Śmierć głośna, śmierć cicha
Streszczenie odcinka 21.: Kiedy podejrzany o zabójstwa malarz wszedł za nagą kobietą do niewidocznego przez lunetę pokoju, kierujący śledztwem inspektor Eugeniusz Poreda dał sygnał do szturmu na mieszkanie. Okazało się, że Joachim Berg nie był zabójcą, tylko artystą, a „ofiara” – jego modelką. Komisarzowi Michałowi Burskiemu przyszło w imieniu policji przeprosić malarza, któremu nie wiodło się najlepiej. W ramach rekompensaty zaproponował mu namalowanie swojego portretu.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Po skromnej kolacji długo myślał nad niedoskonałością świata. Dlaczego inni, głupsi i brzydsi od niego opływają w poważanie i dostatek? Gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby na to. A jeśli istnieje i pozwala, to czyimże jest Bogiem? Przeraziła go śmiałość tej myśli, lecz poczuł jednocześnie coś w rodzaju dumy, że oto on, Jakub Badek, pozwala sobie na rozważania, o których jego sąsiedzi nie mogli mieć nawet pojęcia. Zawsze, kiedy chciał ukoić wywołaną myślami nerwowość, sięgał do szuflady biurka i wyciągał album oprawiony w płótno z wyhaftowanym motywem kwiatowym. Teraz wystarczyło jeszcze odnaleźć nożyczki, które się gdzieś zapodziały, i spokój mógł już wracać. Utrwalić dla potomności uczynek, by nie powiedzieć czyn, to zadanie wymagające szczególnego skupienia. Z przyniesionego „Kuriera” wyciął starannie artykuł zatytułowany: „Primabalerina bez życia i nogi!”. Autor podpisany Rogoziński zapełnił nim całą szpaltę, aby więc tekst zmieścił się w albumie, trzeba było go złożyć na czworo. Dopiero wtedy wydrukowane słowa trafiły do odpowiedniej przegródki, a tym samym znalazły swoje miejsce na wieki. Przy okazji Jakub zerknął, ale tylko zerknął, na tytuł „Makabryczne znalezisko w teatrze”, a potem przypomniał sobie pierwszy akapit doniesienia „Ucięta noga piękności!”. Jeśli jednak miał ochotę przeczytać coś raz jeszcze, i to powoli, słowo po słowie, to był to artykuł niejakiego Jerzego Gotza: „Kim jest zbrodniczy prowokator?”. Wyjął go już nawet z albumu i rozłożył na biurku, lecz w tym momencie usłyszał walenie w ścianę. Tylko on wiedział, że to laska matki.
Czuła się lepiej i kiedy wszedł do pokoju, siedziała na łóżku. Talerz po zupie omalże wylizany. Bez słowa wskazała na dywanik blisko łóżka. I znowu tylko Jakub mógł wiedzieć, że trzeba teraz uklęknąć. – Co dzisiaj zbroiłeś, synku? Zanim zdążył otworzyć usta, laska spadła na jego plecy. Mama wraca do zdrowia, pomyślał, bo wali mocno, jak za dawnych lat.
– Nic, mamo, byłem w pracy, potem kupiłem dwa pączki, bo dzisiaj tłusty czwartek...
– Coś ci nie wierzę – drugie uderzenie było jeszcze mocniejsze. Plecy Jakuba drgnęły. – Samo dobro dzisiaj, przysięgam. A tłusty czwartek też pewny... – Będziesz już grzeczny, syneczku? – Tak, będę grzeczny. – Nie słyszę, głucha coś jestem – trzecie uderzenie było już słabsze, bo przecież nie mogła nagle całkowicie wyzdrowieć.
– Tak, mamusiu, będę grzeczny! – Jakub rozluźnił mięśnie karku, podniósł głowę i zerknął na Chrystusa w złotej ramie. Obaj wiedzieli, że czwartego razu nie będzie.
– Dobry synek, będą z ciebie ludzie. Zmyj talerz, nim obeschnie... I przynieś pączka...
Matka pozwoliła się pocałować w rękę i spokojna opadła na poduszki.
Jan Frost zaparkował samochód przed swoim nowym domem. Był z niego dumny, mimo że architekt był Żydem. „Pamiętaj, użyteczny Żyd, to nie Żyd”, tłumaczyła mu żona, a nie była przecież głupia. Ulica Małachowskiego w śniegu wyglądała jak z bajki, a park po drugiej stronie przypominał puszczę, którą podobno był kiedyś. Tak w każdym razie twierdził architekt. Czego to jednak tacy nie mówią, aby się przypodobać. W tej kwestii żona była już nieprzejednana.
Frost zdążył wrócić przed gośćmi, bo rozświetlony salon był jeszcze przyjemnie pusty. Kiedy w jednej ręce trzymał teczkę i kwiaty, a drugą szukał w kieszeni klucza do furtki, zza najbliższego drzewa wyłoniła się skulona postać. Jan wypuścił teczkę wraz z kwiatami i zanim dotknęły ziemi, miał już w dłoni rewolwer. Nie strzelił tylko dlatego, że rozpoznał w mężczyźnie Pawła Zdunka. – To pan? Co pan tu robi, zum Teufel? – Jan schował broń i sięgnął po teczkę. – Przepraszam, że niepokoję... – Zdunek rzucił się do zbierania kwiatów, które powypadały z bukietu. – Niepokoję? Mogłem umrzeć na serce... Co się stało? – Muszę o czymś powiedzieć, a boję się zrobić to w biurze... – Pan chyba z gorączką tu przyszedł? – Tak, jestem rozgorączkowany... bo grozi nam niebezpieczeństwo, panie naczelniku. Oni są wszędzie!
– Nie mogę pana zaprosić do domu, bo żona świętuje urodziny, ale tu nikt nas nie słyszy. Niech pan mówi, kto jest wszędzie?
– Ten przysłany z wywiadu wojskowego człowiek, którego pan zatrudnił... Zdradził!
– Co pan wygaduje, panie Zdunek?
– Przeszedł na ich stronę, panie naczelniku.
– Też mi coś. Nie rozumie pan, że jego zadaniem jest nie wzbudzać podejrzeń? – zirytowany Frost wyciągnął z bukietu kolejny złamany kwiat i rzucił w zaspę.
– To nie tak, panie naczelniku. Wczoraj udałem, że idę do domu, a z klozetu na piętrze obserwowałem odprawę ciężarówki. Tej, co zawsze przyjeżdża pod koniec naszej pracy. Porucznik Wilczak, czy jak on się tam nazywa, wskoczył pod plandekę i od razu wiedział, za którą skrzynkę złapać... – To miałby być dowód? – Potem wyciągnął z niej pistolet maszynowy, a ponieważ myślał, że widzi go tylko szofer, ze śmiechem zaczął do niego mierzyć...
– Doprawdy, nie wiem, co o tym myśleć... Tłumaczyć go może tylko rozkaz z Warszawy nakazujący wejść w konszachty z przemytnikami – Frost potarł ręką czoło. Było lekko spocone.
– Znam się na ludziach, to nie było udawane. Ich coś łączy, musieli go przekupić, i to dużą garścią srebrników...
– Nawet pan nie wie, jacy z tych wywiadowców udani aktorzy. Uczą ich zresztą tego... – Frost czuł, że nie brzmi jednak przekonywająco.
– Panie naczelniku, nawet jeśli ich kiedyś aresztują, to przedtem zdążą uzbroić tu armię ludzi. Nie można na to pozwolić! – Co pan proponuje? – Zawiadomić policję i samemu zrobić obławę. – Panie Zdunek, jutro złożę oficjalny meldunek. To bardzo delikatna sprawa, bo z Dwójką nie ma żartów. – Trzeba działać natychmiast. – Dlatego zażądam natychmiastowej odpowiedzi. Czy mogę napisać, że jako obywatel nie godzi się pan na przedłużanie śledztwa? – Jak najbardziej. – Dobrze. A teraz niech pan już idzie, bo muszę do żony, sam pan rozumie... I proszę wręczyć ten bukiet babci. Mam dla Gertrudy droższy prezent. – Czyli cioci, bo ja z ciocią mieszkam... – Właśnie, cioci. Dlaczego pan chodzi z gołą głową? Proszę wziąć mój kapelusz, jutro mi pan odda... – Frost zdjął kapelusz i nasadził na głowę Zdunka. – Ależ nie wypada, panie naczelniku. – To ja decyduję, co wypada, a co nie. Teraz biegiem do domu, ja załatwię resztę.
Frost patrzył na oddalającą się sylwetkę Zdunka i nie czuł ani zimna, ani ciepła. Nie czuł nic. Ocknął się, dopiero kiedy pod dom podjechała taksówka z pierwszymi zaproszonymi gośćmi.