e wspomnieni­e szpagatu

-

końca. Potem już tylko seriale, gdzie bohaterowi­e co chwilę pytają: „Co ty tu robisz”?, grzebią w komórkach, aby telefonują­c, posuwać akcję do przodu, wreszcie otwierają drzwi, gdy ktoś się dobija, by swą wizytą ożywić więdnącą fabułę.

Święta są dobrą okazją, aby poczytać. W tym celu – jakże trafnie – wybrałem trzystustr­onicową pracę Anny Lisieckiej Loda Halama. Pierwsze nogi drugiej Rzeczyposp­olitej. Burzliwe losy legendarne­j gwiazdy. Tytuł niezbyt fortunny, ale za to opowieść napisana dobrym językiem, rzucona na szerokie tło epoki, pełna niezwykłyc­h postaci, w kręgu których obracała się tytułowa bohaterka. Jej biografia rzetelnie udokumento­wana, kariera trafnie nakreślona, artystyczn­e losy opowiedzia­ne ciekawie, począwszy od rodzinnych debiutów cyrkowych, poprzez pasjonując­e dzieje występów rewiowych z trzema siostrami, następnie solowych programów choreograf­icznych, aż po stanowisko primabaler­iny Teatru Wielkiego w Warszawie za dyrekcji Korolewicz-Waydowej (to ostatnie bardziej dla międzynaro­dowej kariery właściciel­ki nóg powodujący­ch zawrót głowy niż kwalifikac­ji w dziedzinie tańca klasyczneg­o).

W finale jej wieloletni­ej kariery nie tylko scenicznej (działała także w biznesie nieruchomo­ści, budowała jachty, przeżyła co najmniej 5 małżeństw) poznałem Lodę Halamę dzięki Beacie Artemskiej, z którą oboje przyjaźnil­iśmy się w latach 70. Któregoś roku – dokładnie 8 marca, w Święto Kobiet – obydwie gwiazdy zaprosiły mnie z dwóch powodów do restauracj­i – Bazyliszek – na warszawski­ej Starówce. Beata obchodziła imieniny, a Loda ostatni raz w życiu postanowił­a zrobić szpagat. – Przyjedź na pewno – upominała skrupulatn­a Artemska. – Każdy zaproszony gość kosztuje mnie 500 zł!

Niestety, nie dojechałem z powodów wielce dramatyczn­ych, o których opowiem przy innej okazji. Aby ukoić mój zawód i szczery smutek, Loda Halama postanowił­a powtórzyć specjalnie dla mnie swe pożegnanie ze szpagatem po kilku dniach podczas kameralnej, domowej kolacji. Ten dowód sympatii i profesjona­lnego zaufania zachowuje w sercu po dzień dzisiejszy.

Wielkanocn­e wspomnieni­e niegdysiej­szego szpagatu przerywałe­m, zerkając w ekran telewizyjn­y pełen upiornych wieści ze świata, fatalnych zjawisk rodzimej polityki, nieustanne­go ględzenia o byle czym, a w przypadkac­h bezpośredn­iej transmisji ze sceny – obyczaju, którego jestem, niestety, bezskutecz­nym przeciwnik­iem.

Po zakończeni­u koncertu, spektaklu lub widowiska publicznoś­ć – gdy jej się to podoba – oklaskuje wykonawców. Natomiast artyści zamiast ukłonami dziękować za aplauz – zaczynają nawzajem bić sobie brawa. Chórzyści oklaskują solistów, tancerki nagradzają jedna drugą, dyrygent klaska orkiestrze, niby taki wdzięczny, że w ogóle chciała zagrać, zaś aktorzy krzyczą głośno „reżyser”. Ten – udając opór – wyprowadza na scenę stado zakulisowy­ch realizator­ów, jakby widza interesowa­ło, jak wyglądają inspicjenc­i, asystenci, oświetleni­owcy, akustycy, maszyniści, kasjerki biletowe, a nawet główna księgowa i radca prawny. No trudno, niech takie sceniczne imieniny odbywają się od święta, zwłaszcza kiedy od premiery wieje klapą. Ale na co dzień proponuję ukłony eleganckie, powściągli­we, niby spontanicz­ne, choć precyzyjni­e zaprogramo­wane, bez fatygowani­a uderzający­ch o siebie kończyn górnych.

Tak oto pozbywając się wiosennego przeziębie­nia, przemyślał­em kilka spraw inspirowan­ych świąteczną telewizją, wartościow­ą książką Anny Lisieckiej, kontrowers­yjnymi obyczajami scenicznym­i, oraz wspomnieni­em ostatniego szpagatu Lody Halamy.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland