Mroczna przeszłość gwiazdora
– Spotykasz się z trudną młodzieżą, działasz charytatywnie. Masz ewidentnie potrzebę dzielenia się z innymi własnymi doświadczeniami.
– Nie mówię o tym zbyt często w wywiadach, ale od dawna wspieram potrzebujących. Wcześniej nikt o tym nie wiedział, robiłem to sam dla siebie, a nie byłem jeszcze sławny. Kiedy zacząłem być rozpoznawalny, to postanowiłem spotykać się z trudną młodzieżą. Dlaczego? Kiedyś sam byłem chuliganem, a mnie nikt nie pomógł. Nie miałem okazji spotkać się z kimś, kto by mi pokazał, że można w życiu wybrać inną drogę.
– Wierzysz, że każdy może się zmienić?
– Mam córkę, ona nie wie o mnie wszystkiego. Jako ojciec chcę jej dać to, czego mi w życiu nikt nie pokazał. Ja szukałem swojej drogi na własną rękę. Imponował mi sport, trzepak, filmy na wideo, solidarność kolegów na treningu. Dziś chcę pokazać mojej córce, że tylko od niej zależy, kim zostanie w przyszłości. Mam nadzieję, że zmotywuję ją do uprawiania sportu. Podobnie jest z moimi spotkaniami z młodzieżą. Próbuję ich przekonać, że można mieć kontrolę nad własną przyszłością. Przestrzegam ich także, żeby nie popełniali błędów, które ja w życiu popełniłem. – O czym rozmawiacie? – Pytam ich, czy zdają sobie sprawę ze swoich ukrytych talentów. Ja przecież nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że zostanę aktorem, że będę grał w filmach. Nawet nie przyszłoby mi do głowy, że można to sprawdzić. Wiele osób uważa, że miałem w życiu „farta”, że dostałem coś po znajomości. To nieprawda...
– Wszystkie historie, które przeczytałem o tobie, zaczynają się od momentu, kiedy przyjechałeś do Warszawy. Mało kto bada twoje początki w Białymstoku. A tam funkcjonowałeś w różnym środowisku...
– Białystok nie jest duży. W latach 90. była grupa chłopaków, która spotykała się na siłowni. Ja byłem wtedy sportowcem, trenowałem judo. W tej siłowni spotykało się różne środowisko. Właściwie nie mieliśmy innego zajęcia, jak to chodzenie na siłownię. Miałem tam znajomych: z policji, ale też ze światka przestępczego.
Wiem, że to dzisiaj trochę dziwnie brzmi, ale nie miałem świadomości, że to byli gangsterzy. Wtedy widziałem ich jako młodych chłopców, którzy mieli dużo energii i nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Niektórzy faktycznie zeszli później na drogę przestępczą. Ale jestem przekonany, że żaden z nich nie uważał się wtedy za gangstera. Wszystkich ich oczywiście znałem. A ja dodatkowo byłem rozpoznawalny, bo w wieku 26 lat już prowadziłem swój pierwszy klub.
– W aktach sprawy, w których także występujesz, czytałem, że to była agencja towarzyska.
– To był klub z dziewczynami. Zarobiłem na niego, jeżdżąc do Rosji i sprzedając różne rzeczy. Handlowałem dżinsami, aparatami fotograficznymi, papierosami, lornetkami. Miałem tam 25 proc. udziałów i pomysł, jak ten podupadający klub postawić na nogi. Weszliśmy w ten interes razem z moim kolegą Dariuszem. Mąż właścicielki miał też agencję towarzyską, więc automatycznie kupując udziały, także staliśmy się prawnie jej właścicielami.
– I wtedy klubem zainteresowali się przestępcy od „Mychy”, czyli Sławomira M., człowieka uznanego za przywódcę lokalnego gangu.
–Z Darkiem byliśmy we dwójkę bardzo mocni. Tak bardzo czuliśmy się pewni, że nawet nie zatrudniliśmy do naszego klubu ochrony. Bo niby po co? Ja się dobrze trzaskałem, kolega też był dobry w rękach. Zawsze się śmiałem, że przyjść do mnie do klubu i narozrabiać, to jak wejść do klatki z niedźwiedziem i próbować z nim zapasów. Ale przyszedł taki moment, że jeden ze znajomych z siłowni przyszedł do nas po pieniądze. To byli ludzie od „Mychy”. Mieliśmy wybór: albo walczymy z nimi, albo płacimy.
Do tego doszedł jeszcze pewien epizod. Jednemu z tych gości, co chcieli pieniędzy, natrzaskałem pod moim klubem. Dopiero później zrozumiałem, że ta awantura była specjalnie wywołana. W każdym razie człowiek „Mychy” wyzwał mnie publicznie na pojedynek. Zebrało się chyba z dwieście osób, żeby